[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ścią, taktem i czułością może tu coś zdziałać. Tymczasem
okazał się równie delikatny jak szarżujący byk. I gdyby choć
wytrwał w tej szarży, ale nie, w ostatniej chwili coś go za
trzymało.
Dużo pózniej, gdy leżał już, całkowicie ubrany, na łóżku
w swojej sypialni, próbował zracjonalizować tamto swoje za
chowanie. Zatrzymał się, bo w nagłym, oślepiającym błysku
uświadomił sobie, że ją kocha. Nie znał ani zródła tej miłości,
ani jej głębi, wiedział tylko, że miłuje Torry.
Nieprawdopodobna, kłopotliwa, prawdziwa miłość, któ
rej tak wielu mężczyzn nie doświadcza nigdy, dotknęła go
swoją magią. I oto tonął w gorącym uczuciu do kobiety, któ
rej nie znał, którą niegdyś gardził, z którą jeszcze wczoraj
chciał się tylko przespać.
ROZDZIAA DZIEWITY
- Pani Schuyler! Czy mógłbym zabrać pani teraz
chwilÄ™?
Torry odwróciła się i zobaczyła idącego ku niej z uśmie
chem Bryce'a Ledwarda. Znajdowali się w obszernej, wydłu
żonej sali, zamienionej w malarską galerię. Lord Moidore
prezentował tu swoją kolekcję obrazów, wśród których prze
ważały portrety przodków. W odróżnieniu jednak od tych
w holu, dających przegląd wszystkich pokoleń, osoby spo
glądające z tych obrazów musiały żyć na przełomie szesna
stego i siedemnastego wieku. Były to bez wyjątku postacie
łupieżców, rabusiów i awanturników. Widać było w ich twa
rzach agresywność, żądzę zysku i bezwzględność. Dali się
namalować, bo już mieli pieniądze, lecz jeszcze nie okrzepli
w swoim bogactwie, mając wciąż dużo więcej do zdobycia
niż do stracenia. Przypominali Torry po trosze Kapitana i Ge
rarda. Tych i tamtych łączyła jedna zasadnicza cecha - byli
zdobywcami, którzy jeszcze nie odpasali miecza.
Były tu również portrety niewiast, bez wyjątku ładnych,
a nawet pięknych, choć to kwestia otwarta, czy czasami nie
uczynili ich takimi portreciści pochlebcy. Kobiety te były
matkami, żonami i siostrami Bulkeleyów i z pokolenia na
pokolenie coraz bardziej oswajały ich dzikość, przemieniając
barbarzyńców w ludzi światłych i kulturalnych.
Bryce Ledward również zaliczał się do ludzi niebezpiecz
nych. Lecz należało się go bać z całkiem innego powodu.
Torry zmusiła się do uśmiechu. Był to uśmiech, który ni
czego nie obiecywał, wręcz przeciwnie, odejmował wszelką
nadzieję. Wyćwiczyła go sobie w kontaktach z Gerardem.
Ale widocznie Ledward inaczej go zinterpretował, gdyż rzekł
z ożywieniem:
- Przyznam, że miałem nadzieję na to spotkanie i rozmo
wę z panią. Wiem bowiem od dawna, że spędza pani wiele
czasu w tej galerii i w bibliotece obok. Ja również interesuję
siÄ™ literaturÄ… i malarstwem.
Torry nie wątpiła w to. Często słuchała Ledwarda i miała
podstawy sądzić, że będąc sportowcem i światowcem, nie
ograniczał do tych dziedzin aktywności. W odróżnieniu od
swych kolegów, zaliczając do nich też księcia, miał pewną
wiedzę z zakresu historii sztuk pięknych i literatury. Czyniło
go to człowiekiem jeszcze bardziej niebezpiecznym.
Uprzejmie skinęła głową.
- Byłoby rzeczą godną ubolewania przebywać w tak
wspaniałym domu i nie poznać jego skarbów. - Starała się
mówić gotowymi formułkami, by zniechęcić go do tej roz
mowy.
Niestety, uśmiech na twarzy Ledwarda stał się jeszcze cie
plejszy.
- Odkrywam w pani talenty dyplomatyczne, pani Schuy
ler. Wiem, że mogę się narazić na ponowną reprymendę z pa
ni strony, lecz ośmielę się raz jeszcze zauważyć, że w niczym
nie przypomina pani swoich krajanek. One są całe na ze
wnątrz, pani cała w środku, rzekłbym, za zasłoną.
Torry spuściła wzrok.
- Zna pan moje uczucia, panie Ledward. ProszÄ™ nie pro
wokować mnie, bym zaczęła nazywać je po imieniu.
- Mam na imię Bryce. Czułbym się zaszczycony, gdyby pani
tak do mnie zaczęła się zwracać. Nie przyjaznię się z pani mężem,
łączy nas jedynie znajomość, a jednak nie przyszłoby mu do gło
wy zachowywać się tak formalnie w stosunkach ze mną.
- Jestem kobietą, panie Ledward - odparła krótko, szy
kując się do odejścia.
Uniósł rękę, jakby pragnął tym gestem zażegnać jakąś ka
tastrofÄ™.
- Och, wiem o tym bardzo dobrze, pani Schuyler. Czy
okażę się bardzo niegrzeczny, jeśli w następnym zdaniu wy
powiem pani imię? Wolę Victoria. Torry jest całkiem złe. O-
dziera panią z godności i... niewinności.
- Niewinności? Wybaczy pan, ale nie lubię tego rodzaju
rozmów. Poniża się w nich bowiem kobietę, sugerując, że ma
ptasi móżdżek. - Nie podniosła głosu, lecz wzgardę miała
wypisanÄ… na twarzy.
Ledward roześmiał się, bynajmniej nie zbity z tropu tą
uwagÄ….
- Jest pani cudowna, pani Schuyler. Cudowna i zachwy
cająca. Wielu dziwi się, skąd u pani ten urok młodej niewin
nej dziewczyny, istnej jeune filie bien elevee, mimo tych
wszystkich przykrych i ogólnie znanych doświadczeń prze
szłości...
Tym razem Torry nie zdołała powściągnąć reakcji. Zapło
nęła jak róża. Wiedziała, że musi się liczyć z poznaniem
w Anglii ludzi, którzy znają jej przeszłość, dotąd jednak bra
kowało jakichkolwiek tego sygnałów. Dyskrecja albo nie
wiedza, oto wszystko. A teraz to.
Ledward już nie mówił, tylko przypatrywał się jej twarzy.
Mógłby przysiąc, że oblała się rumieńcem na całym ciele.
Był to dlań pewny dowód, wspierający jego podejrzenia. Po
wziÄ…Å‚ je, a raczej wzbudzono je w nim, gdy ujrzawszy jÄ…
w Drury Lane Theatre w towarzystwie Gerarda Schuylera,
całą w dziewiczej bieli, spytał towarzysza, co to za westalka.
W odpowiedzi usłyszał, że to żona tego amerykańskiego
multimilionera, która, jak wieść niesie, przez dłuższy czas
zarabiała na życie jako prostytutka.
- A na dokładkę była kochanką jego dziadka - dorzucił
towarzysz z uśmieszkiem. - Chciałbyś ją przelecieć, stary?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]