[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Szymek stał chwilę wpatrując się we własne dłonie obejmujące niewidzialny, a przecież
wyczuwalny kształt, który poddawał się lekko naciskowi palców. Spojrzał z niedowierzaniem na
matkę i brata. Rozmawiali dalej nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, a przecież musieli to
zauważyć. Zdał sobie sprawę, że nie mogą widzieć niczego poza jego rozstawionymi rękami. Sam
też nic nie zauważyłby, gdyby nie dotknął tego po omacku. Co to może być? zastanawiał się
zaintrygowany. Doszedł do wniosku, że musi to mieć związek z leśnym duszkiem. Jeśli to prezent,
niewidzialna piłka, jak podejrzewał w pierwszej chwili, to dlaczego tamten uciekał? Sprawiał
wrażenie przestraszonego. Jeśli się kogoś boisz, to go nie lubisz. Wrogom nie daje się prezentów...
Chociaż z drugiej strony, w bajce o złotej rybce rybak był nieprzyjacielem. Wypuścił rybkę dopiero
wtedy, gdy przemówiła ludzkim głosem. Ale przecież Szymek nawet nie chciał go złapać. A może
duszek dowiedział się o tym jakimś magicznym sposobem? Wyglądało to na bardzo
prawdopodobne.
Zastanawiał się, czy ma powiedzieć o tym mamie. Może jednak nie mówić? Tuż przed
wakacjami kolega z przedszkola pożyczył mu czołg. Mama kazała oddać zabawkę następnego dnia.
Z piłką może być tak samo. Jest zaczarowana, a więc na pewno bardzo droga. Nie można jej dostać
nawet w Pewexie . Szymek nie chciał się rozstawać z dziwną zabawką, nie miał też zamiaru
pokazywać jej bratu. Postanowił ją tymczasem dobrze schować. Z tym nie powinno być kłopotów,
zaczarowanej piłki nie można przecież zobaczyć. Wolał jednak nie zostawiać jej w pokoju, który
zajmowali z bratem. Przypomniał sobie o starym kufrze stojącym na strychu.
Wymknął się z kuchni. Na szczęście drzwi prowadzące na górę były uchylone i nie musiał
przystawić skrzynki, żeby odsunąć ciężki skobel.
Na strychu panował półmrok poprzecinany smugami światła, w których wirowały drobinki
kurzu. Chłopiec, jedną ręką przyciskając kulę do piersi, z wielkim trudem podniósł ciężką
pokrywę, a potem ostrożnie ułożył kulę na dnie kufra. Przez moment jego nogi majtały w
powietrzu, niewiele brakowało i wpadłby do skrzyni. Wieko wyśliznęło mu się z ręki i zatrzasnęło
się z głuchym stęknięciem.
Chłopiec wgramolił się na kufer, podciągnął nogi pod brodę i zamyślił się. Miał świadomość, że
przydarzyło mu się coś niezwykłego, co znał do tej pory jedynie z bajek, o których dorośli mówili,
że są n i e p r a w d z i w e. Szymkowi tymczasem zdarzyła się bajka najprawdziwsza. Nie można
jej było zobaczyć, ale można ją było dotknąć i trzymać w dłoniach.
Gdyby był dorosły, miałby zapewne wątpliwości, czy nie ulega halucynacjom. Ale Szymek nie
słyszał nigdy o halucynacjach.
Nie zastanawiał się nad istotą niezwykłego fenomenu ani nad wiarogodnością własnych
zmysłów. Wstał, otrzepał z kurzu spodenki i na palcach zszedł po schodach. W kilkanaście sekund
pózniej był już w sadzie i zrywał czereśnie.
19
Językoznawca postanowił nie wyściubiać nosa z osłony, dopóki to możliwe. Spodziewał się
najgorszego i co zrozumiałe, chciał przedłużyć swe życie choćby o kilka minut. Nie miał odwagi
spojrzeć, jak olbrzymie dłonie metodycznie i bez pośpiechu penetrują wnętrze pułapki. Wreszcie
stało się. Został uniesiony w górę. Palce wielkie jak jego ręce obmacywały osłonę, jakby szukały w
niej słabego punktu. Potem poczuł, że jest gdzieś unoszony. Złożono go w pomieszczeniu o
wysokich ścianach i zatrzaśnięto sufit nad jego głową. Najwidoczniej ziemskie kolosy nie potrafiły
sobie poradzić z osłoną, ale po jej zbadaniu doszły do wniosku, że działanie szczelnego
zabezpieczenia nie może trwać w nieskończoność. Nij wiedział o tym doskonale, więc gdy tylko
pozostawiono go samego, zwolnił przycisk, żeby zaoszczędzić choć odrobinę cennej energii. Nie
na wiele się to zdało. Odczyt wykazywał niewiele powyżej zera. Akurat tyle, żeby przez kilka
minut korzystać z analizatora.
Beznadziejność położenia wyzwoliła w nim niespodziewanie pokłady desperacji, których nawet
nie podejrzewał w sobie. Gotów był stawić czoła olbrzymom. Niech się dzieje, co chce! Zaczął
kopać i walić pięściami w mocne, elastyczne ściany więzienia, jakby obawiał się, że pózniej nie
starczy mu odwagi. Dokoła panowała jednak głucha cisza. Zdziwiło go to. Podejrzewał, że jest
obserwowany, dlaczego więc nie reagują?
Przez czas jakiś miotał się w skrzyni bez najmniejszego skutku, wreszcie wyczerpany i
zrezygnowany przycupnął w kącie. Nie na długo jednak. Głód znowu dał znać o sobie. Wstał i
zaczął grzmocić w deski metodycznie, krótkimi seriami, nasłuchując, czy nie ma jakiegoś odzewu,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]