logo
 Pokrewne IndeksNa kaĹźde jego żądanie Sara FawkesBaniewicz Artur Smoczy PazurMichael Moorcock Kronika_Czarnego_Miecza_ _Sagi_o_Elryku_T0874. Betts HeDiana Palmer Przerwany koncert346 Prowadzenie ksiąg rachunkowych przez spółke z o.o w likwidacjiZygmunt KrasiśÂ„ski Nie boska komediaWilliams Polly Bezradnik maśÂ‚śźeśÂ„skiFranice Prose Bullyville (pdf)Harrington Nina WspaniaśÂ‚e wesele
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    po południu miał w sklepie urwanie głowy i ledwie zdołał
    podliczyć pieniądze za towar, a już trzeba było zamykać. W
    tej chwili chłopak jest zupełnie wykończony.
    Tak jak zawsze, Johnny nie zawracał sobie głowy
    dzwonieniem do Vicki, żeby ją uprzedzić o swojej wizycie.
    Myśli, że będzie czekała w środku, gotowa zaciągnąć go na
    kolejną kulturalną wycieczkę. Prawdę powiedziawszy,
    chłopak się cieszy na tę wyprawę, uważa, że to mu pomoże
    odświeżyć umysł. Dlatego dzwoni do drzwi i czeka,
    zastanawiając się, jaki wieczór zaplanowała dzisiaj Vicki.
    - Cześć, Johnny - wita go Vicki. - Wejdz.
    Vicki nie ma na sobie kurtki i nie wydaje się tak chętna do
    wyjścia, jak na ogół, więc Johnny z miejsca wie, że coś się
    szykuje. Nie martwi się jednak, bo myśli, że pewnie
    postanowiła spróbować czegoś nowego, żeby wprowadzić
    jakąś zmianę do ich rutyny. Dotąd praktycznie przez cały czas
    pozwalał jej szefować, więc i teraz idzie za nią do środka,
    opada na sofę i czeka na dalsze polecenia.
    Vicki pozwala mu się rozgościć, wyciągnąć nogi,
    usadowić wygodnie. Sama staje przy kominku i z zadumą
    spogląda na Johnny'ego. Z odtwarzacza w kącie sączy się
    jakaś muzyka klasyczna, jeden z tych staromodnych
    kawałków na fortepian, których wysłuchał kilka tygodni temu
    na recitalu. Dziwne, ale rozpoznaje melodię.
    - Nic mi nie mów, to są te,  Klawisze dobrze
    utamponowane", co? - Kołysze palcem w powietrzu, jakby był
    ekspertem od muzyki dawnej.
    - Hm, blisko - odpowiada Vicki. Nie spuszcza wzroku z
    Johnny'ego, ale nic więcej nie mówi.
    - Więc co jest grane? - dopytuje się Johnny.
    - Musimy porozmawiać.
    - O czym?
    - Bo ja wiem, o czymkolwiek. Może opowiesz mi o
    swoim dniu?
    Johnny, rzecz jasna, jeszcze o tym nie wie, ale w tej chwili
    jest na przesłuchaniu, o którym napomknąłem wam jakiś czas
    temu. Może opowiesz mi o swoim dniu? Niewinne, drobne
    pytanie na błahy temat, co? Chłopak nie ma pojęcia, że zaraz
    znajdzie się w krzyżowym ogniu pytań, a prokuratorka jest
    skłonna traktować go jak świadka wrogo nastawionego do
    powołującej go strony.
    - A co konkretnie chcesz wiedzieć o moim dniu? - Johnny
    tkwi w błogiej nieświadomości swojego losu.
    - Bo ja wiem. Powiedz mi cokolwiek. Dajmy na to, jak ci
    się udał lunch?
    Dopiero wtedy dociera do niego, że zle się dzieje w
    państwie duńskim i znowu czuje ucisk w gardle.
    - Mój lunch?
    - Tak, lunch - potwierdza Vicki niepokojąco groznym
    tonem. - No wiesz, taki posiłek między śniadaniem a kolacją.
    Smakował ci dzisiejszy lunch?
    Czy ta rozmowa nie brzmi znajomo?
    Ze wstydem muszę wyznać, że w tej chwili nie mogę się
    powstrzymać od śmiechu. Wiem, chyba powinienem okazać
    synowi nieco więcej współczucia, zważywszy na jego ostatnie
    perypetie, ale spójrzmy prawdzie w oczy, chłopak sam się
    wpakował w kłopoty. Johnny wie, że podczas lunchu nie
    zrobił nic złego, ale ma też świadomość, że będzie po nim,
    jeśli udzieli niewłaściwej odpowiedzi. W takiej sytuacji
    postanawia nic nie mówić.
    - A może ja ci opowiem, co dzisiaj robiłam w porze
    lunchu? Otóż postanowiłam wybrać się na przejażdżkę do
    Federal Hill.
    - Po...poważnie? - duka Johnny.
    - Mhm - mruczy Vicki i krzyżuje ręce na piersi. -
    Zamierzałam zatrzymać się przy sklepie, żeby zrobić ci
    niespodziankę, może zaprosić cię na lunch. Wyobraz sobie
    moje zaskoczenie, kiedy spojrzałam przez okno i zobaczyłam,
    że już zrobiłeś sobie przerwę.
    - Wyobrażam sobie...
    Vicki się rozkręca, niczym lampart krąży wokół sofy i ani
    na moment nie spuszcza z oka Johnny'ego, jakby był rannym
    zwierzęciem, na które warto zapolować.
    - Więc dlatego zawsze uciekasz? - atakuje Vicki, zanim
    Johnny zdąży cokolwiek powiedzieć na swoją obronę. - Tyle
    razy mówiłeś, że na ciebie pora, bo musisz wracać do sklepu.
    Tyle razy usiłowałam zatrzymać cię na trochę, ale ty
    zasłaniałeś się obowiązkami. Mówiłeś o ludziach, którzy na
    tobie polegają. I za każdym razem, kiedy ja zostawałam tutaj,
    ty pędziłeś na spotkanie z inną, tak?
    Vicki naprawdę się zjeżyła, widywałem to już wcześniej,
    bo od czasu do czasu przechodziłem z nią przez to samo.
    Dobrodziejstwo inwentarza, sami rozumiecie.
    - Nie, Vicki - broni się Johnny desperacko. - Nie
    rozumiesz. Wyciągnęłaś kompletnie błędne wnioski.
    Chociaż jest całkiem szczery, reaguje praktycznie tak
    samo, jak większość facetów postawionych pod murem.
    Chłopak mówi prawdę, ale brzmi to tak, jakby kłamał.
    - Och, doprawdy - warczy Vicki. - A niby jakie wnioski
    wyciągnęłam twoim zdaniem, panie troskliwy sklepikarzu,
    co?
    Johnny wstaje, ale jednocześnie uderza kolanem w róg
    stolika do kawy. Boli go jak cholera, nienawidziłem, kiedy
    przytrafiało mi się coś takiego. Nie dość, że kręci mu się w
    głowie, to jeszcze teraz zwija się z bólu.
    - Vicki, zrozum - prosi z bolesnym grymasem.
    - To nie to, co pomyślałaś. To była Angela, moja dobra
    znajoma.
    - Bardzo dobra znajoma, dało się zauważyć. - Jesteśmy, a
    właściwie byliśmy przyjaciółmi, ale teraz już nie jesteśmy.
    Mój syn zaczyna bełkotać jak idiota i najwyrazniej zdaje
    sobie z tego sprawę, bo ma dość rozumu, żeby zamilknąć i
    wziąć głęboki oddech. Kulejąc, idzie do Vicki i chwyta ją za
    ramiona.
    - Posłuchaj. Znam Angelę, odkąd pamiętam. Fakt, dawno
    temu byliśmy... Sama rozumiesz, ale to się skończyło, kiedy
    cię poznałem. Angela postanowiła dziś wpaść, żeby się co do
    tego upewnić. Musisz pamiętać... Ejże, zaczekaj chwilę. -
    Johnny milknie na sekundę. - Przyszłaś dzisiaj do sklepu?
    - Tak. Co w tym złego?
    - Oszalałaś? - wykrzykuje Johnny. - Dziś była u mnie
    mama, zaraz po tym, jak skończyliśmy jeść. Mogła cię
    zobaczyć!
    - No i co z tego? Twoja matka mnie nie zna, nie stałoby
    się nic strasznego.
    Johnny skubie i przygryza kącik ust. Kombinuje, że już po
    nim, bo wpadł po uszy w kupę łajna. Bo widzicie, problem w
    tym, że jeszcze nie dojrzał do decyzji, żeby powiedzieć Vicki
    o dniu, w którym Teresa była świadkiem mojego potajemnego
    lunchu w East Side. Johnny uznał, że to tylko jeden z
    drobiazgów, które najlepiej zamieść pod dywan. Teraz, rzecz
    jasna, wygląda na to, że ktoś z całej siły próbuje wyciągnąć
    ten dywan spod jego stóp.
    - Zapomnij - proponuje w końcu. - Nie warto zaprzątać
    sobie tym głowy. Zawsze jestem trochę nerwowy, kiedy
    chodzi o mamę. Nic się nie stało, wybacz. I proszę cię,
    zapomnij o Angeli, jesteśmy dobrymi kumplami i tyle.
    Vicki przez pewien czas patrzy na niego sceptycznie, ale
    emocje powoli opadają.
    - Przepraszam - wzdycha wreszcie i siada na drugim
    końcu sofy. - Nie powinnam była wyciągać pochopnych
    wniosków.
    Johnny przysuwa się bliżej.
    - Hej, nie ma za co przepraszać. To nie twoja wina.
    - Przeciwnie, moja - upiera się i ponownie wzdycha. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl