[ Pobierz całość w formacie PDF ]
po południu miał w sklepie urwanie głowy i ledwie zdołał
podliczyć pieniądze za towar, a już trzeba było zamykać. W
tej chwili chłopak jest zupełnie wykończony.
Tak jak zawsze, Johnny nie zawracał sobie głowy
dzwonieniem do Vicki, żeby ją uprzedzić o swojej wizycie.
Myśli, że będzie czekała w środku, gotowa zaciągnąć go na
kolejną kulturalną wycieczkę. Prawdę powiedziawszy,
chłopak się cieszy na tę wyprawę, uważa, że to mu pomoże
odświeżyć umysł. Dlatego dzwoni do drzwi i czeka,
zastanawiając się, jaki wieczór zaplanowała dzisiaj Vicki.
- Cześć, Johnny - wita go Vicki. - Wejdz.
Vicki nie ma na sobie kurtki i nie wydaje się tak chętna do
wyjścia, jak na ogół, więc Johnny z miejsca wie, że coś się
szykuje. Nie martwi się jednak, bo myśli, że pewnie
postanowiła spróbować czegoś nowego, żeby wprowadzić
jakąś zmianę do ich rutyny. Dotąd praktycznie przez cały czas
pozwalał jej szefować, więc i teraz idzie za nią do środka,
opada na sofę i czeka na dalsze polecenia.
Vicki pozwala mu się rozgościć, wyciągnąć nogi,
usadowić wygodnie. Sama staje przy kominku i z zadumą
spogląda na Johnny'ego. Z odtwarzacza w kącie sączy się
jakaś muzyka klasyczna, jeden z tych staromodnych
kawałków na fortepian, których wysłuchał kilka tygodni temu
na recitalu. Dziwne, ale rozpoznaje melodię.
- Nic mi nie mów, to są te, Klawisze dobrze
utamponowane", co? - Kołysze palcem w powietrzu, jakby był
ekspertem od muzyki dawnej.
- Hm, blisko - odpowiada Vicki. Nie spuszcza wzroku z
Johnny'ego, ale nic więcej nie mówi.
- Więc co jest grane? - dopytuje się Johnny.
- Musimy porozmawiać.
- O czym?
- Bo ja wiem, o czymkolwiek. Może opowiesz mi o
swoim dniu?
Johnny, rzecz jasna, jeszcze o tym nie wie, ale w tej chwili
jest na przesłuchaniu, o którym napomknąłem wam jakiś czas
temu. Może opowiesz mi o swoim dniu? Niewinne, drobne
pytanie na błahy temat, co? Chłopak nie ma pojęcia, że zaraz
znajdzie się w krzyżowym ogniu pytań, a prokuratorka jest
skłonna traktować go jak świadka wrogo nastawionego do
powołującej go strony.
- A co konkretnie chcesz wiedzieć o moim dniu? - Johnny
tkwi w błogiej nieświadomości swojego losu.
- Bo ja wiem. Powiedz mi cokolwiek. Dajmy na to, jak ci
się udał lunch?
Dopiero wtedy dociera do niego, że zle się dzieje w
państwie duńskim i znowu czuje ucisk w gardle.
- Mój lunch?
- Tak, lunch - potwierdza Vicki niepokojąco groznym
tonem. - No wiesz, taki posiłek między śniadaniem a kolacją.
Smakował ci dzisiejszy lunch?
Czy ta rozmowa nie brzmi znajomo?
Ze wstydem muszę wyznać, że w tej chwili nie mogę się
powstrzymać od śmiechu. Wiem, chyba powinienem okazać
synowi nieco więcej współczucia, zważywszy na jego ostatnie
perypetie, ale spójrzmy prawdzie w oczy, chłopak sam się
wpakował w kłopoty. Johnny wie, że podczas lunchu nie
zrobił nic złego, ale ma też świadomość, że będzie po nim,
jeśli udzieli niewłaściwej odpowiedzi. W takiej sytuacji
postanawia nic nie mówić.
- A może ja ci opowiem, co dzisiaj robiłam w porze
lunchu? Otóż postanowiłam wybrać się na przejażdżkę do
Federal Hill.
- Po...poważnie? - duka Johnny.
- Mhm - mruczy Vicki i krzyżuje ręce na piersi. -
Zamierzałam zatrzymać się przy sklepie, żeby zrobić ci
niespodziankę, może zaprosić cię na lunch. Wyobraz sobie
moje zaskoczenie, kiedy spojrzałam przez okno i zobaczyłam,
że już zrobiłeś sobie przerwę.
- Wyobrażam sobie...
Vicki się rozkręca, niczym lampart krąży wokół sofy i ani
na moment nie spuszcza z oka Johnny'ego, jakby był rannym
zwierzęciem, na które warto zapolować.
- Więc dlatego zawsze uciekasz? - atakuje Vicki, zanim
Johnny zdąży cokolwiek powiedzieć na swoją obronę. - Tyle
razy mówiłeś, że na ciebie pora, bo musisz wracać do sklepu.
Tyle razy usiłowałam zatrzymać cię na trochę, ale ty
zasłaniałeś się obowiązkami. Mówiłeś o ludziach, którzy na
tobie polegają. I za każdym razem, kiedy ja zostawałam tutaj,
ty pędziłeś na spotkanie z inną, tak?
Vicki naprawdę się zjeżyła, widywałem to już wcześniej,
bo od czasu do czasu przechodziłem z nią przez to samo.
Dobrodziejstwo inwentarza, sami rozumiecie.
- Nie, Vicki - broni się Johnny desperacko. - Nie
rozumiesz. Wyciągnęłaś kompletnie błędne wnioski.
Chociaż jest całkiem szczery, reaguje praktycznie tak
samo, jak większość facetów postawionych pod murem.
Chłopak mówi prawdę, ale brzmi to tak, jakby kłamał.
- Och, doprawdy - warczy Vicki. - A niby jakie wnioski
wyciągnęłam twoim zdaniem, panie troskliwy sklepikarzu,
co?
Johnny wstaje, ale jednocześnie uderza kolanem w róg
stolika do kawy. Boli go jak cholera, nienawidziłem, kiedy
przytrafiało mi się coś takiego. Nie dość, że kręci mu się w
głowie, to jeszcze teraz zwija się z bólu.
- Vicki, zrozum - prosi z bolesnym grymasem.
- To nie to, co pomyślałaś. To była Angela, moja dobra
znajoma.
- Bardzo dobra znajoma, dało się zauważyć. - Jesteśmy, a
właściwie byliśmy przyjaciółmi, ale teraz już nie jesteśmy.
Mój syn zaczyna bełkotać jak idiota i najwyrazniej zdaje
sobie z tego sprawę, bo ma dość rozumu, żeby zamilknąć i
wziąć głęboki oddech. Kulejąc, idzie do Vicki i chwyta ją za
ramiona.
- Posłuchaj. Znam Angelę, odkąd pamiętam. Fakt, dawno
temu byliśmy... Sama rozumiesz, ale to się skończyło, kiedy
cię poznałem. Angela postanowiła dziś wpaść, żeby się co do
tego upewnić. Musisz pamiętać... Ejże, zaczekaj chwilę. -
Johnny milknie na sekundę. - Przyszłaś dzisiaj do sklepu?
- Tak. Co w tym złego?
- Oszalałaś? - wykrzykuje Johnny. - Dziś była u mnie
mama, zaraz po tym, jak skończyliśmy jeść. Mogła cię
zobaczyć!
- No i co z tego? Twoja matka mnie nie zna, nie stałoby
się nic strasznego.
Johnny skubie i przygryza kącik ust. Kombinuje, że już po
nim, bo wpadł po uszy w kupę łajna. Bo widzicie, problem w
tym, że jeszcze nie dojrzał do decyzji, żeby powiedzieć Vicki
o dniu, w którym Teresa była świadkiem mojego potajemnego
lunchu w East Side. Johnny uznał, że to tylko jeden z
drobiazgów, które najlepiej zamieść pod dywan. Teraz, rzecz
jasna, wygląda na to, że ktoś z całej siły próbuje wyciągnąć
ten dywan spod jego stóp.
- Zapomnij - proponuje w końcu. - Nie warto zaprzątać
sobie tym głowy. Zawsze jestem trochę nerwowy, kiedy
chodzi o mamę. Nic się nie stało, wybacz. I proszę cię,
zapomnij o Angeli, jesteśmy dobrymi kumplami i tyle.
Vicki przez pewien czas patrzy na niego sceptycznie, ale
emocje powoli opadają.
- Przepraszam - wzdycha wreszcie i siada na drugim
końcu sofy. - Nie powinnam była wyciągać pochopnych
wniosków.
Johnny przysuwa się bliżej.
- Hej, nie ma za co przepraszać. To nie twoja wina.
- Przeciwnie, moja - upiera się i ponownie wzdycha. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]