[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na drzewo i we łbie mu się pomieszało. Pewnie od rozrzedzonego powietrza. Tak
bywa w górach.
Debren położył kuszę, wyjął różdżkę z pochwy.
Możesz mówić pierwszy odezwał się cicho Vensuelli. Mieliśmy pi-
sać na kartkach, ale chyba się nie da, więc mów. Najdokładniejsza data, jaką mo-
żesz podać. Zastanów się dobrze, bo jak ja podam swoją, to już nie będzie wolno
poprawić. Kiedy to wino, twoim zdaniem do beczki lano?
Tak wychrypiał Zbrhl. Choroba wysokościowa. Bez dwóch zdań.
Czternaście lat powiedział zimno Debren. Ostatni zbiór. Rok pózniej
wyspa była już w rękach Wezyratu. Czterysta galer wokół Prycos, sześćdziesiąt
tysięcy pogan na wyspie, ludność w pień wycięta albo w niewoli. Winnice obrońcy
sami spalili, jak się do Prycopuliss cofali. To, co się teraz winem z Prycos nazy-
wa. . . No cóż, pić się da. Ale trzydzieści wieków tradycji, krzyżowania gatunków,
doświadczeń i magii poszło z dymem. Pewnie ku uciesze Marimalczyków. Teraz
słusznie mogą się chwalić najlepszymi winami świata.
Skończyłeś?
Nie. Rok był zimny, a od wiosny słuchy chodziły, że sułtan z flotą już
w drodze. Więc zbiór przyspieszono i wina kwaśne wyszły. Ojciec Ojców zaape-
lował do całego Wolnego Zwiata, by kupować jak najwięcej, po starych cenach
albo i drożej, bo na obronę machrusaństwa każdy denar miał pójść. Ale jaki jest
Viplan, obaj wiemy. Wdowy ostatni grosz oddawały, abstynenci przepłacali, by
potem po cichu wylać, gminy składki czyniły, a podskarbich paru szybko podatki
podniosło. A potem nie wiadomo, gdzie się całe to złoto podziało. Jeden statek
stary z bronią na Prycos poszedł. I wiesz, co powiózł? Szarpie. Dla rannych. I piły
chirurgiczne do amputacji. Teraz skończyłem.
Trzynaście lat, Debren. Mówił cicho, jak przystało na kogoś, kto dusi
się własną, spływającą do głowy krwią. Oblężenie trwało rok, a między portem
130
i starym miastem była taka mała winniczka. Zdążyliśmy zebrać, chociaż kobiety
w kolczugach do pracy wychodziły. Co ich tam wyginęło. . . Ale warto było. Mia-
sto czekało na ten zbiór, miało jakąś nadzieję. Wiesz, symbolika i takie tam. A na
statku nie szarpie płynęły, tylko stare onuce z anvaskiego demobilu. Wyprane, nie
myśl sobie. Piły zaś do drewna. Dar jakiegoś cechu drwali z Sovro. Na groty je
pózniej kowale przekuli. Część pił przerdzewiała, bo ta cholerna łajba przecieka-
ła jak sito, a że Prycos blokowane już było, tośmy dwie niedziele wokół wyspy
halsowali, nim się noc dostatecznie ciemna trafiła.
Debren stał nad kuszą z różdżką w dłoni. Nie pamiętał słów zaklęcia. Prawie
nigdy go nie używał, ale przecież brał udział w jego ulepszaniu. Powinien był
pamiętać.
Nikt się nie odezwał. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. A Ronsoise, wciąż
cuchnąca okrętowym karcerem, najwyrazniej nie wiedziała, co mówi.
Uwolnij go, Debren. Wstręczyciel jest i alfred, ale Prycopuliss bronił. I po-
płynął tam, kiedy wszystko, co żywe, na północ umykało. Uwolnij go, wujku.
Mój brat też się z Wezyratem bił i już do domu nie wrócił. Niech chociaż pan
Vens wróci.
* * *
To, co z zatoki wyglądało jak las, było w rzeczywistości pierścieniem drzew
otaczających ścięty wierzchołek góry. Dom stał pośrodku otwartej, dość równej
przestrzeni, porośniętej trawą i usianej kamieniami. Od zachodu musiało znajdo-
wać się urwisko, bo gdzieniegdzie tylko zza zębatej skalnej krawędzi wychylał się
czubek dębu, sosny czy akacji. Wlewała się tamtędy wstęga światła, a wzrok się-
gał hen, aż po horyzont, za który osuwało się purpurowe, rozdęte słońce. Pasemka
granatu ledwie widoczne na tle przykrytego różową kopułą horyzontu musiały być
wierzchołkami wzgórz na Archipelagu Drackim. Jasna plamka bliżej musiała być
żaglowym okrętem wojennym. Z Anvashu lub Marimalu. Okręt był bardzo dale-
ko i skoro dawało się go dostrzec, oznaczało, że jest duży. Księżna Pompadryna,
formalna władczyni tych wód i lądów, takich nie miała.
Dziwne powiedział Zbrhl. To nie wygląda na ruiny.
Stali w zaroślach i przyglądali się niedużemu budynkowi z kamienia oraz
przytulonej do niego wieży.
Aupkowy dach wzruszył ramionami Vensuelli. Jeśli fachowo poło-
żony, to wieki wytrzyma.
Smok widać dba o swoje pociągnęła nosem Ronsoise. Pewnie grot
i jaskiń tu nie ma, a ze smoków domatory są. Lubią dach mieć nade łbem.
Debren wręczył kuszę rotmistrzowi, ściągnął z pasa sakwę na bełty.
Może i miałeś rację odpowiedział na nieme pytanie. Coś chyba ze
smoka w sobie mam, bo i mnie pod dach ciągnie.
131
Nie wyłaz z krzaków! Dziewczyna złapała go za rękę. Z pośpiechu za
prawą. Zobaczy cię i znowu ogniem plunie!
Puść go, panieneczko mruknął Zbrhl. Mądrze czarokrążca kombinu-
je. Widać, że grube te mury. W takiej chałupie można się długo bronić.
A jak smok to samo pomyślał?
Ronsoise Debren uwolnił delikatnie rękę nie bój się. Popatrz, jakie
małe te drzwi. %7ładen smok się przez nie nie przeciśnie. I żaden smok nie będzie
się chował przed czwórką ludzi. Jego tu nie ma. Poczekajcie, rozejrzę się i was
przywołam.
Wyjął różdżkę. Zanim wyszedł zza pnia, posłał po słabej błyskawicy w każde
z dwóch okien. Nic, żadnej reakcji. Wysunął się zza drzew i pobiegł, lekko schy-
lony, ku najbliższej kupce kamieni. Przyklęknął pod jej osłoną, odczekał chwilę.
Nic. Cisza. Ani śladu magii. Jak tam, na ścieżce. Gdzie bez magii, bez żadnego
ostrzeżenia. . .
Zmusił się, by o tym nie myśleć. Przebiegł aż pod budynek, wskoczył w głę-
boką niszę drzwiową. Tu czuło się już wibracje. Słabe. Typowe dla porządnych
drzwi, nad którymi popracowali wspólnie cieśla, kowal, ślusarz i czarodziej.
Był w trakcie badania zabezpieczeń, kiedy dostrzegł ich kątem oka. Biegli
całą trójką. Nie chciał przerywać roboty, więc nie zaprotestował. Dopiero kiedy
skończył i wyciągnął klucz, rzucił Zbrhlowi kosę spojrzenie.
Miałeś czekać.
Nie płacisz, to nie rozkazujesz. Trzeba było wygrać ten zakład.
Albo zabrać mi sakiewkę. Vensuelli, trzymając się blisko muru, pomacał
mieczem wnętrze niszy okiennej. Psiakrew, okute. No, tędy nie wejdziemy.
Może kominem?
A może drzwiami?
Debren puścił przodem kulę świetlną, posłuchał chwilę, wreszcie wszedł.
Jeśliby nie brać pod uwagę zbyt małych drzwi, budynek przypominał niedużą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]