[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czegoś innego?
Są takie zaklęcia odrzekł czarodziej ale to, co zostało przemienione przez
jednego człowieka, nie może być zmodyfikowane przez innego. To, co
zmieniłem w kamień, srebro lub diament, pozostanie takie, choćbyś rzucał nie
wiem ile zaklęć.
Niegdyś, dawno temu, zmieniłeś cześć oceanu w płomień, a ja z powrotem
przemieniłem go w wodę powiedział Aubrey.
Jeśli tamto było możliwe, dlaczego nie to?
Ponieważ chciałem, abyś znalazł ocean w płomieniu. Nie zabezpieczyłem
rzuconego czaru.
Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś potężniejszym czarodziejem ode mnie
rzekł spokojnie Aubrey ale czy inny, większy mag nie zdołałby obejść
twoich czarów?
Nie odparł Glyrenden. Bowiem czar zmiany kształtu jest
nieodwracalny.
Aubrey spojrzał w te czarne oczy, starając się wyglądać niewinnie i
pokornie; wiedział, że tamten kłamie. Nie miało to większego znaczenia; nie
zdołał przełamać rzuconego czaru tym razem, wiec prawdopodobnie nie uda mu
się to, jeśli spróbuje ponownie. Co wcale nie świadczyło, że zaklęcie jest
nieodwracalne. Nie dowodziło także, że Glyrenden mógł dowolnie zmieniać
każdy obiekt, jaki znalazł się w zasięgu jego wzroku. Po prostu oznaczało to, że
aby go pokonać, Aubrey musi znalezć lepszego czarodzieja albo samemu
stać się lepszym.
10
Nazajutrz rano Glyrenden wyjechał. Dwa dni pózniej przybył z wizytą
Royel Stephanis.
Tego ranka Aubrey i Lilith zabawili dłużej przy śniadaniu. Od powrotu z
pałacu Farena Rochestera Aubrey starał się spędzać jak najmniej czasu z Lilith,
lecz nie potrafił zrezygnować z tych wspólnych porannych posiłków. Czasami
siedzieli przy stole aż do południa, niewiele mówiąc, ale nie chcąc opuszczać
pomieszczenia. Tego dnia dochodziła dziesiąta, kiedy w całym domu rozległ się
głuchy, przeciągły brzęk.
Co u licha... ? zaczął Aubrey, podnosząc się z krzesła, chociaż Lilith nie
ruszyła się ze swego.
To dzwonek. Do frontowych drzwi. Ktoś przyszedł.
Aubrey usiadł z powrotem.
Gość? Kto? Nikt was nie odwiedza.
Wzruszyła ramionami i podniosła kubek mleka z miodem.
Zapewne ktoś do Glyrendena.
Upiła łyk. Arachne, która sprzątała po śniadaniu, nadal zaciekle szorowała
blat stołu. Orion już dawno wyszedł.
Nie zamierzasz otworzyć? spytał w końcu Aubrey.
Może ten ktoś pójdzie sobie powiedziała Lilith. Może już to zrobił.
Rzeczywiście, przerazliwy szczęk przycichł i całkiem ustał. Aubrey
zastanawiał się, kto też przyszedł szukać czarodzieja.
To pewnie ktoś z miasteczka rzekł. Może Glyrenden zamówił dla ciebie
nowe suknie.
Nie sądzę.
Zatem może to jakiś handlarz z rachunkiem, który Glyrenden zapomniał
zapłacić.
Nigdy nas tu nie niepokoją.
No cóż...
Jednak zanim Aubrey zdążył wygłosić kolejne przypuszczenia, znów
rozległ się ten straszliwy hałas, rozbrzmiewając echem w całym domu. Aubrey
wstał.
Ktoś uparty orzekł. Pójdę sprawdzić kto, dobrze?
Lilith wzruszyła ramionami i Aubrey wyszedł. Idąc ostrożnie przez
zakurzony przedsionek zauważył, że nie ma w nim już żadnych śladów, jakie on
i Lilith pozostawili w dniu, kiedy przyniesiono jej suknie. W tym domu ślady
ludzkiej bytności szybko znikały; nawet kamienie i cegły zdawały się nie
cierpieć jego mieszkańców i próbowały negować ich obecność.
Masywne frontowe drzwi nie były zamknięte, ale klamka zardzewiała i
otwarcie ich zajęło Aubreyowi dobrą chwilę. Kiedy w końcu zdołał je uchylić,
pożałował, że się fatygował, zamiast zostać w kuchni z Lilith. Nie miał ochoty
zapraszać Royela Stephanisa do środka.
Milordzie rzekł uprzejmie, lecz niemiłym tonem. Pan domu jest
nieobecny. Czy mogę ci w czymś pomóc?
Royel najwyrazniej równie niechętnie patrzył na Aubreya, jak ten na
niego.
Ja... to jest... nie, wiem, że go nie ma rzekł młodzieniec, zacinając się z
wrażenia. Jest na królewskim dworze. Wiem. Przybył tam dzień czy dwa...
widzisz... ojciec posłał mnie na dwór, żebym służył królowi, więc...
No cóż, w takim razie najlepiej zrobisz, jeśli tam wrócisz
rzekł nieuprzejmie Aubrey.
Zamierzał zamknąć drzwi, ale ciężko było je ruszyć, a Royel poruszał się
szybciej, niż Aubrey myślał. Zanim zdążył go zatrzymać, przybysz znalazł się
już w brudnym przedsionku.
Czy ona tu jest? zapytał cicho.
%7łona czarodzieja? spytał Aubrey z lekkim naciskiem.
Tak.
To z nią chcę się widzieć.
Aubrey nie był u siebie; nie mógł zabronić nikomu wstępu do tego domu,
chyba że na wyrazną prośbę Lilith lub Glyrendena. Westchnął w duchu i
skierował się do kuchni.
Tędy rzucił przez ramię. Słyszał, jak Royel brnie za nim przez pokłady
kurzu.
W kuchni nic się nie zmieniło. Arachne nadal atakowała nie widoczne
plamy na drewnianych blatach. Lilith wciąż siedziała przy stole, popijając
mleko. %7łona zmiennokształtnego nie wyglądała na zaskoczoną czy rozgniewaną
widokiem Royela; nie sprawiała też wrażenia zadowolonej, zmieszanej czy
pewnej siebie. Było jej to zupełnie obojętne.
Milady rzekł Royel, obdarzając ją niezasłużonym tytułem i głębokim
ukłonem, godnym królowej. Miałem nadzieję, że ujrzę cię ponownie.
Marszcząc brwi, Aubrey opadł na krzesło obok Lilith i wskazał na puste
krzesło naprzeciw siebie.
No cóż, skoro waść przybyłeś, równie dobrze możesz usiąść powiedział,
osiągając szczyty nieuprzejmości. Jadłeś coś? Jesteś głodny?
Royel nie odrywał oczu od twarzy Lilith; na oślep znalazł krzesło,
przysunął je sobie i usiadł.
Głodny? powtórzył. Ja nie... nie sądzę, abym był głodny.
Aubrey ponownie stłumił westchnienie.
Arachne, jeśli zostało coś do jedzenia, zechcesz podać mu talerz? zapytał.
Mamrotanie Arachne natychmiast przybrało na sile, będąc formą protestu;
zaczęła szczękać garnkami, przygotowując Royelowi posiłek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]