[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wrażeniami, lizo kochana.
%7ładnego nie czuję zmęczenia odrzekła. Mogłabym jeszcze siedzieć nie wiem jak długo!
I byłaby to zrobiła, gdyby tylko znalazła w swoim pokoju pióro, papier i atrament! Z jaką
przyjemnością, tak na świeżo, byłaby opowiedziała ukochanej Nelly liczne przygody swojej
podróży.
Nazajutrz, po drugim śniadaniu, liza zbierać się zaczęła do drogi. Właśnie wyszła przed drzwi z
koszykiem kwiatów, żeby je raz jeszcze zrosić wodą.
Czy pani naprawdę zabiera ze sobą te zwiędłe bukiety? zapytał asesor Gontrau.
liza patrzyła na koszyk, stała niezdecydowana. Prawda rzekła zmartwiona smutno
wyglądają te moje ukochane, piękne kwiaty! Zwiędły wszystkie!
Wie pani co, panno lizo radził asesor urządzimy autodafe* i spalimy je wszystkie!
Następnie zbierzemy popioły, a pani przechowa je w kosztownej urnie, na której umieścimy napis:
Ta urna kryje popioły bukietów moich ukochanych siedmiu przyjaciółek z pensji. Jak pani znajduje
tę ideę?
Szkaradny pan jest! zawołała. %7łartuje pan sobie ze mnie! A jednak dodała po chwili
bardzo
* Autodafe wprowadzone przez inkwizycję publiczne wykonywanie wyroków na skazanych,
zwłaszcza wyroków śmierci przez spalenie na stosie, także palenie ksiąg heretyckich.
222
logicznie podoba mi się ta myśl całopalenia. Prędko ułóż pan stos, tyle czasu będę miała jeszcze
przed odjazdem, chcę widzieć te moje kwiaty niknące w płomieniu! Ale popiołów zbierać nie
będziemy!
Leon spiesznie przyniósł suchego chrustu, który ułożył na płaskim kamieniu przed domem, a w
parę sekund błyskał już wesoły płomień.
Jeden bukiet po drugim szedł na śmierć w ogniu, lecz gdy przyszła kolej na róże Nelly, liza
pochwyciła Leona za rękę.
Wstrzymaj się pan! zawołała ten nie pójdzie na ofiarę! Kwiaty mojej ukochanej Nelly
zachowam aż do śmierci!
Zabiorę ze sobą do grobu! dodał żartobliwie. Pani Gontrau, która z synem miała lizę odwiezć
na
kolej, gotowa już ukazała się we drzwiach i wzywała młodych do pośpiechu.
liza weszła do domu pożegnać się z radcą. Tak chętnie byłby ją odwiózł, ale z powodu chorej nogi
musiał pozostać w domu. Była to dla niego prawdziwa próba cierpliwości. Raz jeszcze z naciskiem
przypomniała mu jego przysięgę.
Musicie państwo przyjechać! brzmiały jej ostatnie słowa.
Przyjedziemy! wołał jeszcze za nią. Przysięga jest ważna!
Gdy wsiadła już do powozu, Leon podał jej przepyszny bukiet róż.
Kwiaty powstały z popiołów! powiedział. Nie odrzuci ich pani? dodał, gdy zdumiona i
wzruszona niespodzianką, nie wyciągnęła po nie ręki.
O, jakże to cudownie! Jaki pan strasznie dobry! Nie uwierzy pan, jak ja się cieszę!
Zarumieniona podała mu rękę. Dziękuję panu tysiąckrotnie! Ja tak lubię róże, a takich cudnych
jak te nie widziałam jeszcze nigdy! Jaką wielką, jaką straszną sprawił mi pan uciechę! I wzroku
223
nie mogła oderwać od wspaniałych kwiatów, i powtórzyła jeszcze razy parę: Ach, jakże się cieszę!
Leon uśmiechnął się do matki, a matka go zrozumiała. I ona była zachwycona tą dziecinną radością,
tym wdziękiem, z jakim liza umiała dziękować.
Godziny przemijają szybko, a osobliwie godziny szczęśliwe. Droga do kolei przemknęła się, liza
nie wiedziała, jak i kiedy. Teraz siedziała w wagonie i jechała do domu. Myśli jej tłoczyły się i
mieszały, wylatywały naprzód, marzyła o ujrzeniu ukochanych, i cofały się na powrót, i wiodły ją
znów do Lindenhofu. Podobało jej się tam niebiańsko! Prawie trudno było się rozstać. Leon
pocałował ją w rękę, a ona pozwoliła na to. Czy to dobrze? Toż musiałaby mu chyba wyrwać rękę!
Ach, westchnęła głośno (na szczęście sama była w wagonie) ach, to nieprzyjemnie, kiedy się
nie wie, jak sobie poczynać! A może on w tej chwili drwi sobie ze mnie? Zarumieniła się na to
straszne przypuszczenie. Wzrok jej padł na pęk róż, i gdy wdychała woń ich rozkoszną, postać jego
nagle przed nią stanęła. Przejęło ją dziwne jakieś uczucie, coś dotąd nieznanego! Przelękła się.
Położyła bukiet jak najdalej od siebie i wstała. Postanowiła nie myśleć o nim nie chciała tego!
%7łeby się rozerwać, zaczęła wyglądać przez okno; tylko puste pola, rżyskiem sterczące, rozkładały
się przed nią. Było to dosyć nudne.
Usiadła i wzięła swój woreczek podróżny. Zapuściła w głąb rękę; szukając nie wiedząc czego,
natrafiła na jakąś książkę, podarunek od Nelly na drogę. Były to poezje Chamissa*. Nie pomyślała
o nich dotąd, teraz pochwyciła je skwapliwie. Gdy już miała otworzyć książkę, przyszła jej myśl.
Poczekaj rzekła sama do siebie poradzę się
* Adelbert von Chamisso (1781 1838) niemiecki poeta, przyrodnik i podróżnik; w swej liryce
kontynuował tradycje poetyckie wielkich romantyków.
224
[ Pobierz całość w formacie PDF ]