[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Już wiedziała. - Moja siostra i ja dziękujemy za życzliwość i
zapraszamy do uczty.
Zapadła cisza. Goście zastanawiali się nad znaczeniem tego,
co powiedziała.
- Chciałam przedstawić wszystkim Jill Ballentine, moją
siostrę - przyciągnęła delikatnie Jill ku sobie.
John i Mattie zaczęli bić brawa. Jill wyglądała na
przestraszoną. Szarpnęła Emmę za rękaw.
- Co robisz?
- Adoptuję cię - zaśmiała się Emma. - Zachowaj pogodny
wyraz twarzy.
- Nie możesz tego zrobić - szepnęła Jill z nadzieją w glosie.
- Oczywiście, że mogę. Kto mi zabroni? - powiedziała Emma
bardzo poważnie. - Chciałabym, żeby to też był twój dom.
Nigdy przedtem nie miałam rodziny. Chcę mieć rodzinę i chcę
mieć siostrę.
- - Tak, rozumiem. I nie będziesz sprzedawać farmy?
- Nie mam najmniejszego zamiaru. Nie potrzebuję pieniędzy,
potrzebuję domu.
- Pieniądze - rzekła Jill uroczystym tonem - nie mogą dać
wszystkiego. Sądziłam, że wszystko można kupić. Lukę mnie
tego nauczył. Pokazał mi styl życia, o jakim nawet nie
marzyłam. Podobało mi się to. Ale teraz zaczynam rozumieć, że
chodzi o coś jeszcze. Myślałam, że Lukę jest odpowiedzią na
wszystkie moje marzenia. O rety, jaka byłam głupia.
- Wiele osób nabrało się na urok osobisty Lukę'a. Nie ty
pierwsza i pewnie nie ostatnia.
- Niestety, zrobiłam jeszcze jedno głupstwo - przerwała Jill. -
Pozwoliłam mu, żeby pożyczył pieniądze na konto tego
testamentu... Jaka ze mnie idiotka. On to wziął ode mnie. Pięć
tysięcy dolarów.
- Czy wziął od ciebie całą sumę? - zapytał John.
RS
123
- Tak. Mówił, że konieczne są jakieś koszty, że trzeba
zainwestować... Nie miałam wtedy żadnych powodów, by mu
nie ufać.
Emma wolała zająć się jedzeniem, niż zakłócać sobie tak miły
dzień mówieniem o Luke'u. Już dawno zapomniała o
ciasteczkach, które rano przyniosła jej Mattie na górę.
- Co dla pani, szefowo? - zapytał chłopczyk, pomagający
Barbarze Hardy przy grillu.
- Zacznę od pieczonego kurczaka. Sałatka, makaron... Jill,
Mattie, John, Robert Owens i pan Hendricks szybko dołączyli
do niej. Oni też czuli, że niebawem umrą z głodu. Rozmawiali
głównie o jedzeniu - gdzie jest sól, jakie dobre ciasteczka...
Emma podejrzliwie patrzyła na słodycze. Obawiała się, że
znowu ktoś dodał do ciasta masła orzechowego.
Siedzieli w szóstkę przy stole, rozkoszując się jedzeniem. Co
chwila podchodzili do nich młodzi ludzie, przynosząc przeróżne
przysmaki. Barbara Hardy zorganizowała grupę młodzieży do
pomocy w biesiadzie, pomocnikom przewodziła szesnastoletnia
Hilda.
- Czy jesteście zadowoleni? - zapytała pani pastor. A potem
dodała: - Jutro będę w kaplicy prawie cały dzień. - Spojrzała na
panią Macrae i na doktora Owensa. - Może wpadlibyście.
Ustalimy termin ślubu. Czy możecie wpaść do mnie jutro w tej
sprawie?
- Nie rozumiem - zdziwił się Robert Owens.
- Jesteście razem prawie czterdzieści lat - zaśmiała się pani
pastor. - Czas się wreszcie zdecydować. Sformalizować wasz
związek.
Spojrzała na Emmę i Johna.
- Czy mogę zaplanować na przyszły miesiąc podwójne
wesele?
Emma była zaskoczona. Skąd to przyszło do głowy Barbarze?
Jak widać, inni też myśleli o jej szczęściu. Koniec z
samotnością.
RS
124
- Minutkę, bardzo proszę - powiedział John. - Będę musiał
porozmawiać z Emmą sam na sam.
Zwrócił się do Emmy.
- Zapraszam na małą pogawędkę.
Emma skinęła głową, chwyciła jego wyciągniętą rękę.
Poprowadził ją w stronę starego dębu. Usiedli na ławce w cieniu
drzewa.
- Co planujesz na najbliższe pięćdziesiąt lat? - zapytał John.
- Nie robiłam aż tak odległych planów na przyszłość -
szepnęła. - Mogę planować najdalej na pojutrze.
- Zatem, co planujesz na pojutrze, jeśli można wiedzieć?
- Postanowiłam zapytać cię pojutrze, czy nie znasz jakiejś
odpowiedzialnej osoby, która mogłaby zarządzać farmą
Balleymore. Sądzę, że jeśli sąd zdjął z ciebie obowiązek
zarządzania Balleymore, z pewnością chciałbyś teraz więcej
czasu poświęcić swojej farmie - Emma mówiła, przyglądając się
szczytom gór, drzewom i ptakom. Nie chciała patrzeć Johnowi
w oczy. Mogłaby wyczytać w nich, że jej nie kocha. To byłoby
zbyt bolesne.
Nie kochał jej. Nawet tego jej nie wybaczył, że była córką
swojej matki.
- Aktualnie... - zaczął John. - Aktualnie... mam taki pomysł. ..
- kontynuował. - Nie jestem jednak pewien, czy zgodzisz się na
moją propozycję...
- Kogo proponujesz? - zapytała Emma.
- Dobrze... - John wolno cedził słowa. - Ten człowiek ma
duże doświadczenie w zajmowaniu się farmą. Pochodzi z tych
stron. Jest mistrzem plonów, czarodziejem urodzaju, poza tym
urodzony menedżer, jak nikt inny zna się na pracy farmerskiej.
- Ten człowiek... To jest jak z bajki. Kto to jest?
- Nazywa się John Nichols Weld - rzekł John.
- To ty?
- Ja.
- Zatem to prawda. Luke miał rację - stwierdziła Emma.
RS
125
- Pomagałeś mi tylko dlatego, żeby dostać tę farmę.
- Wcale mi nie zależy na twojej własności - oburzył się John.
Następnie przysunął się bliżej Emmy. - Marzę o tobie
- przywarł do niej swoim ciałem. Lekko pocałował w
policzek. To miał być krótki, serdeczny całus, ale czuł, że
bliskość Emmy doprowadza go do granic szaleństwa. Pamiętał
poprzednie pocałunki, tym razem wrażenie było jeszcze
silniejsze.
- Czy rozmawiamy o moim zatrudnieniu? - zapytał bliski
utraty tchu.
- Dobrze, dostaniesz tę robotę - szepnęła Emma,
pozostawiając ślad szminki na jego policzku.
- Oba podania rozpatrzono pozytywnie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]