[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przysięgam...
Kto podpalił zagrodę Richarda Brewera?
Nie podpalałem.
Ale patrzałeś, jak się paliła.
Kazali mi się stawić. Wiesz, czym groziła odmowa?
Zachowałeś się jak tchórz!
Klaro! Błagam cię! Brewer zagarnął cudzą ziemię. To jankes.
Milcz! Quien lo ha dicho? Kto tak mówił? Ku-Klux?
Mów ciszej.
Dobrze. A kto zastrzelił Toma SmithaY
Przecież nie ja.
Ale wiedziałeś, że to nastąpi. Zaplanowano mord.
Nie ostrzegłeś napadniętego. To tak, jakbyś był wspólnikiem. Czy mam dalej wyliczać?
Nie zabiłem nikogo, chroniłem swoich Murzynów...
Myślisz, że zgodziłabym się mieszkać pod jednym dachem z mordercą?
Cisza. Sandusky'emu wydało się już, że rozmowa została zakończona, ale usłyszał jeszcze
glos męski:
Już pózno, pójdę się zdrzemnąć. Ruszamy o świcie.
Kobiecy głos zapytał po hiszpańsku:
Adonde?
Do Montany.
Pamiętaj! W przeciwnym razie zabieram wszystkie wozy, połowę stada i ruszam do
Meksyku.
Dziura trapera
Możecie sobie wyobrazić, jak się poczułem wysłuchawszy tej rozmowy? powiedział
pocztmistrz. Długo jeszcze leżałem w trawie, mimo że Warren opuścił wóz, a głos jego
kroków dawno ucichł. Postanowiłem rankiem podziękować za służbę. Chyba nie potrzebuję
wyjaśniać, dlaczego.
Siknęliśmy głowami.
Cieszy mnie to, panowie. Rozumujemy podobnie. Więc... podniosłem się i wówczas pod
stopą poczułem coś twardego. To był zgubiony rewolwer. Wróciłem na swój posterunek. Och, od
tego momentu nie byłem dobrym wartownikiem. W głowie mi się mąciło od usłyszanych wieści.
Wówczas przypomniałem sobie słowa Barda o tajemnicy, jaką odkrywa preria człowiekowi,
który widział świecące zwierzęta. Jakże szybko się to sprawdziło!
Gdy księżyc dobiegł zachodniej połaci nieba, zbudziłem Mervina, a sam udałem się na
spoczynek. Nie zasnąłem jednak. Myślałem i myślałem, aż przemyślałem wszystko. Doszedłem
do wniosku, że pozostać w Teksasie to szaleństwo. Rozstanie z Warrenem postanowiłem
odłożyć. Rankiem opowiedziałem o wszystkim Elżbiecie. Zgodziła się ze mną. Cóż dalej? Nie
ma sensu takim jak wy, panowie, opowiadać o dziejach przepędu. Są podobne do wielu innych, o
których na pewno słyszeliście niejeden raz.
Kiedy przybyliśmy do Montany, zacząłem się rozglądać za inną pracą. Sprawa niełatwa na
tym odludziu. Już sądziłem, że przyjdzie mi ruszyć w inne strony, kiedy nagle zwolniła się
posada pocztmistrza w Bell. Miałem przysłowiowy łut szczęścia, a może po prostu zabrakło
innych kandydatów. Przyjęto mnie. Ot, i wszystko.
A jak zachował się Warren? zapytał Karol. Nie zaskoczyła go pańska decyzja?
Owszem. Był bardzo zmartwiony, dziwił się. Nalegał, żebym został. Nie zdradziłem mu
prawdziwej przyczyny. Powiedziałem, że zawód kowboja mi nie odpowiada. Musiał ustąpić.
A seńora Klara?
O, ona jest znacznie mądrzejsza. Kto wie, może coś podejrzewała? Namawiała moją żonę
do zmiany decyzji, ale jakoś tak niezbyt przekonująco.
Mervina chyba musiało dotknąć najbardziej. Przecież to on ściągnął pana do Warrena
odezwałem się.
Mervin? Wyglądał na obrażonego i wcale się nie pytał o powód mego odejścia.
Przypuszczam, że dobrze wiedział o sprawkach Warrena, jest przecież jego zaufanym
człowiekiem. Zresztą... Może się mylę, ale ja kie to ma znaczenie?
Wyświadczył nam pan ogromną przysługę stwierdził Karol. Nigdy tego nie
zapomnę, o reszcie porozmawiamy jutro. Już pózno, a jeszcze musimy odtransportować Ushera.
Udaliśmy się do gościnnego pokoju. Zamknąłem starannie drzwi i okno. Siadłem na łóżku.
Cóż ty na to, Karolu? zapytałem.
Miałeś rację, Janie. Dostrzegłeś ślady, których ja nie potrafiłem odkryć.
Nie czas na żarty, Karolu! oburzyłem się.
Ani mi to w głowie. Twierdzę tylko, że twoja niechęć do podjęcia sprawy Warrena była
całkowicie uzasadniona. Po prostu... przeczułeś. Teraz zaszliśmy w ślepą uliczkę i cokolwiek
uczynimy, nie będzie dobre. Nigdy dotąd nie widziałem Karola tak zakłopotanego. Krążył po
pokoju od ściany do ściany, wreszcie zatrzymał się raptownie.
Na dobrą sprawę rzekł Warrenowi należy się nauczka.
Jak ją sobie wyobrażasz?
Jako rezygnację.
Chcesz opuścić Bell?
Przecież to ty chciałeś.
Ale nie teraz! zaprzeczyłem gwałtownie. Sytuacja uległa poważnej zmianie.
Na gorsze.
Na gorsze i... na lepsze równocześnie. Teraz już wiemy, czego się trzymać.
Może ty, ja nie! Bo na przykład: zostawić Warrena jego losowi, to w końcu będzie musiał
zapłacić żądaną od niego sumę z obawy, by szantażyści nie rozgłosili jego niezbyt chlubnej
przeszłości. Prawnie nic mu już nie grozi, ale opinia! Z tym się liczy. %7łe Ku-Klux-Klan został
rozwiązany bodaj że piętnaście lat temu, to nie zmienia sprawy. Ludzie nie zapomnieli.
Zapomnieli czy nie odparłem mało mnie to obchodzi. Natomiast bez względu na to,
co Warren jest wart, przyglądanie się bierne, gdy dwu wydrwigroszów napełnia sobie kieszenie,
nie zgadza się z moim poczuciem sprawiedliwości!
Uderzyłeś w górne tony.
Daj spokój! Lepiej powiedz: będziesz zadowolony z takiego rozwiązania sprawy, w
którym dwu szantażystów wy szantażu je pieniądze?
Zasępił się.
Oczywiście, nie! Dlatego powiedziałem, że zabrnęliśmy na ścieżkę, która nie prowadzi
donikąd. Tak zle i tak niedobrze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]