logo
 Pokrewne IndeksJane Lisa Smith Pamiętniki wampirÄ‚Å‚w 04 MrokDonnelly Jane Kiedy jesteśmy samiJane Heller Szczęśliwe gwiazdyLato w BrazyliiCarroll Jonathan KośÂ›ci ksi晜źyca (pdf)Hardy Kristin Zawsze walentynkiKosakowski Czeslaw Dziecko o specjalnych potrzebach edukacyjnychGrail Stephen R. LawheadDick Philip Kindred Trzy stygmaty Palmera EldritchaJax Garren TotU 1 How Beauty Met the Beast
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apo.htw.pl



  • [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

    wyprostowała się, dumnie uniosła do góry głowę.
    64 JANE PORTER
    Była przecież żoną Clive'a Wilkinsa. Musiała się
    zachowywać jak dama.
    - Mówiła pani, że jest Amerykanką - odezwał się
    mężczyzna stojący przed innymi. Nie miał karabinu
    maszynowego, tylko dwa pistolety i nóż.
    - Jestem AmerykankÄ….
    - Gdzie paszport?
    - Nie wzięłam ze sobą paszportu.
    - Dlaczego?
    - Nie wiedziałam, że będzie potrzebny - odparła,
    starając się zachować spokój.
    - Miejsce urodzenia? - wypytywał bandyta.
    - Omaha, stan Nebraska.
    - Ma pani angielski akcent.
    A więc ktoś jednak docenił jej wysiłek włożony
    w lekcje dykcji, które hrabina Wilkins kazała jej brać
    przed ślubem!
    - Od dziesięciu lat mieszkam w Anglii.
    Mężczyzna wyjÄ…Å‚ z kieszeni maÅ‚y notesik i ogry­
    zek ołówka.
    - Nazwisko po mężu? - spytał.
    - Tak - potwierdziła Sophie, a on to zapisał.
    - Nazwisko panieńskie?
    - Johnson.
    To także sobie zapisał.
    - ZrzekÅ‚a siÄ™ pani obywatelstwa amerykaÅ„skie­
    go? - wypytywaÅ‚. Bardzo dobrze mówiÅ‚ po angiel­
    sku.
    - Nie. Mieszkam w Anglii, ponieważ mój mąż
    jest Anglikiem.
    WYPRAWA DO BRAZYLII 65
    - Kto wydaÅ‚ pani paszport? Amerykanie czy Ang­
    licy?
    - Rząd Stanów Zjednoczonych.
    Sophie opuściła Stany Zjednoczone, kiedy miała
    siedemnaście lat. Nie czuła się Amerykanką.
    - Powiedziała pani, że mąż jest Anglikiem.
    - Tak - potwierdziła Sophie.
    - Gdzie on jest teraz?
    - W domu - odparła Sophie, a jej serce ścisnęło
    się boleśnie. - W Somerset.
    - Rozumiem. - Mężczyzna skinął głową. - Pani
    mąż... seniora Wilkins, jak mu na imię?
    BaÅ‚a siÄ™ coraz bardziej. Nie mogÅ‚a wydobyć z sie­
    bie żadnego dzwiÄ™ku. PatrzyÅ‚a na potężnie zbudowa­
    nego mężczyznę, na jego sumiaste wąsy.
    - Zapomniała pani, jak mąż ma na imię? Tak
    szybko? - Mężczyzna się roześmiał, ale tylko ustami.
    Oczy pozostały lodowate.
    Sophie zadrżała i on to zauważył.
    - Jak mu na imiÄ™, seniora?
    - Clive - wyszeptała.
    - Niezwykłe imię.
    Azy nabiegły jej do oczu. Nienawidziła się za to.
    Przecież nie chciała okazywać słabości.
    - To angielskie imię - powiedziała cicho.
    - Odpowiednie dla angielskiego lorda.
    Skąd on to wie? Skąd wie, że Clive był arystokratą?
    Jak mógł się tego dowiedzieć? A może to tylko żart?
    Mężczyzni wyszli z chatki. Sophie jeszcze przez
    jakiś czas siedziała bez ruchu.
    66 JANE PORTER
    Czas płynął powoli. Wreszcie zapadł wieczór,
    zrobiło się ciemno. Sophie właśnie na to czekała.
    Wcześniej bała się wyciągnąć telefon spod materaca.
    Była wdzięczna losowi, że bandyci go nie znalezli.
    Dokładnie przeszukali jej torebkę, ale nie zauważyli
    cieniutkiego jak karta kredytowa telefonu w kieszeni
    letniego płaszcza.
    Ponownie wybraÅ‚a numer Lona. GorÄ…co siÄ™ mod­
    liła, żeby tym razem odebrał. Jej prośby zostały
    wysłuchane.
    - Alonso! - wyszeptała.
    - Sophie!
    - Oskarżają mnie o przemyt, Lon - wybuchnęła
    Sophie. - Chyba narkotyków, ale nie jestem pewna.
    Strasznie długo mnie przesłuchiwali. To naprawdę
    zle wyglÄ…da...
    - Nikt ci nie zrobi krzywdy - zapewnił ją Lon.
    Jego głos brzmiał rzeczowo, bardzo stanowczo.
    - Oni zastrzelili seniora Chebe!
    - Ciebie nikt nie skrzywdzi - powtórzył.
    - Och, Alonso, tak strasznie siÄ™ bojÄ™!
    Pierwszy raz w ciągu ostatnich dwóch lat Alonso
    usłyszał w jej głosie histerię. Sophie zawsze była
    opanowana, zawsze spokojna. Nawet na pogrzebie
    Clive'a. Teraz była przerażona.
    - Gdzie jesteś? - zapytał, spoglądając na ziemię,
    która zbliżała się coraz szybciej. Samolot podchodził
    do lÄ…dowania.
    - W pobliżu wodospadu albo nad dużą rzeką.
    Słyszę płynącą wodę.
    WYPRAWA DO BRAZYLII 67
    Na ziemi panowaÅ‚ mrok, bÅ‚yskaÅ‚y nieliczne Å›wiat­
    ła. Setki kilometrów dżungli i tylko nieliczne ludzkie
    osady.
    Alonso wsiadł do swego samolotu rano, kilka
    godzin po odlocie Sophie. Podczas podróży włączył
    komputer, zalogował się do systemu satelitarnego
    i śledził ruchy Sophie. Dzięki czipowi, który umieścił
    w jej telefonie -jedyna rozsÄ…dna rzecz, jakÄ… dotych­
    czas zrobił - mógł precyzyjnie zlokalizować miejsce
    pobytu Sophie. Ludzie Valdeza wiÄ™zili jÄ… w bezlud­
    nej części dżungli na północ od wodospadu. Niełatwo
    ją będzie stamtąd wydostać, lecz Alonso wykonywał
    trudniejsze zadania.
    - Dobrze - powiedział.
    - Ja bym z nimi poszła dobrowolnie - żaliła się
    Sophie. - Nie musieli strzelać do seniora Chebe...
    - Co to za jeden, ten Chebe?
    - Był moim przewodnikiem. To ten prywatny
    detektyw, któremu wysłałam pieniądze.
    Alonso wiedział, że nie dała żadnych pieniędzy
    nikomu prócz Federica. Przesłała je na jego konto
    w brazylijskim banku. JeÅ›li Chebe w ogóle zapÅ‚aco­
    no, to zapłacił mu Federico, a nie ona.
    - Oni nigdy nie proszą - Lon mówił spokojnie,
    bez emocji. Jakby rozmawiali o pogodzie. Musiał ją
    uspokoić. Chciał, żeby mogła logicznie myśleć, żeby
    mu pomogła, żeby zyskała dla niego trochę czasu.
    - Ci ludzie są brutalni. Ten cały Chebe równie dobrze
    mógł być jednym z nich.
    - Jeśli tak, to po co go zastrzelili?
    68 JANE PORTER
    - %7łeby zrobić wrażenie i żeby cię przekonać, że
    nie żartują. I jedno, i drugie im się udało.
    Zamilkła. Słychać było tylko jej stłumione łkanie.
    - Powiedz mi jeszcze coś o miejscu, w którym
    jesteś - poprosił - i o ludziach, którzy cię porwali.
    - Jest ich całkiem sporo. - Sophie pociągnęła
    nosem. - Tu chyba dzieje się coś złego. Strasznie
    dużo krzyczÄ…. Prawie caÅ‚y czas krzyczÄ…, a rano strze­
    lali. Czemu mnie oskarżają o przemyt narkotyków?
    Alonso dobrze wiedział, ale nie zamierzał jej
    o tym informować, zwłaszcza przez telefon.
    - To znaczy, że z tobą rozmawiali? - spytał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl