[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wojsko, a pan kasjer tak siê zmiesza³, ¿e uciek³ z miasta i nie ma go do tej pory.
- Gdzie on mo¿e byæ? - spyta³a mama.
- Widzieli go, ¿e bieg³ w tê stronê, za ogród pani. Zapewne siedzi w parowie i przeSpi w nim
ca³¹ noc.
- To chory cz³owiek - rzek³a mama wzruszaj¹c ramionami. Nauczyciel kiwn¹³ rêk¹.
- To jest osio³ i strachop³och, który chce udawaæ bohatera. Z obawy przed jedn¹ stron¹ wy¿e-
bra³ sobie jak¹S nominacj¹, a ta znowu spaæ mu nie daje. Wyobra¿a sobie, ¿e jest znakomito-
Sci¹ i ¿e tylko jego Scigaj¹; wiêc chowa siê po piwnicach i jarach. S³aba g³owa, s³abe serce
i pycha to najniebezpieczniejszy rodzaj ludzi - doda³ nauczyciel, jakby do siebie.
Ostatnie wyrazy uk³u³y mnie. Zdawa³o mi siê, ¿e s³yszê w nich groxbê nowych nieszczêSæ,
gorszych ani¿eli wszystko, com widzia³ dotychczas.
By³o ju¿ póxno, i pan Dobrzañski parê razy chcia³ po¿egnaæ siê z nami. Ale mama zatrzymywa³a go.
- Zostañ pan jeszcze chwilê - mówi³a. - W dzieñ ukrzepi³am siê jako tako, ale teraz jestem
tak rozstrojona, ¿e wszystko mnie przera¿a. Posiedx pan...
I nauczyciel siedzia³.
Zegar wykuka³ jedynast¹ i Swieca ju¿ siê dopala³a, kiedy us³yszeliSmy na ganku czyjeS kroki.
- Pewnie kasjer wraca ze spaceru - mrukn¹³ pan Dobrzañski. Otworzy³y siê drzwi i ukaza³ siê
- cz³owiek z pustej chaty.
Kiedy przest¹pi³ próg i podniós³ bia³¹ g³owê, zdawa³o siê, ¿e stoi olbrzym.
- Niech bêdzie pochwalony - rzek³.
Nikt mu nie odpowiedzia³. Jego przyjScie do nas po takim dniu i o takiej porze by³o czymS
nadzwyczajnym.
On d³ug¹ chwilê patrzy³ w twarz panu Dobrzañskiemu, który spuSci³ oczy. Nastêpnie zwróci³
siê do mamy:
- Przyprowadzi³em pani goScia - rzek³ ³agodnym tonem. MySla³em, ¿e chyba mój ojciec wsta³
z grobu i przyszed³ z tym cz³owiekiem-upiorem. Mama chcia³a coS odpowiedzieæ, ale tylko
otworzy³a usta i patrzy³a zdumiona. W ciemnej sieni ktoS sta³.
- GoSæ jest trochê... niezdrów, ale to nic wielkiego - mówi³ siwy cz³owiek. - Jest raniony, ale...
- W³adek!... - krzyknê³a mama, z rozkrzy¿owanymi rêkoma rzucaj¹c siê do sieni.
- Ja, mamo!... - odpowiedzia³ mój brat.
Gdy wszed³ do pokoju, zobaczy³em, ¿e ma g³owê i lew¹ rêkê owiniêt¹ w szmaty.
Mama chcia³a go porwaæ w objêcia, ale nagle pad³a na kolana i objê³a go za nogi.
- Moje dziecko... moja dziecina... - szepta³a. - Ty ¿yjesz?... tyS ranny... O, com ja tu wycier-
pia³a têskni¹c za tob¹... Ty ¿yjesz?... Teraz ju¿ nie puszczê ciê z domu, niech siê dzieje, co
chce... Nie cierpiê wojny, nienawidzê!... dzisiejszy dzieñ zabra³ mi ca³e ¿ycie.
95
- Co mama robi?... - mówi³ brat, na pró¿no usi³uj¹c jedn¹ rêk¹ podnieSæ j¹ z ziemi.
Siwy cz³owiek dotkn¹³ ramienia mamy.
- Niech mu pani pozwoli odpocz¹æ - rzek³. - On jest zmêczony.
Mama wyprostowa³a siê jak sprê¿yna.
- Prawda, on zmêczony...
Ale znowu pochwyci³a zdrow¹ rêkê brata i zaczê³a j¹ ca³owaæ.
- Mamo!... mamo!... - mówi³ brat cofaj¹c siê. Ale by³o widaæ, ¿e nie ma si³.
Wtedy stary cz³owiek delikatnie odsun¹³ mamê, wzi¹³ brata wpó³ i zaprowadzi³ go na kanapê.
- Niech mu pani da kielich wódki - rzek³ do mamy - bo on tego potrzebuje, a w mojej chacie
nie by³o...
Pan Dobrzañski pobieg³ do szafy, nala³ wódkê i poda³ bratu. W³adek wypi³ duszkiem.
- Ju¿ mi dobrze!... - powiedzia³. - Ju¿ o mnie nie mySlcie... Jestem lekarzem i znam siê na
takich skaleczeniach. Za miesi¹c bêdê zdrów...
- Ale ju¿ nie pójdziesz nigdzie!... - zawo³a³a mama... - Naturalnie - odpar³ ze s³abym uSmie-
chem, spogl¹daj¹c na swoj¹ rêkê.
- Mamo - doda³ po chwili, wskazuj¹c na siwego cz³owieka -podziêkuj mu. Kiedym niedaleko
jarów upad³ Scigany, on mnie podniós³, zaprowadzi³ do swojej chaty i - nie rozumiem nawet
jakim sposobem - ocali³. Nara¿a³ siê na oczywist¹ Smieræ, bo ¿o³nierze stali pode drzwiami
i wo³ali: On tu musi byæ! Chyba cud zrobi³, ¿e odeszli...
Wszyscy zwróciliSmy oczy na siwego cz³owieka, a on odpar³:
- Cud nie by³ trudny. Powiedzia³em oficerowi: Do mnie nikt nie przyjdzie ukryæ siê, bo mnie
nazywaj¹ szpiegiem... Oficer mrukn¹³: £ajdak! - i natychmiast cofn¹³ ¿o³nierzy. Ba³ siê
widaæ, aby który z nich nie dotkn¹³ mego progu...
Taki cud zrobi³em - doda³ potrz¹saj¹c g³ow¹.
- Bóg policzy ci to za dawne winy - g³ucho odezwa³ siê nauczyciel.
Starzec nagle wyprostowa³ siê.
- Winy?... - spyta³, bystro patrz¹c na pana Dobrzañskiego. -Od piêtnastu lat dxwigam ciê¿ar
jakiejS winy, ale mo¿e dopiero ty, dawny kamracie, powiesz mi: com ja komu zawini³?
S³u¿yliSmy razem, pamiêtasz? OdznaczyliSmy siê jednakowo... A kiedy wyszliSmy z kraju,
cierpia³em nêdzê gorsz¹ ni¿ dziesiêciu takich jak ty... Powiedz¿e teraz: na jakiej zasadzie - ty
- robisz siê moim spowiednikiem i obiecujesz mi odpuszczenie win?... Jakich?... Nazwij
cz³owieka spomiêdzy ¿ywych czy umar³ych, który by jedna ³zê uroni³ z mego powodu?... Nie
zwa¿aj na tych Swiadków - doda³ wskazuj¹c na matkê i brata. - Owszem, niech dowiedz¹ siê,
co mySleæ o mnie... Nauczyciel wyst¹pi³ krok naprzód.
- Prawda - odpar³ - s³u¿yliSmy razem. By³eS waleczny i zdolny. Ale na emigracji szatan ciê
opêta³...
- No, i có¿ zrobi³ ze mn¹ ten szatan?
- Sia³eS niezgodê... os³abia³eS ducha...
- A tak - westchn¹³ starzec. - Ja os³abia³em, ale za to wy umacnialiScie go. ZarêczaliScie, ¿e
pomog¹ Francuzi; ja twierdzi³em, ¿e nie pomog¹. Czy pomogli?... WierzyliScie w ruch piêt-
nastu milionów ch³opów, a ja nie wierzy³em. Gdzie dzisiaj s¹ te miliony?... DowodziliScie,
¿e rêkami wexmiecie karabiny, a karabinami armaty, a ja was przekonywa³em, ¿e sto karabi-
nów znaczy wiêcej ani¿eli tysi¹c go³ych r¹k. ZakrzyczeliScie mnie. A teraz - masz odpo-
wiedx!...
96
I wskaza³ krwawe piêtna chustki, któr¹ brat mia³ zwi¹zane czo³o.
Nauczyciel spuSci³ g³owê. Matka przytulona do brata dr¿a³a, a mnie zdawa³o siê, ¿e miêdzy
dwoma starcami odbywa siê jakiS wielki s¹d.
- I to nazywa siê zdrad¹? - mówi³ goSæ z uniesieniem. -Wypowiadaæ swoje przekonania jest
obowi¹zkiem obywatelskim i dopiero wy zrobiliScie z tego wystêpek. Powiesz, ¿e niezgadza-
nie siê z wol¹ ogó³u psuje karnoSæ publiczn¹; ale czy to wy byliScie ogó³em? ByliScie parti¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]