[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmarnowany człowiek spoza nawiasu towarzyskiego jak kiedyś sami o nim mówili
uważany jest za ich opatrzność, niemal za zbawcę.
Zdawał sobie dokładnie sprawę z wagi odniesionego zwycięstwa, z tej generalnej próby
własnych sił i z konsekwencyj, jakie nastąpić muszą po tym wspaniałym sukcesie, lecz o ileż
większą sprawiało mu radość samo wygranie dobrze przygotowanej partii, partii przeciw lu-
dziom, którzy przecie do niedawna patrzyli na niego z góry.
Zdaje się powiedział że popełniłem duży błąd, ale słowo się rzekło. Zatem nie bę-
dziemy już trudzić pań, a was, panowie, poproszę na godzinę szóstą do mieszka matki. Mu-
simy omówić szczegóły.
Nie jestem już potrzebna? zerwała się wesoło Halina to świetnie. Muszę telefonować
do krawcowej.
43
Do widzenia pocałował Paweł rękę matki o której mama każe być na obiedzie? Mnie
najwygodniej byłoby o trzeciej. Mam teraz konferencje w dwóch bankach. Do widzenia.
Nie czekając odpowiedzi, pożegnał się z wszystkimi i wyszedł. W istocie musiał sprawić
sobie garderobę. Paradowanie w przyciasnych ubraniach ojca i w jego futrze byłoby ryzykiem
niepotrzebnym. Wziął taksówkę i kazał się zawiezć do jednego z najlepszych krawców, póz-
niej do wielkiego sklepu kuśnierskiego. Stąd polecił odesłać sobie wspaniałe futro za cztery
tysiące złotych. Wybrał najdroższe i najokazalsze, umówiwszy się, że odnoszącemu wręczy
czek.
Wychodząc od kuśnierza zbadał zawartość kieszeni. Z pieniędzy wziętych od matki zo-
stało jeszcze około trzystu złotych. Wstąpił do jubilera i kupił złoty pierścień z imponującym
rozmiarami fałszywym brylantem.
O trzeciej był już w domu. Matka czekała nań z obiadem. Dwa niezajęte krzesła przy stole
świadczyły o nieobecności Haliny i Zdzisława.
Czy mama ma w jakim banku pieniądze? zapytał rozkładając serwetkę.
Owszem. Nie wiem dokładnie ile, ale musi tam jeszcze być ze dwa tysiące.
To dobrze. Poproszę mamę, by wypisała mi czek na okaziciela na cztery tysiące złotych.
Ależ tam na pewno nie ma czterech przestraszyła się pani Józefina a poza tym to... to
wszystko, co mi zostało...
To już moja rzecz, mamo, nie obawiaj się. A na czeku postaw datę o dwa tygodnie póz-
niejszą. Do tego czasu znajdzie się pokrycie. No, cóż tam mówiło moje kochane rodzeństwo?
Ach, wyobraz sobie, byłam oburzona. Ludwika wystąpiła z podejrzeniami.
Więc jednak zmarszczył brwi Paweł.
Ona jest taka oschła, taka obrzydliwie merkantylna. Najpierw zaczęła powątpiewać o
twoich interesach bawełnianych...
No, tu miała nieco racji zaśmiał się Paweł.
Jak to? nie zorientowała się pani Józefina.
Mniejsza o to. Niech mama mówi dalej.
Pózniej radziła mężowi sprawdzić, czy cała historia o pożyczce nie jest twoim wymy-
słem!
A cóż na to Jachimowski?
Wyśmiał ją. Powiedział, że nie jest naiwnym dzieckiem, że na ludziach się, dzięki Bogu,
zna i że dziwi się temu, że ciebie nie doceniali. No widzisz, mój kochany synku!
Patrzyła nań z rozczuleniem.
I więcej nic nie mówił?
Więcej?... Aha! Mówił, że nic łatwiejszego, jak sprawdzić twoje wiadomości. Jeżeli w
kasie pancernej znajdują się akty tej pożyczki rzecz będzie jasna. Co zaś dotyczy udziałów,
dowiadywał się u rejenta Skorkiewicza.
Jednak?...
Rejent odmówił jakichkolwiek informacyj, ale ze sposobu, w jaki z nim rozmawiał, ła-
two było można wywnioskować, że rzeczywiście ten stary szaleniec stracił wszystko.
A cóż mój braciszek?
Zdziś jest dobrej myśli i powiada, że do całej katastrofy na pewno by nie doszło, gdybyś
ty wcześniej przyjechał i wejrzał w gospodarkę ojca. Nie masz pojęcia, co ten stary szaleniec
wyprawiał. Po prostu dezorganizował mi cały dom...
Ocierając od czasu do czasu oczy, pani Józefina opowiadała o ostatnich latach swego po-
życia z panem Wilhelmem, odludkiem, dziwakiem, wiecznie milczącym...
Paweł nie słuchał.
Monotonny głos matki nawet mu nie przeszkadzał w jego myślach. Treningu w tym
względzie, jakże pożytecznego, nabrał podczas tych długich miesięcy, kiedy w zupełnej apatii
leżał nieruchomo w łóżku i wprost nie zauważał, że do niego mówiono, że zaklinano najczul-
44
szymi słowami, że obsypywano obelgami. Liczył wówczas kwadraciki na tapetach, mnożył je, dzielił
i tonął w doskonałej bezmyślności. Wtedy właśnie nauczył się sztuki całkowitego wydzielania się z
otaczającej rzeczywistości i teraz równie dobrze, jak na paryskim poddaszu kwadraciki, jak w swoim
folwarku muchy na suficie, mógł liczyć szansę szeroko zakrojonego planu, mnożyć ewentualności,
przewidywaniami zapobiegać faktom, precyzyjnie analizować atuty przeciwników.
Zasiadł oto przy stole wielkiej gry. Zasiadł z niczym. Tak zdawałoby się tamtym, gdyby
umieli zajrzeć w jego karty, gdyby mogli sprawdzić pustkę jego kieszeni.
Głupcy! Przychodził przecie z nagromadzonym latami pragnieniem wygranej, z potężnym
kapitałem woli zwycięstwa, z kolosalnym zapasem niewyżytej energii, z umysłem równie
chłodnym, jak żądza gry była w nim płomienna. Przychodził nieobciążony już żadnymi skru-
pułami, wolny od wszelkich serwitutów moralnych, przychodził ze skarbem stokroć większym
niż ten cień dwustu tysięcy dolarów, który wpadł mu w rękę, jak pierwsza szczęśliwa karta...
Po obiedzie zamknął się znowu w pokoju ojca i aż do przyjścia brata i szwagra studiował
papiery zmarłego.
Nazajutrz z rana miał być pogrzeb. Umówili się też w ten sposób, że wprost z cmentarza
pojadą do fabryki i tam Jachimowski oraz Zdzisław sprowadzą do gabinetu ojca wszystkich
kierowników biur i inżynierów, którym przedstawią Pawła, jako tymczasowego następcę nie-
boszczyka naczelnego dyrektora. Stryj Karol zostanie postawiony wobec faktu dokonanego.
Niewątpliwie dowie się o uzurpacji natychmiast, lecz, przykuty do łóżka i zdezorientowany
samobójstwem brata, nie przedsięwezmie od razu kroków wrogich. Zresztą tegoż popołudnia
Paweł odwiedzi go i resztę już on bierze na siebie.
Pozostała kwestia ustosunkowania się do tych zdarzeń Krzysztofa.
Jaki to jest człowiek i czego po nim można się spodziewać? zapytał Paweł.
Smarkacz wzruszył ramionami Zdzisław.
%7łółtodziób?
No, tak nie można powiedzieć zastrzegł się Jachimowski znam go bardzo mało. Jest
jednak pewne, że jako inżynier nie należy do przeciętnych. Wprowadził sporo pożytecznych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]