[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niego, a w Europie zupełnie nie znane wyspy, Magellan dowiedział się, że jego wielki cel, Wyspy Korzenne,
leżą tuż przed nim. %7łeglując na zachód, przez nie znaną jeszcze część świata, o której wielkości żaden geograf
owych czasów nie miał wyobrażenia, przekroczył długość geograficzną, do której kilka lat przedtem dotarli od
zachodu Portugalczycy. Wiadomość ta napełniła go uczuciem potężnego triumfu. Wszak podróżą swą dowiódł
ostatecznie, że ziemia ma kształt kuli, co do tej pory było tylko teorią.
Nie było mu jednak sądzone żyć długo po tej chwili spełnienia najgorętszych marzeń. Wódz sąsiedniej
wyspy Matan wzbraniał się uznać obcego wodza i pójść za przykładem sułtana Cebu. Gdy Magellan wyruszył
tam z ekspedycją karną, wpadł nagle w zasadzkę i znalazł się wraz ze swymi pięćdziesięcioma zle uzbrojonymi
marynarzami wobec trzydziestokrotnie liczniejszego wroga, któremu nie mógł się oprzeć. Zmiertelnie ugodzony
zatrutą strzałą, nakazał odwrót, który zakończył się tak bezładną ucieczką, że na placu boju musiano pozostawić
trupa Magellana. Wstrząśnięty tym wypadkiem Pigafetta zanotował:
Zabili nasze zwierciadło, nasze światło, naszą pociechę i wiernego dowódcę. Gdy go zranili, zwrócił się
jeszcze kilka razy w stronę
wybrzeża, aby przekonać się na własne oczy, czy wszyscy zdołaliśmy dobiec do łodzi."
W innym miejscu Pigafetta poświęca Magellanowi następujące wspomnienie pośmiertne:
Główne jego cnoty to stałość i wytrzymałość nawet w najcięższych chwilach. Głód znosił lepiej od nas
wszystkich. Był niezwykle biegły w sztuce odczytywania map morskich, a na nawigacji znał się lepiej niż piloci.
Najlepszym dowodem jego niezwykłej intuicji jest to, że opłynął dokoła świat a co najmniej, że dzieła tego w
chwili swej śmierci tak jak gdyby dokonał nie mając w tym żadnego poprzednika."
W tych krótkich słowach mieści się wszystko, co można powiedzieć na chwałę Magellana. Odkrył przejście
zachodnie, czego pragnął Kolumb. W co genueńczyk wierzył i co przeczuwał, kulistość
aS^oS^ffł^pBar^A^akpotęLia siła bilTodT^^wlo- bywcy ziemi, dowodzi wiadomość przekazana przez
geografa angielskiego Crawfurta: jeszcze w połowie ubiegłego wieku imię Magellana było na Filipinach
otoczone głęboką czcią, a Matańczycy uważali, iż obarczyli się ciężką winą zabijając tak godnego i zasłużonego
człowieka.
Ze śmiercią admirała los całej ekspedycji wydawał się przesądzony. W czasie pobytu na Cebu wycięto w
pień 25 oficerów, którzy wzięli udział w bankiecie wydanym dla nich przez sułtana. Z 270 ludzi pozostało 114.
Tylko garstka wróciła w półtora roku pózniej do Europy. Dzieła tego dokonali po miesiącach straszliwych
wyrzeczeń i tylko dlatego, że w umysłach ich żyło nadal wspomnienie wielkiej indywidualności Magellana;
nieliczni członkowie, którzy przeżyli jego wyprawę, przez długie obcowanie z nim stali się dziećmi jego ducha.
Należy krótko wspomnieć o ich dalszych dziejach.
W kilka dni po śmierci Magellana flota ruszyła w dalszą drogę. W gmatwaninie wysp, wśród zdradliwych
wód, zmuszających do
częstych zmian kursu, okazało się niebawem, że pozostała załoga, uszczuplona licznymi wypadkami śmierci, nie
sprosta obsłudze trzech okrętów. Zapadło zatem postanowienie, aby najstarszy statek, Con- ception", podpalić i
zniszczyć. Zamiar wykonano. Karawela stanęła w płomieniach od dziobu do rufy i zaczęła szybko pogrążać się
w morzu. Z Trinidad" i Victorii" marynarze patrzyli w milczeniu na płonący okręt. Dowodził nim niegdyś
Gaspar de Quesada. Był on potem głową sprzysiężenia, które Magellan tak bezlitośnie stłumił w San Julian. Czy
to przypadek, że teraz musi zginąć także Con- ception", czy koścista ręka admirała uderzyła jeszcze raz z
zaświatów? Gdy płonąca smoła uszczelnień rozlała się krwawą smugą po powierzchni morza, odżyły dawne,
okropne wspomnienia i tej nocy nikt nie znalazł snu na pokładzie.
Conception" zatonęła przed wyspą Bohol na Filipinach. Do Mo- łuków było jeszcze około pięciuset
kilometrów, a więc mniej więcej cztery dni drogi. Lecz zamiast żeglować na południowy zachód Hiszpanie
lawirują dokoła bez celu. Wkrótce zawitał do nich ponownie stary gość głód. W końcu wszyscy zaczęli
gotować się na śmierć. Chcieli zatrzymać się przed niezamieszkałą wyspą, która nagle wyłoniła się przed nimi z
morza. Załoga i oficerowie zamierzali wyjść na ląd, aby tam ze stoicką, hiszpańską godnością oczekiwać
śmierci.
Nagle Juan Campos, arkabuzjer, wskakuje do łodzi, płynie ku lądowi i wraca po kilku godzinach z łodzią
pełną prowiantu. Dobroduszny kacyk ofiarował najniezbędniejsze środki żywności. Posłał Hiszpanom nawet
pilota, który zna kurs na Borneo. Posiliwszy sie, marynarze ruszyli w kilka dni pózniej w dalszą drogę i z
końcem czerwca przybyli do portu Brumei na Borneo, które należało już do portugalskiej sfery wpływów.
Czekały tam na nich, opowiada Pigafetta, lukullusowe uczty. Trzydziestoma rozmaitymi daniami między
innymi prawdziwym curry1 uraczył ich sułtan, a podczas przyjęcia płynęła strumieniami wódka z ryżu, napój
przezroczysty jak woda, zwany przez krajowców arakiem. Mimo przyjaznego przyjęcia Hiszpanie mieli się
bardzo na baczności, a gdy następnego dnia sułtan Brumei pró
bował zbliżyć się ze swoją flotą do okrętów hiszpańskich, spotkało go ogniste powitanie. Ambrazury otworzyły
się i ze wszystkich luf armatnich spadł na krajowców niszczycielski grad ołowiu i kamieni. Hiszpanie tak szybko
opuścili tę na ostatek dość niegościnną miejscowość, że odrąbali tylko liny kotwiczne, porzucając kotwice.
Następują straszliwe tygodnie. Hiszpanie tułają się bez ustanku między wyspami. Znowu nadchodzi głód.
Nie mając odwagi wyjść na ląd, napadają napotykane dżonki, zabierają żywność, korzenie, złoto i ludzi. Jeden
ze schwytanych Malajczyków pochodzi z Ternate. Zna drogę do tej wyspy, opowiada o zmarłym Franciszku
Serrao, starym przyjacielu i towarzyszu Magellana. Hiszpanie zmuszają jeńca do pilotowania. 6 listopada 1521 r.
wyłania się przed nimi nagle pięć górzystych wysp, uwieńczonych wulkanami. Nareszcie to one, Moluki!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]