logo
 Pokrewne Indeks0613. Sands Charlene Zakazana miłośćDickens Charles Kolęda. Świerszcz za kominemCharles Perrault ContesCharles Nodier TrilbyModul_3_Miedzy_wojnamiGuillone,_Sedonia_ _Danny's_DragonJessica Sorensen Darkness Falls 1 Darkness FallsEFT manualW mieÂście Już wiem potrafię kolorowaćAlastair J Archibald Grimm Dragonblaster 01 A Mage in the Making (v5.0)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ewagotuje.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    wzniesieniu, czuły na twarzach
    uderzenia wiatru, ostre i
    chłodne. Ponad ich głowami, po
    błękicie nieba, krą\yły ptaki.
    Beksunia, nowa pupilka
    Piotrka, podeszła do dzieci i
    ocierała się łebkiem, wydając
    przy tym przyjazne pobekiwania.
    Jedna za drugą podchodziły i
    inne kozy, by zawrzeć przyjazń.
    Jamy była w siódmym niebie.
    Buraska, ciemniejsza z dwu kóz
    dziadka, oglądała ka\dego z
    osobna z lekkim niepokojem.
    Potem stanęła nieruchomo i
    wpatrywała się w obecnych,
    dopóki jej nie powiedziano:
    "Tak, tak Burasko, wszystko w
    porządku. Mo\esz wrócić do
    stada".
    Piotrek wymieniał imiona
    wszystkich kóz i Jamy nie mogła
    się nadziwić, jak udaje mu się
    je odró\nić. Te kozie imiona
    wydawały się trudniejsze do
    zapamiętania, ni\ szkolna lekcja
    historii.
    Kiedy ju\ wszystkie kozy
    zostały przedstawione,
    rozpoczęły zabawę. Białaska i
    Szczygiełka rzuciły się na
    Piotrka i bodły go tak długo,
    dopóki nie rozciągnął się na
    trawie jak długi. Grzmotka,
    matka Beksuni, była szalenie
    dumna. Zbli\ała się do obcych na
    odległość kroku i oglądała ich
    tak, jakby chciała powiedzieć,
    \e nie będzie \adnych
    poufałości, a potem oddalała się
    dostojnym krokiem.
    Turek - najstarszy kozioł w
    stadzie i dlatego przekonany o
    swej wa\ności - bódł rogami
    kozy, usuwając je w ten sposób z
    drogi. Następnie stawał i głośno
    beczał, aby podkreślić, \e to on
    jest przywódcą stada i będzie
    wszystkich trzymać krótko. Jedna
    Beksunia nie pozwalała sobą
    pomiatać. Kiedy wielki, szary
    kozioł podchodził do niej,
    chowała się za Piotrka. Tam
    czuła się zupełnie bezpiecznie,
    lecz gdy spotykała Turka
    samotnie, to dr\ała na całym
    ciele.
    I tak minął słoneczny poranek.
    Piotrek wyjął swój obiad i
    zajadał go w milczeniu, wsparty
    na pasterskiej lasce.
    Dziewczynki rozpakowały prowiant
    przygotowany przez dziadka i te\
    zabrały się do jedzenia.
    Po posiłku Piotrek zdecydował,
    \e wypróbuje nowe wejście na
    wy\sze zbocze, na które chciał
    po południu przeprowadzić swoje
    stado. Wybrał ście\kę z lewej
    strony, bo tam znajdowała się
    łąka z małymi krzaczkami, które
    kozy sobie szczególnie
    upodobały. Podejście było
    strome, zwłaszcza na samej
    górze. Tak\e wzdłu\ obrze\a
    skały znajdowało się kilka
    niebezpiecznych miejsc. Ale
    Piotrek dobrze znał góry i miał
    nadzieję, \e kozy będą szły za
    nim posłusznie, nie rozbiegając
    się na boki.
    Szedł przodem, a dziewczęta
    ostro\nie za nim. Kozy
    pokonywały trudne miejsca bardzo
    łatwo i wspinały się jedna za
    drugą. Malutka Beksunia trzymała
    się blisko pasterza. Od czasu do
    czasu chwytał ją za skórę na
    karku i podciągał po skalnej
    stromiznie. W końcu wszyscy
    bezpiecznie doszli na łąkę i
    stado zaczęło skubać ulubione
    trawy i krzewy.
    Jamy wstrzymała oddech w
    piersi, kiedy wreszcie znalazła
    się na szczycie czegoś, co
    wydawało się zupełnie odrębnym
    światem. Czegoś tak pięknego nie
    mogła sobie nawet wyobrazić.
    Powietrze przepełniał zapach
    alpejskich kwiatów, które rosły
    tu wszędzie: górskie storczyki,
    gencjany o postrzępionych
    płatkach, małe, niebieskie
    dzwoneczki dzikich hiacyntów,
    pierwiosnki i \onkile. Zebrała
    dla siebie cały bukiet skalnych,
    złocistych wdówek.
    - Zwiędną ci, zanim doniesiesz
    je do domu - powiedziała Heidi.
    - Ale jeśli chcesz, to dziadek
    ci je zasuszy.
    Patrzyła, jak Jamy zbiera inne
    jeszcze kwiaty do fartuszka i
    przypomniała sobie, \e robiła
    kiedyś to samo na tej właśnie
    górze. Jej bukiet te\ szybko
    wówczas zwiądł i stracił swe
    wspaniałe barwy.
    - Ostro\nie, ostro\nie, tutaj
    - upominał Piotrek kozy. -
    Bądzcie spokojne i nie
    popychajcie jedna drugiej, bo
    zaraz któraś znajdzie się na
    dnie przepaści z połamanymi
    nogami. Szczygiełko, a dokąd ty
    się wybierasz - zawołał,
    spoglądając w górę.
    Szczygiełka wdrapała się na
    stromy skalny występ, pod którym
    była tylko głęboka przepaść.
    Stała tam i zerkała na kozlarza
    z wyzwaniem, jakby mówiła:
    "Widzisz, jaka jestem odwa\na!
    Potrafię stanąć przy samej
    krawędzi!" Jeszcze jeden ruch i
    zwierzę spadnie! Piotrek wdrapał
    się tak szybko, jak potrafił - w
    kilka sekund dosięgnął występu,
    chwycił niesforną Szczygiełkę za
    jedną nogę i ściągnął z
    powrotem. Heidi znajdowała się
    tu\ za nim, pamiętając, \e ta
    właśnie koza zawsze sprawiała mu
    kłopoty. Razem trzymali zwierzę,
    dopóki chłopiec nie upewnił się,
    \e zajmie się skubaniem trawy, a
    nie kolejną niebezpieczną
    eskapadą.
    - Ale gdzie się podziała
    Beksunia? - zawołała Jamy.
    Grzmotka, matka maleństwa, stała
    zupełnie sama, wpatrując się w
    brzeg stromizny. Jamy ju\ się
    zorientowała, \e kozlątko jeśli
    nie było przy Piotrku, to
    trzymało się blisko matki.
    - Co zrobiłaś z dzieckiem,
    Grzmotko? - spytała Heidi ze
    strachem, podbiegając do kozy.
    Grzmotka zachowywała się
    dziwnie. Nie jadła trawy, tylko
    stała, nasłuchując z wysuniętymi
    do przodu uszami.
    Piotrek spojrzał w dół.
    Usłyszał dochodzące z głębiny
    słabe, smutne beczenie... wątły,
    piskliwy głosik proszący o
    pomoc.
    - Nie płacz Beksuniu, ju\ idę
    po ciebie! - zawołał chłopiec
    tak, jakby zwracał się do
    dziecka. Wyciągnął się jak mógł
    najdalej na brzuchu i spojrzał
    ponad brzegiem urwiska. Daleko w
    dole coś poruszało się. Po
    chwili zobaczył swą małą pupilkę
    zwisającą z gałęzi wyrastającej
    ze skalnej szczeliny. Kozlątko
    \ałośnie beczało. Gałąz
    złagodziła jego upadek, ale
    jeśli się złamie, to zwierzę
    spadnie i rozbije się o skały.
    Dr\ąc z niepokoju, Piotrek
    zawołał: - Trzymaj się Beksuniu!
    Trzymaj się gałęzi! Schodzimy po
    ciebie!
    Ale jak tam dotrzeć? Chłopiec
    natychmiast spostrzegł, \e z
    tego miejsca nie ma \adnych
    szans na zejście. Zbocze skały
    było wręcz idealnie gładkie i
    nie dawało \adnego oparcia
    stopom. Heidi wskazała poni\ej,
    na skałę, którą nazywali
    "deszczową skałą", poniewa\ [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl