[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Duch zatrzymał się przy jednej takiej gromadce, Scrooge zaś widząc, że jego ręka tę wła-
śnie gromadkę wskazuje, podszedł bliżej i jął przysłuchiwać się prowadzonej rozmowie.
Nie mówił tęgi jegomość o zadziwiająco tłustym podbródku nie mam żadnych szcze-
gółów. Wiem tylko, że umarł.
Kiedy? spytał inny.
Słyszałem, że dzisiejszej nocy.
41
A co mu się tak nagle stać mogło? zagadnął trzeci, biorąc pokazną szczyptę tabaki z
ogromnej tabakiery. Myślałem, że on nigdy nie umrze.
Bóg raczy wiedzieć, co mu się stało rzekł pierwszy jegomość ziewając przeciągle.
Czy wiadomo może, co zrobił z pieniędzmi? zapytał jegomość o purpurowej twarzy i
narośli zwisającej mu z czubka nosa, która trzęsła się przy każdym ruchu niczym korale indy-
ka.
Nic o tym nie słyszałem odparł ten z podbródkiem, ponownie ziewając. Może zapisał
je swojej gildii kupieckiej. Wiem tylko, że mnie ich nie zostawił.
Dowcip ten przyjęto wybuchem śmiechu.
Pogrzeb będzie pewnie bardzo skromny ciągnął dalej ten sam jegomość bo nie znam
doprawdy nikogo, kto by go chciał odprowadzić do grobu. A gdybyśmy tak zgłosili się wszy-
scy na ochotnika?
Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nas zaproszono na stypę ozwał się jegomość z
naroślą na nosie. Ale żałobnikiem mogę zostać tylko za cenę dobrego obiadu.
Nowy wybuch śmiechu.
Jak widzę, jestem jedynym bezinteresownym człowiekiem w tym gronie przemówił je-
gomość z podbródkiem gdyż z reguły nie noszę czarnych rękawiczek i z reguły nie jadam o
tej porze obiadów. Ale tym razem gotów jestem pójść na pogrzeb, jeżeli któryś z panów ze-
chce mi towarzyszyć. Jak się tak zastanowię, to nie wiem doprawdy, czy to przypadkiem nie
ja byłem jego najbliższym przyjacielem, gdyż zamienialiśmy ze sobą kilka słów przy każdym
spotkaniu. Na razie żegnam was, panowie.
Rozstawszy się uczestnicy tej rozmowy zniknęli w tłumie, wtedy zaś Scrooge, który znał
ich wszystkich, spojrzał na ducha oczekując od niego wyjaśnień.
Ale widmo opuściło giełdę i na ulicy wskazało Scrooge owi palcem dwóch witających się
właśnie mężczyzn. Scrooge znowu nastawił ucha w nadziei, że może tutaj znajdzie wytłuma-
czenie tamtej rozmowy. Znał dobrze tych mężczyzn. Byli to także kupcy: ludzie bogaci i bar-
dzo wpływowi. Scrooge owi zależało zawsze na tym, aby zyskać ich szacunek, aby ludzie ci
mieli dobre o nim mniemanie. Oczywista, jako o kupcu; wyłącznie jako o kupcu.
Jakże się pan miewa? zagadnął jeden drugiego.
Doskonale. A pan? odparł tamten.
Niezgorzej. No i w końcu licho wzięło tego starego kutwę.
Tak, słyszałem o tym. Zimno dzisiaj, co?
Pogoda w sam raz jak na Boże Narodzenie. Pan chyba nie jezdzi na łyżwach?
Nie. Mam inne sprawy na głowie. Do widzenia.
Ani słowa więcej. Takie było ich przywitanie, rozmowa i pożegnanie.
Scrooge zdziwił się początkowo, że duch przywiązuje wagę do tak błahych na pozór roz-
mów. Ponieważ jednak był przekonany, że zawierają one jakiś sens ukryty, usiłował dociec
ich znaczenia. Wydawało mu się to rzeczą mało prawdopodobną, aby dotyczyć mogły śmierci
Jakuba Marleya, jego dawnego wspólnika, gdyż tamto należało do przeszłości, przyszłość zaś
była domeną tego ducha. Nie przychodził też Scrooge owi na myśl nikt spośród bliskich jego
znajomych, do kogo mogłyby się odnosić zasłyszane rozmowy. Nie wątpiąc jednak ani przez
chwilę, że do kogokolwiek się odnosiły, zawierały przecie jakowąś dla niego przeznaczoną,
ukrytą naukę, postanowił przechowywać w pamięci niczym skarb bezcenny każde zasłyszane
słowo i każdy oglądany obraz. Zwłaszcza zaś postanowił obserwować pilnie cień swojej oso-
by, w nadziei, że naprowadzi go ona na właściwy trop i pozwoli rozwiązać zagadkę.
Zaczął szukać wzrokiem swojej postaci, lecz w miejscu, gdzie zwykł się był zatrzymywać,
stał inny jakiś człowiek, a chociaż zegar wskazywał godzinę, o której Scrooge tu co dzień
przychodził, nie dojrzał siebie pośród tłumu idącego przez przedsionek giełdy. Nie zdziwiło
go to jednak, bo postanowił już zmienić dotychczasowe życie, przypuszczał więc, iż w scenie
tej widzi dowód ziszczenia się nowych swych postanowień.
42
Milczący i mroczny stał obok niego duch z wyciągniętą przed się ręką. Ocknąwszy się z
tych pilnych rozmyślań Scrooge wyobraził sobie z gestu ręki ducha i jej zmienionego poło-
żenia że niewidoczne, lecz widzące oczy bystro się w niego wpatrują. Zimne dreszcze prze-
biegły mu po plecach.
Opuściwszy ruchliwe i gwarne sąsiedztwo giełdy udali się do ubogiej dzielnicy miasta.
Scrooge nie zapuszczał się nigdy w te strony, znał przecie położenie i złą sławę tych okolic.
Ulice były tu wąskie i brudne i domy nędzne, ludzie półnadzy, pijani, niechlujni, odrażający.
Z zaułków i ciemnych bram, niczym z dołów kloacznych, buchały na bezładnie zabudowane
uliczki plugawe smrody, wysypywał się brud najwstrętniejszy, wyłaniały się szkaradne posta-
cie... Cała ta dzielnica była siedliskiem brudu, nędzy i zbrodni.
W samym sercu tej jaskini wszelkiego bezeceństwa stała przycupnięta do ziemi rudera o
krzywych ścianach i dachu, w niej zaś mieścił się kram, w którym skupywano stare żelastwo,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]