[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Poczekaj -powiedziała, zbierając myśli, tak ją zaskoczył. - Zobaczą, może uda mi się
namówić twojego sublokatora, żeby przyjechał. Wprawdzie rozstaliśmy się... no, mniejsza z
tym. Poczekaj!
Narzuciła szlafrok, zastukała do drzwi drugiego pokoju, wpierw lekko, potem walnęła
pięścią. Jaszewski nie zareagował. Nawet się nie poruszył, nie odezwał.
- Umarł, czy co? - Waliła raz po raz, bezskutecznie.
Nacisnęła klamkę, drzwi otworzyły się. Stanęła w progu, zapaliła światło. Ze
zdumieniem dostrzegła nie zaścielony tapczan i brak jakichkolwiek śladów czyjejś obecności.
Wyszedł? Wyjechał? - mówiła do siebie. - A to drań! Właśnie teraz, kiedy jest potrzebny.
Kretyn!
Zapomniawszy, że parę godzin przedtem chciała go wyrzucić na schody, wróciła do
telefonu. "
- Janku, jesteś tam? - W aparacie zatrzeszczało, daleki głos zawołał, że jest i czeka. -
Słuchaj, ten łobuz wyprowadził się, pies go drapał. Więc gdzie ty jesteś, dokładnie?
- Na Gdańskim. Przyjedziesz? Zadzwoniłbym do innego kolegi, ale nie pamiętam
numerów telefonu. Czekam, Magda!
Ubierała się szybko, zła i niewyspana, zresztą zadowolona z powrotu Wolskiego,
chociaż o tym narzeczeństwie to nie była prawda, powiedziała ot tak, żeby sublokator
wiedział, z kim ma do czynienia. Póki nie trafi się ktoś lepszy, może być Janek.
Nałożyła futro, sprawdziła, czy ma w torebce pieniądze, spojrzała na zegarek i
wzdrygnęła się: druga nad ranem. Straszna godzina w lutym, zwłaszcza tak mroznym i
śnieżnym, jak w tym roku. Zamknęła starannie drzwi wyjściowe, schowała klucze. Na ulicy
owiał ją zimny wiatr, sypnął w twarz śniegiem. Nasunęła głębiej futrzany kaptur, postawiła
kołnierz. Aby dostać się do głównej ulicy, przy której zaraz z brzegu znajdował się postój
taksówek i przystanek autobusowy, musiała zejść schodami do podziemnego przejścia i wyjść
na drugą stronę. Kiedy szła ostrożnie po oblodzonym chodniku, nagle zastanowiła się, jak
sublokator mógł odebrać telefon, jeżeli tamten pokój był zamknięty? Czyżby Wolski dał
swemu koledze trzeci klucz?
- Aadna historia! - westchnęła z irytacją. - Jeszcze wlazłby do mnie w nocy. Dobrze,
że się wyniósł.
W podziemnym przejściu nie paliły się dwie ostatnie lampy.
Szef firmy Infarkom niecierpliwie nacisnął kontakt na biurku. We drzwiach ukazała
się sekretarka.
- Pan dyrektor mnie wzywał? - spytała obrażona.
Nie znosiła, kiedy kazał jej przychodzić na dzwonek jak jakiejś służącej, ale jemu
nie , chciało się mówić do niej przez telefon.
- Czy jest już pani Lenowicz? - odpowiedział pytaniem.
Magdalena nie miała zwyczaju spózniać się do pracy. Poza tym za godzinę przyjdą
Włosi, a on musiał przedtem omówić z nią kilka spraw.
- Nie, panie dyrektorze. Telefonowałam do domu, nikt się nie odzywał. Może jest w
drodze.
Popatrzał na zegarek. Zaczynali robotę o ósmej trzydzieści, teraz minęła już dziewiąta.
Wiedział, że wróciła z Madrytu, bo poprzedniego dnia, póznym popołudniem, dzwoniła do
niego do domu. Nagle przypomniało mu się, że mówiła coś o awarii ogrzewania. Może więc
nocuje u znajomych albo w hotelu. Ale w takim razie dlaczego jej jeszcze nie ma?
- Trudno, poczekamy - rzekł. - Niech pani poprosi do mnie naczelnika Frączaka.
Frączak mógł od biedy zastąpić Magdalenę w rozmowie z Włochami, nie mógł jednak
wyjechać zamiast niej do Rzymu, na to był za mało inteligentny, a przynajmniej tak go
dyrektor oceniał. Solidny, pracowity, wyżej naczelnika wydziału nie poderwiesz go, będzie
tkwił na tym stanowisku aż do śmierci. Zciślej, do emerytury.
O dziesiątej przyszło trzech Włochów, wyglądających zupełnie na Szwedów czy
Anglików, tak się złożyło. Frączak przy pomocy szefa poprowadził rozmowę rzeczowo, ten
ostatni jednak ciągle oglądał się na drzwi, czy nie ukaże się w nich wysoka, dorodna sylwetka
pani Lenowicz. Myślał, że nagle zachorowała, miała wypadek, leży właśnie na stole
operacyjnym; wyobraził to sobie tak dokładnie, że przejął go zimny dreszcz. Naczelnik
Frączak spojrzał na niego, dolał kawy do dyrektorskiej filiżanki, po czym wstał i zamknął
uchylone okno.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]