logo
 Pokrewne IndeksFerrero Bruno 49 bajek. KrĂłtkie opowiadania dla ducha.compressed(1)le guin ursula k opowiadanie swiataBarker Clive 5 opowiadanLe Guin U. K. Opowiadanie świataBoris Vian Piana złudzeńLoius L'Amour The Strong Shall LiveBlaylock James P. Maszyna lorda KelvinaKodeks pracy 06 2007Ed Greenwood Shandril's Saga 02 Crown Of FireDiana Palmer Long Tall Texans 42 The Maverick
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lorinka.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    - Do stołu...! Do stołu...! - ryczał Major.
    XIV
    I oczywiście operacja się udała, ale nie dla Noemi, która zmarła, a ponieważ nie było co zrobić z jej
    ciałem, natychmiast zawiadomiono rodziców, żeby ją szybko zabrali do domu. Była już zawinięta w
    prześcieradło, jako że nieprzyjemnie jest patrzeć na wynik pracy, jakiej wymaga pęknięcie czaszki,
    ale oddano im jej włosy. Trzeba było je ściąć, bo były bardzo długie.
    Znięte ryby
    I
    Drzwi wagonu stawiały opór, jak zwykle; na drugim końcu pociągu jego kierownik mocno naciskał
    na czerwony guzik, a sprężone powietrze tryskało w przewody. Asystent trudził się przy
    rozchylaniu obu skrzydeł. Było mu gorąco. Krople szarego potu płynęły mu zygzakiem po twarzy
    jak muchy i widać było brudny kołnierzyk koszuli z pancernego muślinu.
    Pociąg już miał ruszyć, kiedy kierownik puścił guzik. Powietrze czknęło radośnie pod pociągiem, a
    asystent omal nie stracił równowagi, gdyż drzwi nieoczekiwanie puściły. Zszedł utykając, nie
    omieszkawszy przy tym rozedrzeć sobie torby o mechanizm zamkowy.
    Pociąg ruszył, a wynikłe z tego przemieszczenie mas powietrza rozpłaszczyło asystenta na
    cuchnącym wychodku, gdzie dwóch Arabów rozmawiało o polityce przy pomocy długich noży.
    Asystent wstrząsnął się, przyklepał włosy, które rozlazły się po jego miękkiej czapce jak jakieś
    nadgniłe siano. Niewielkie kłęby pary unosiły się z jego na wpół odkrytej piersi, na której rysowały
    się wystające obojczyki oraz fragmenty jednej lub dwóch par koślawych i zle osadzonych żeber.
    Ciężkim krokiem przemierzył peron wyłożony sześciokątnymi kafelkami, czerwonymi i zielonymi,
    upaćkanymi tu i ówdzie czarnymi maznięciami: po południu spadł deszcz kałamarnic, lecz
    pracownicy kolei, którzy powinni byli - zgodnie z ich Wielką Kartą - poświęcić się sprzątaniu
    peronów, zajmowali się czynnościami zgoła niewymownymi.
    Asystent pogrzebał w kieszeniach i natrafił palcami na szorstki, falisty kartonik, który miał zwrócić
    przy wyjściu. Kolana sprawiały mu ból, a wilgoć kałuż przeszukanych w ciągu dnia powodowała
    zgrzytanie marnie dopasowanych stawów.
    Niósł w torbie łup bardziej niż przyzwoity - to trzeba było przyznać.
    Podał bilet jakiemuś mężczyznie stojącemu za płotkiem. Mężczyzna wziął go. obejrzał i
    uśmiechnął się srogo.
    - Nie ma pan innego? - zapytał. -Nie... -powiedział asystent.
    - Ten jest fałszywy...
    - Ależ to szef mi go dał - powiedział grzecznie asystent, z uśmieszkiem i lekkim mrugnięciem.
    Urzędnik zaśmiał się szyderczo.
    - W takim razie nie dziwi mnie, że jest fałszywy. Dziś rano kupił ich od nas dziesięć.
    - Dziesięć czego? - zapytał asystent.
    - Dziesięć fałszywych biletów.
    - Ale po co? - zapytał asystent.
    Tamten uśmiechał się teraz półgębkiem, a drugie pół zwisało luzem.
    - %7łeby go dać panu - powiedział urzędnik. - Przede wszystkim po to, żeby pana opieprzono, co
    niniejszym czynię, primo i secundo, żeby był pan zmuszony zapłacić karę.
    - Dlaczego? - zapytał asystent. - Ja mam bardzo mało pieniędzy.
    - Dlatego, że to obrzydliwość podróżować z fałszywym biletem.. . - odrzekł urzędnik.
    -Ale to przecież wyje wystawiacie...!
    - Bo tak trzeba. Bo są faceci na tyle paskudni, żeby podróżować z fałszywymi biletami. Pan myśli,
    że to zabawne, przez cały dzień wystawiać fałszywe bilety?
    - Pewnie, że lepiej byście zrobili, sprzątając perony - zauważył asystent.
    - Tylko mi tu bez mądralowania - powiedział urzędnik.
    - Płać pan mandat. Trzydzieści franków.
    - To niemożliwe... - zawołał asystent. - Kiedy nie ma się biletu, płaci się dwanaście franków.
    - Ale posiadanie fałszywego to sprawa o wiele poważniejsza
    - rzekł urzędnik. - Płać pan, albo zawołam psa!
    - I tak nie przyjdzie - powiedział asystent.
    - Nie - przyznał urzędnik - ale pana rozbolą od tego uszy. Asystent popatrzył na ponurą i wychudłą
    twarz urzędnika.
    który odwdzięczył mu się jadowitym spojrzeniem.
    - Mam bardzo mało pieniędzy - szepnął.
    - Ja też - rzekł urzędnik. - Płać pan.
    - Szef mi daje pięćdziesiąt franków dziennie... - powiedział asystent - i muszę się z tego wyżywić.
    Urzędnik pociągnął za daszek swojej czapki i błękitna kurtyna zakryła mu twarz.
    - Płać pan... - powiedział ręcznie, pocierając palcem wskazującym o kciuk.
    Asystent sięgnął po swoją lśniącą, pozszywaną portmonetkę. Wyciągnął z niej dwa
    dziesięciofrankowe banknoty przesączone jego krwawym potem, już zaschniętym, i jeden mniejszy,
    pięcio-frankowy, który jeszcze krwawił.
    - Dwadzieścia pięć... - zaproponował niepewnie. -Trzydzieści... - powiedziały trzy
    rozcapierzone palce
    urzędnika.
    Asystent westchnął, a twarz szefa pojawiła się pomiędzy palcami jego stopy. Splunął na nią, prosto
    w oko. Serce waliło mu mocniej. Twarz skurczyła się i pociemniała. Położył pieniądze na
    wyciągniętej dłoni i wyszedł. Usłyszał trzaśnięcie, jakie wydał daszek czapki wracający na swe
    zwykłe miejsce. Wolnym krokiem dotarł do skraju stromizny. Torba kaleczyła jego chude biodra, a
    bambusowa rączka siatki, zależnie od stanu drogi, tłukła go po wątłych i koślawych łydkach.
    II
    Pchnął żelazną furtkę, która ustąpiła z przerazliwym zgrzytem. Wielka czerwona lampa zapaliła się
    na szczycie schodów, a dzwonek rozbrzmiał słabo w westybulu. Wszedł najszybciej jak mógł i
    zamknął furtkę, ulegając elektrowstrząsowi, gdyż urządzenie antywłamaniowe nie znajdowało się
    na zwykłym miejscu.
    Ruszył alejką. Dokładnie w jej połowie natrafił nogą na jakiś twardy przedmiot i strumień
    lodowatej wody wytrysnął z ziemi i wniknąwszy między kostkę a spodnie, zmoczył go aż do kolan.
    Zaczął biec. Wściekłość, jak co wieczór, ogarniała go stopniowo. Wbiegł po schodach z
    zaciśniętymi pięściami, przeskakując po trzy stopnie. Na górze siatka zaplątała mu się między
    nogami i wykonując ruch, który miał go ochronić przed upadkiem, po raz drugi rozdarł torbę, tym
    razem o gwózdz wystający po prostu znikąd. Coś tam sobie skręcił wewnątrz ciała i dyszał bez
    słowa. Po kilku chwilach uspokoił się i broda opadła mu na pierś. Potem poczuł ziąb ciągnący od
    wilgotnych spodni i złapał za gałkę przy drzwiach. Puścił ją pośpiesznie. Rozszedł się paskudny
    zapach, a kawałek jego skóry, który przywarł do rozpalonej porcelany, marszczył się i czerniał.
    Drzwi były otwarte. Wszedł
    Chude nogi z trudem go unosiły i zwalił się w kąt westybulu na zimne kafelki cuchnące trądem.
    Serce burczało mu między żebrami i wstrząsało nim brutalnie i nieregularnie.
    III
    - Malizna - powiedział szef. Spoglądał na zawartość torby. Asystent, stojąc przy stole, czekał.
    - Zniszczył je pan - dodał szef. - Ząbkowanie tego jest całkiem zniszczone.
    - Bo siatka jest za stara - powiedział asystent. - Jeśli pan chce, żebym mu nałapał znaczków
    młodych i w dobrym stanie, musi mi pan kupić nową siatkę.
    - A kto ją niszczy? - zapytał szef. - Pan czy ja?
    Asystent nic nie odpowiedział. Przypieczona ręka sprawiała mu ból. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl