logo
 Pokrewne IndeksEwa wzywa 07 131 Frey Danuta Fiat z placu TeatralnegoKaflińska Jadwiga Ewa wzywa 07... 107 Magiczny papierekGoodkind, Terry Das Schwert der Wahrheit 07 Die Nächte des roten Mondes_1Wiktorowski Wojciech Ewa wzywa 07... 130 Na skraju niĹźuBarb & J C Hendee Noble Dead 07 In Shade and Shadow (v5.0)James Patterson Alex Cross 07 Violets Are BlueBanks, Iain Culture 07 Look to WindwardDragonlance Dark Disciple 03 Amber and Blood # Margaret WeisAmber Kell [Hellbourne 03] Heart and Soul (pdf)Strugacki Arkadij i Borys Slimak na zboczu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apo.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    piłem do trudnego zadania zmiany kształtu. Oceniałem, że zajmie to około pół
    godziny. Przemiana z istoty nominalnie ludzkiej w coś niezwykłego i dziwnego
     dla jednych może obrzydliwego, u innych budzącego strach  a pózniej na
    powrót w człowieka, to koncepcja, którą wielu uznać może za odrażającą. Nie
    powinni. Wszyscy to przecież robimy, codziennie i na wiele różnych sposobów.
    Prawda?
    Kiedy zakończyłem transformację, położyłem się na wznak, oddychając głę-
    boko i słuchając wiatru. Kamienie osłaniały mnie przed podmuchami, słyszałem
    więc tylko pieśń. Czułem wibracje ziemi i przyjmowałem je jak delikatny, ko-
    jący masaż. Ubranie miałem w strzępach, ale chwilowo byłem zbyt zmęczony,
    by przywołać nową odzież. Ból w ramieniu ustał, pozostało tylko niknące wolno
    lekkie kłucie w nodze. . . Na chwilę zamknąłem oczy.
    Przeszedłem jakoś i miałem przeczucie, że rozwiązanie zagadki mordercy Ju-
    lii leży w tej oblężonej cytadeli w dole. Na razie nie przychodził mi do głowy ża-
    den prosty sposób przeniknięcia do wnętrza, by przeprowadzić śledztwo. Ale były
    przecież inne metody. Postanowiłem zaczekać i wypocząć, póki się nie ściemni
     o ile zmiany następują tutaj w normalnym cyklu dnia i nocy. Potem zejdę na
    dół, porwę jednego z oblegających i wypytam go o wszystko. Tak. A jeśli się nie
    ściemni? Wtedy pomyślę o czymś innym. Na razie przyjemnie było tak leżeć. . .
    Nie jestem pewien, jak długo trwała moja drzemka. Obudził mnie stuk kamie-
    ni z prawej strony. Oprzytomniałem natychmiast, chociaż nie otwierałem oczu.
    Obcy nie próbował się skradać, a charakter coraz bliższych dzwięków  głównie
    człapanie jakby stóp w luznych sandałach  świadczył, że nadchodzi pojedynczy
    osobnik. Napiąłem i rozluzniłem mięśnie; kilka razy odetchnąłem głęboko.
    Spomiędzy głazów wynurzył się zarośnięty mężczyzna. Miał jakieś metr
    sześćdziesiąt pięć wzrostu, ciemną zwierzęcą skórę na biodrach i był strasznie
    27
    brudny. Miał też sandały. Przyglądał mi się przez chwilę, nim odsłonił w uśmie-
    chu żółte szczątki zębów.
     Witaj. Jesteś ranny?  zapytał w zniekształconym thari, jakiego nigdy
    jeszcze nie słyszałem.
    Przeciągnąłem się dla pewności i wstałem.
     Nie  odparłem.  Dlaczego pytasz?
    Uśmiech nie znikał.
     Pomyślałem, że miałeś już dość tej bitwy na dale i postanowiłeś zrezygno-
    wać.
     Rozumiem. Nie, to nie całkiem tak. . .
    Skinął głową i podszedł bliżej.
     Mam na imię Dave. A ty?
     Merle.  Uścisnąłem brudną dłoń.
     Nie martw się, Merle  uspokoił mnie.  Nie wydam nikogo, kto wolał
    rzucić wojaczkę. Chyba że byłaby nagroda. . . ale w tej wojnie nie ma. Sam kiedyś
    tak zrobiłem i nigdy tego nie żałowałem. Moja przebiegała całkiem podobnie do
    tej, a ja miałem dość rozumu, żeby zwiewać. %7ładna armia nie zdobyła jeszcze tej
    fortecy i, moim zdaniem, żadna nie zdobędzie.
     Co to za miejsce?
    Pochylił głowę i zmrużył oczy. Potem wzruszył ramionami.
     Twierdza Czterech Zwiatów  stwierdził.  Werbownik niczego ci nie
    powiedział?
    Westchnąłem.
     Nie.
     Nie masz przypadkiem czegoś do palenia?
     Nie.  Cały tytoń do fajki zużyłem w kryształowej grocie.
    Wyminąłem Dave a i przeszedłem do miejsca, skąd między głazami mo-
    głem popatrzeć w dół. Chciałem się przyjrzeć Twierdzy Czterech Zwiatów. Była
    w końcu rozwiązaniem zagadki, a także tematem wielu tajemniczych wzmianek
    w dzienniku Melmana. Nowe ciała zaścielały grunt pod murami; wyglądały jak
    rozrzucone przez trąbę powietrzną, powracającą teraz do miejsca swych naro-
    dzin. Mimo to niewielka grupa atakujących wdarła się na mury, a w dole biegły
    do drabin świeże siły. Jeden z żołnierzy niósł proporzec, którego nie potrafiłem
    rozpoznać, choć wyglądał jakby znajomo: czarno-zielony, z dwoma walczącymi
    heraldycznymi bestiami. Dwie drabiny stały wciąż przy murach, a na blankach
    trwały zacięte walki.
     Atakujący dostali się do środka  zauważyłem.
    Dave podbiegł do mnie i spojrzał. Natychmiast przeszedłem na nawietrzną.
     Masz rację  przyznał.  To pierwszy raz. Jeśli zdołają otworzyć tę prze-
    klętą bramę i wpuścić resztę, będą mieli szansę. Nie sądziłem, że tego dożyję.
     Jak dawno atakowała Twierdzę ta armia, z którą tu przybyłeś?
    28
     Będzie osiem, dziewięć. . . może dziesięć lat temu  mruknął.  Ci chłop-
    cy są naprawdę dobrzy. . .
     O co tu chodzi?  zapytałem.
    Odwrócił się i spojrzał na mnie zdziwiony.
     Naprawdę nie wiesz?
     Dopiero co się zjawiłem  wyjaśniłem.
     Głodny? Spragniony?
     Szczerze mówiąc, tak.
     No to chodz.  Chwycił mnie za ramię, pokierował między głazy i dalej
    wąską ścieżką.
     Gdzie idziemy?  zainteresowałem się.
     Mieszkam niedaleko. Zawsze karmię dezerterów przez pamięć starych cza-
    sów. Dla ciebie zrobię wyjątek.
     Dzięki.
    Zcieżka rozwidlała się. Skręciliśmy w prawą odnogę, co wymagało wspinacz-
    ki. Wreszcie dotarliśmy do ciągu skalnych półek, z których ostatnia była wyjątko-
    wo szeroka. Na końcu dostrzegłem kilka rozpadlin. W jednej z nich zniknął Dave.
    Poszedłem za nim. Wkrótce przystanął przed niskim otworem jaskini. Z wnętrza
    unosił się potworny smród zgnilizny; słyszałem brzęczenie much.
     Tu mieszkam  oświadczył Dave.  Zaprosiłbym cię, ale jest trochę. . .
    ee. . .
     Nie ma sprawy. Zaczekam.
    Zanurkował do środka, a ja poczułem, że mój apetyt znikł w szybkim tempie,
    zwłaszcza apetyt na to, co mógłby tam przechowywać. Dave wrócił po chwili
    z wypchanym workiem na ramieniu.
     Mam tu kilka smakołyków  oznajmił.
    Ruszyłem z powrotem do rozpadliny.
     Hej!  zawołał.  Gdzie idziesz? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl