[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie ukrywam powiedzieć, skąd to ma. Ale jak tylko powiedziałem, o co chodzi, rzucił się na mnie z pię-
ściami...
Olczak przejechał dłonią po brodzie, ścierając drobiny zasychającego lakieru.
Kłamstwo i już rzek! krótko. Faktycznie wmawiał mi, że zatłukłem jakiegoś faceta i zrabowa-
łem mu portfel. Za to, że nie powie o tym nikomu, miałem mu płacić. Za to wszystko właśnie musiałem mu
porządnie skuć mordę.
Wanacki obrzucił go nieprzyjaznym spojrzeniem.
Nic pan nie musiał. Zamiast wymierzać sprawiedliwość na własną rękę, powinien pan przyjść do
nas. Na szantaż też są sposoby.
Olczak zmieszał się.
No tak, właśnie, zamierzałem... Zaraz jak tylko się zorientowałem, co jest grane. ale...
Ale najpierw wolał pan jednak załatwić sprawę inaczej. A gdyby tak to załatwianie" skończyło się
zle? Jeszcze jeden trup więcej?
Zaczerpnął głęboko powietrza.
Nikogo nie zabiłem. A portfel po prostu znalazłem. Leżał przy drodze, w lesie, wybebeszony, niczyj,
więc go schowałem do kieszeni płaszcza. Widać nie za dobrze, skoro wypadł i nawet nic wiedziałem, gdzie
go szukać. Dopiero tutaj wszystko się stało jasne...
Dla Wanackiego jednak jasne to wszystko nie było.
X
Rano Kamila nie miała gorączki i Wanacki pojechał do pracy z mniejszymi już niż poprzednio wyrzu-
tami sumienia i z mniejszym również na szczęście bólem głowy. Widocznie grypa jednak go omijała.
Dopiero teraz mógł obejrzeć dokładniej portfel Tomczyka, z którego technicy zdjęli wczoraj wiec-
zorem' wszystkie ewentualne odciski palców. Bez specjalnej wprawdzie nadziei, rozłożył jednak na biurku
arkusz papieru i wywrócił podszewkę. Wysypało się trochę piachu i parę drobnych okruchów. Wanacki
wziął szkło powiększające. Gdy wodził nim nad papierem, jego wzrok natrafił na coś, co sprawiło, że nagłe,
i to w dość wyrazisty sposób, przypomniała mu się pewna scena... Szybko sięgnął po kopertę, do której
zgarnął zawartość portfela.
Zadzwonił telefon. Zakład kryminalistyki zgłaszał się z wiadomością, że jest do odebrania ekspertyza
do sprawy zabójstwa Tomczyka. Wanacki postanowił sam po to pojechać. Przy okazji odda jeszcze w za-
kładzie kopertę z okruchami i paprochami i porozmawia na jej temat. Następnie wróci do komendy po Ol-
czaka i Ilonę Tomczyk, potem wizja lokalna w Międzylesiu. Od wczoraj wieczorem Olczak i Siwek sie-
dzieli w areszcie. Wanacki miał nadzieję, że po wczorajszej bójce zdołano ich tam jakoś doprowadzić do
porządku.
Jednakże wszystkie te plany pokrzyżował niespodziewanie Zakrzewski, który zjawił się z rewelacyjną
wiadomością: można już przesłuchać Cygana".
Cygan" alias Janusz Kamiński leżał w szpitalu więziennym na Rakowieckiej. Jeszcze miał zabanda-
żowaną głowę, ale już wyglądał razniej, a w jego oczach pojawiały się cwaniackie błyski. Na pytania Za-
krzewskiego i Wanackiego odpowiadał monosylabami i półsłówkami, chętnie tłumacząc się niepamięcią.
Nie pamiętał więc na przykład, dokąd wiodła trasa białego fiata, skradzionego na placu Teatralnym i zdziwił
się, że miała podobno prowadzić do Aomianek. Nie znał oczywiście i nigdy niw widział na oczy zamordo-
wanego Tomczyka, tym bardziej nie miał pojęcia, że wiozą w bagażniku jego zwłoki.
Mimo to jednak, podobnie jak poprzednio Bednarek, bynajmniej nie życzył sobie być podejrzany i
zamieszany w sprawę o zabójstwo. %7łe zaś musiał się orientować, że historia jest poważna, a jego własna
sytuacja nie przedstawia się w aktualnej konfiguracji najlepiej, rzekł:
Co do kradzieży, rzeczywiście, wyprzeć się trudno, chociaż jaka tam grupa, jaki gang, panowie!
Podprowadziliśmy po prostu ze Zbychem ten wózek spod teatru, żeby się trochę przejechać i przypadkowo
zdarzyła się nam mocno niefartowna wpadka. Ale wysłanie faceta do piachu? O nie, co to to nie. W to
mnie. panowie, nie wrobicie, a to dlatego, że ja tak, właśnie ja widziałem, kto tym fiatem na plac Te-
atralny zajechał. I ani myślę stawać w zastępstwie w sądzie.
Czy zna pan tego człowieka? zapytał Wanacki.
W zakładzie kryminalistyki, który zajmował obszerny budynek w Alejach Ujazdowskich, Wanacki
zabawił dłużej, niż myślał, ale też i efekty były tego warte.
Zbliżając się do Pałacu Mostowskich na Nowotki, dostrzegł przed gmachem Ilonę Tomczyk. Miała na
sobie futrzaną kurtkę, spódnicę w kratę i niecierpliwie patrzyła na zegarek.
Wanacki uczynił to również. Musiał przyznać, że była punktualna to on się spóznił, i to dość
znacznie. Mimo to musiała jeszcze trochę poczekać, ponieważ miał kilka rzeczy do załatwienia.
Przede wszystkim poszedł do szefa, pułkownika Kołodzieja, zrelacjonować pokrótce treść rozmowy z
Cyganem", wyniki ekspertyzy zakładu kryminalistyki oraz odbytej tam dyskusji nad zawartością koperty z
paprochami z portfela Tomczyka. Przedstawił także do akceptacji plan dalszych działań.
Kiedy uzyska! zgodę, pozostało mu jeszcze kilka telefonów w różne miejsca. Zażądał także, żeby
sprowadzono z aresztu Olczaka. Razem z Iloną Tomczyk oraz z eskortującym milicjantem wsiedli do polo-
neza, który ich zawiózł do Międzylesia.
W miejscu, skąd od głównej szosy odchodziła boczna droga, Olczak stwierdził:
To lu. Od tego miejsca poszedłem przez las. Wanacki polecił kierowcy stanąć.
Między drzewami prześwitywało przymglone słońce, rzucając cienie na drogę. Po pewnym czasie
droga ta, idąca dotąd prosto, dość ostro zakręciła i równocześnie, jak za dotknięciem różdżki, dotychczaso-
we piaski i niskie sosenki ustąpiły miejsca bagiennej, podmokłej roślinności, wśród której połyskiwało
oczko jeziorka.
Olczak rozejrzał się, zwolnił kroku i stanął.
To tu? zapytał Wanacki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]