[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tylko japatrzyłamprzez okno.
Innigoście pensjonatu, zajęci swoimi sprawami, nie zauważyli jej nieobecności.
Zresztą, kogo miałaby obchodzić Królowa Zniegu,która wypadła z sań?
Szminka w kolorze cyklamenu
Już jesień - pomyślała, patrzącw lustro, w którym zatrzymał się promień
słońca.
Oświetliłjej twarz, potemskręcił gdzieśpod umywalkę i schował się pod małydywanik.
Przydepnęła go nogąw szerokim kapciu,którego kiedyśnie użyłaby nawet do zabicia
muchy.
Nie ze względu na miłość do much, tylko obrzydzenie, jakim napawały ją takie
właśnie,
deformujące stopy kapcie.
Kiedyi dlaczego,u licha, je kupiła?
- zaczęła się zastanawiać, ale nic rozsądnego nie przychodziło jejdo głowy.
Zbliżyła twarzdo szklanej tafli, naktórej od razupojawił się maleńki obłoczek
pary.
Nie starła go ręką,bo w niczym jej nie przeszkadzał.
I tak widziała zbytdokładnie swojątwarz - z siateczką zmarszczek wokół oczu i przy
nosie.
Zmatą, czarną naroślą, którądermatolog już dawno zakwalifikował do usunięcia,z
niewielkim śladempo ospie, niegdyś tak rozczulającym jej pierwszego kochanka.
Spojrzała na swoją szyję pokrytą brązowymi piegami, pamiątką po ostatnim
nierozważnym lecie, kiedy jeszczeumiała się śmiać, pragnąć i pożądać.
Wszystko razem - twarz iszyja - wyglądało żałośnie.
Jednak nie potrafiła oderwaćoczu od błyszczącej tafli lustra.
Odwrócić się, wyjść.
140
A gdyby tak uderzyć w nie pięścią, pogruchotać namałe kawałki?
Może wtedydoznałaby ulgi, może wtedy.
Ale to przecież "jego" lustro,w drogich ramach,z porządnego szkła.
Jejwłasna była tylko starzejącasię twarz.
Próbowała wywołać na niej uśmiech, jednak ustaułożyły się w jakiś grymas.
Chwyciłaszminkę stojącąna "jego" umywalce i zaczęła malować półotwartew
krzywym
uśmiechu wargi.
Ostro zaznaczone kontury nadały twarzy nowywyraz.
W lustrze ukazałasię postać obcej kobiety, twardej,zdecydowanej, która mówiła:
Musisz
tozrobić!
Uderz, no, uderz!
Odsunęła nabok flakoniki z perfumami, kremyw zielonych pudełkach.
Ale ręka zwinięta w pięśćzatoczyła tylko jakiś krąg.
Zamiast uderzyć, musnęła jedynie lustrzane szkło.
Sięgnęłapo wacik kosmetyczny, starła w pośpiechu czerwoną szminkę.
Teraz twarz była znowu zwyczajnie stara, pozbawiona siłyi energii.
Opróczbrzydoty zobaczyła w niej tylko takdobrzeznanystrach- przed
mężczyzną, z
którym kiedyś wymieniła ślubne obrączki, przed tym, co stanie się jutro albo pojutrze,
przed życiem pozbawionym sensui radości.
To właśnie strach zatruwał jejciało i duszę.
Patrząc w lustro, próbowałaustalić, kiedy się zjawił.
To było w tym dniu, kiedy zdała sobie sprawę, żejest krzesłem.
Zwyczajnym meblem, ani szczególniecennym, anioryginalnym, łatwymdo
przestawianiai
banalnie prostym - oparcie, siedzisko i cztery nogi.
Jest, a nieistnieje.
Od kiedy stała się krzesłem, nie czuła takpodniecającego kiedyś drżenia ciała,
owej tajemniczej mowy
kochanków.
Była jak wysiedziany materiał, bez żadnej niespodzianki.
Wiedziała, że krzesłonie może się zbuntować.
Boczy ktoś widział zbuntowane krzesło?
Jej łzy też byłyzwyczajne - zpowodu bólu głowy, fizycznej niemocy, a oczy
straciłydawny
blask,jak tkanina na meblu.
Jeszcze nie chciała się z tym pogodzić, pisała pełne rozpaczy listy,
którenatychmiast zwijała w małekulki i dla pewnościdarła na drobne kawałeczki.
Jużniewkładała do kieszeni jego marynarki karteczekz wykaligrafowanym "Kocham
cię".
Zrezygnowała zjedwabnej bielizny ze sztywną koronką,upychając jąna dnie szuflady.
Krzesło w falbankach?
To jakaś bzdura, rozpaczliwy kicz.
Chwyciła znowu cyklamenową szminkę.
Niedawno, szukając w jegokieszeni dowodu rejestracyjnego,odkryła, że taką samą
kupiłswojej kochance.
Kiedyspytała, kogojeszcze chce obdarowaćtakim samymprezentem, wzruszył tylko
ramionami.
Nie będzieprzecież prowadził dialogu z krzesłem, pomyślała.
I nie ponowiła pytania.
Niedawno czytała powieść amerykańskiej pisarki.
Nazwiskanie pamiętała.
W pamięci utkwił jej tylkofragment o mężczyznie,który kupił kochance nocnąkoszulę
z
koronki, a żonie żelazko.
Apotem pomyliłprezenty.
I ta żona cieszyła się jak idiotka.
Aon siedział wściekły,bo nie mógł sobie darować pomyłki.
Kiedy ostatniraz byli w restauracji?
Nie potrafiłasobie przypomnieć.
Zwykle wracał pózno, jadł coś ciepłego,krzywiącsię przy tym, jakby danie go
parzyłoalbo
napawało obrzydzeniem,i czytał gazetę.
Ona siedziałanaprzeciwko i czekała, żeby się odezwał, zapy.
142
tał o cokolwiek.
Z przodu ściana, z tyłu ściana, w środku gazeta.
- A może by tak podejść,pomachaćmuprzed oczami ręką i spytać jak kiedyś:
"Boisz
się wilka?
"Bardzolubili tę dziecinną zabawę.
On tak śmiesznie machałrzęsami, na dowód, że się boi, albo krzyczał, żewcale się
nie
boi i zaraz pokona grozne zwierzę.
Rzucałsię na nią, próbował obezwładnić, apotem długo całował.
- Zrobię to, muszęsię przekonać, czy to jeszczenaniego działa.
Wiele razy próbowaławstać, podejść,pomachać przed oczami schowanymi za
gazetą, alew
końcu uznała, że tożałosne.
Zaraz usłyszy: "Wariatko, co robisz?
Czy we własnym domu nie można już spokojniepoczytać?
" - Akcent jak zwykle położy na wyrazie "własnym", potemObrazi się, pójdzie do
gabinetu, do sypialni,gdziekolwiek, byle dalej.
Kiedy ostatnioprzyglądała musięuważnie,w ostrym świetle
halogenowejżarówki,zauważyła, żezaczął mocno siwieć, od czubka głowy, nie na
skroniach,
jak inni.
Ale on pod każdym względem był kimśwyjątkowym,a ona była tylko zwykłą, głupią
starą
babą, której nie zostawia się z litości,ale niepieprzy nawet zobowiązku.
Zresztą, poco?
Niedawno słyszała, jak opowiadałkumplowi przez telefon: "Wiesz, mam świeżą dupę.
Dobra jest i dyspozycyjna".
Narysowałanowy kontur ust.
Znowu spojrzaław lustro.
Szminka rozmazała się, pogrubiając nienaturalnie wydatne wargi.
- Muszętozetrzeć - mówiła do pustych ścian, nerwowo szukała wacika, potem
kremu.
Ale usta ciąglebyły rozmazane.
Szybciej!
Zaraz wróci i powie: "Nawet umalowaćsię nie potrafisz!
" A potem zacznie sięjej przyglądaćmałymi oczami krótkowidza.
Nienawidziła, kiedy tak na nią patrzył, jakby byłabrudna.
Instynktownie wycierała policzek, chcąc usunąć niewidoczną sadzę.
"Starzejesz się - mówił wtedy.
- To chybata nowazmarszczka daje taki cień.
Wiedział, jaknie znosiła mentorskiego tonu, więcz upodobaniem wygłaszał
swoją
tyradęna temat kobiet, które wchodząw smugę cienia, ich nieusprawiedliwionych
seksualnych apetytów.
"To jest bulimiawieku starczego" - śmiał się,a brzydki grymaswykrzywiałjego
twarz.
Okno łazienki było otwarte.
Zachłysnęła się słodkim powietrzem, rozpoznała zapachbiałego kapryfolium.
Kiedyś kochali się na posłaniu z tych drobnychkwiatów, o nieznanym jej przedtem
zapachu.
To dlatego posadziła w ogrodzie ten krzew, kiedyś dorodny,teraz skarlały.
Przecież już nie kwitnie, więc skądtenzapach?
Zamknęłaoknoi pochyliła się nad umywalką.
Czuła, że ją mdli.
Wypiłałykzimnej wody.
- To nerwy, tylko nerwy!
Gdzieś tutaj powinny byćkrople.
W końcu znalazła małą buteleczkę.
Piła z namaszczeniem,jakby wierząc, że lek od razu zadziała.
Znowuspojrzała w lustro.
Przez chwilę wydawałojej się, że widzitwarz własnej matki, z ustami ułożonymi
wwężyki.
I tengrymas wiecznego niezadowolenia.
144
Kiedy byładziewczynką i rysowała jej portret, najwięcej wysiłku poświęcała
ustom.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]