[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jak wychowuje człowiek swojego syna, tak Bóg twój Jahwe, wychowuje ciebie! (Pwt
8,5).
Wspólna wędrówka
Przemierzając samotnie ścieżkę, która wiła się wzdłuż nadmorskich tarasów od
Riomaggiore w Cinque Terre aż po Manaroła i Vernazza, spotkałem starego żebraka
obieżyświata, wydawać by się mogło, że zmęczonego i zniedołężniałego.
Rozmawiając razem przeszliśmy spory kawałek drogi.
Oczekiwałem, że lada moment poprosi mnie o coś. Może o trochę drobnych
pieniędzy, może o papierosa... a może o obiad. Byłem zdecydowanie dobrze
nastawiony do niego, wzbudzał zaufanie. Wiedziałem, że zdolny byłbym dać mu
dużo.
Tymczasem nie prosił mnie o nic.
Co więcej - powoli wędrując i rozmawiając z nim, zacząłem się czuć mały,
nieprzygotowany, niedoświadczony, biedny. To on - włóczęga ofiarował mi wiele
drobnych darów.
Znał doskonale nazwy rzadkich kwiatów flory śródziemnomorskiej, umiał
sklasyfikować owady, rozumiał język jaskółek. Tłumaczył mi lot gołębi i wyczyny
mew. Odczytywał tajemnice słońca i deszczu w ciernistej koronie dzikich ostów, znał
tajemnice strumyków, ukrywających najczystsze wody w prądach pełnych wirów,
rozpoznawał rozmaite rodzaje kryształów różnych kamieni...
Był pozornie biednym człowiekiem.
Był łagodny, spokojny, mądry.
Znał ziemię.
Nie sądzcie z zewnętrznych pozorów, ale wydajcie wyrok sprawiedliwy! (J 7,24).
Wyjątkowa piuska
Pewien misjonarz, Europejczyk w średnim wieku, po 20 latach intensywnej pracy
ewangelizacyjnej na ziemi afrykańskiej został mianowany biskupem nowej diecezji.
Została ona niedawno utworzona przez Papieża w jednym z najbardziej
opuszczonych zakątków Afryki Saharyjskiej.
Nowy biskup uroczyście konsekrowany w bazylice Zw. Piotra w święto Trzech Króli,
w czasie ingresu do swej diecezji znalazł jako współpracowników jedynie 8 białych
księży, 4 czarnych, około 24 sióstr misjonarek i 40 katechistów autochtonów.
Mimo tego z podziwu godną odwagą i bezgranicznym poświęceniem zaczął
objeżdżać niestrudzenie całe terytorium, prowadząc osobiście Land Rover po
piaszczystych szlakach czerwonej ziemi, stając się wszystkim dla wszystkich, aby
zanieść również do najbardziej zagubionych wiosek świadectwo miłości i Słowo
Pana.
Gdyby nie on, tak gorliwy, młody, odważny i przedsiębiorczy biskup, nowy Kościół
lokalny nigdy by się tak nie rozwinął. Wszyscy mu to powtarzali.
Rzeczywiście na tamtych ziemiach było jedynie 12% katolików, 9% stanowili
protestanci, 24% muzułmanie. Większość mieszkańców wiosek afrykańskich składała
się z wyznawców animizmu, fetyszyzmu, nadal będąc związana z zabobonami i
czarami swych szamanów.
Pracując niestrudzenie i z uporem, młody biskup postanowił zaraz poświęcić kamień
węgielny pod nową katedrę, ufając w pomoc niemieckiego stowarzyszenia
"Misereor". Miał nadzieję, że uda się ją szybko zbudować.
Równocześnie ukończył budowę 2 nowych szkół, przychodni lekarskiej, kapliczek w
trzech wioskach, a w projekcie miał budowę małego seminarium.
Jego elektryzująca obecność, jego przekonywujący ładunek sympatii dla ludzi,
znajomość dialektów lokalnych, jego zdolności organizacyjne były naprawdę
skuteczne i konieczne.
Jednak właśnie wtedy, gdy młody biskup nabierał przekonania, że staje się
niezastąpiony dla tej biednej ziemi afrykańskiej, dopadła go bardzo grozna forma
malarii złośliwej i równocześnie zaczęły się pojawiać pierwsze symptomy tak
zwanego robaka gwinejskiego. Musiał gwałtownie powrócić do Europy.
Znalazł się w jednej z klinik belgijskich, specjalizującej się w chorobach
tropikalnych. Po kalwarii cierpień i długich kuracjach specjalistycznych udało mu się
powrócić do zdrowia.
Długi pobyt w szpitalu, w czasie którego był odizolowany przez 6 miesięcy,
spowodował prawie całkowitą utratę kontaktów z życiem duszpasterskim swej
dalekiej, biednej diecezji.
W czasie niekończących się dni cierpienia i izolacji, w czasie modlitwy i rozważań
młody biskup zrozumiał, jak śmieszne i absurdalne oraz niepoważne było uważanie
siebie za osobę niezastąpioną dla wspólnoty chrześcijańskiej.
Poprosił pokornie Boga o przebaczenie, ofiarował Mu swe cierpienia i utwierdził się
w przekonaniu, że nikt z nas nie jest niezastąpiony w pracy dla rozwoju Królestwa
Bożego, które również bez nas wzrasta i rozwija się nieustannie we dnie i w nocy, w
ciszy: czy czuwasz, czy śpisz!
Potwierdzenie tego uzyskał 8 miesięcy pózniej, gdy po całkowitym wyzdrowieniu
mógł odlecieć do Afryki samolotem i powrócić do swej ukochanej diecezji.
Przywitały go tłumy rozradowanych wiernych.
To było wielkie święto. Z tańcami, kwiatami, śpiewami, z tam-tamami, przy stołach
obficie zastawionych potrawami z manioku, sosami pikantnymi i pieczonym
baranem.
Najbardziej zdziwiony był jednak biskup, gdy stwierdził, że liczba chrześcijan w
czasie jego nieobecności wzrosła o 18%.
Nie do wiary! Co się stało?
Wszystko to zdarzyło się z powodu ogromnej niestrawności, jaka dotknęła w samym
środku nocy, starego, czczonego, znanego i poważanego na całym terytorium
czarownika. Zjadł on bowiem za jednym zamachem pieczonego prosiaka, wędzonego
kozła, rozmaite jarzyny - surową paprykę, czosnek...
Biedak, doprowadzony do stanu krytycznego w wyniku niedrożności jelit, został
uratowany dzięki dzielnej siostrzyczce zakonnej, wezwanej pospiesznie z Misji
Katolickiej.
Cudowna siostra Battistina, w rzeczywistości zupełnie nieznająca się na ratowaniu
takich chorych i niemająca praktyki diagnostycznej, zaufała w pomoc Najświętszej
Panienki i zmusiła czarownika do wypicia pół litra oleju rycynowego. Myślała
wówczas: wóz albo przewóz!
Na szczęście udało się.
Stary czarownik, ze ślicznym obrazkiem Matki Boskiej z Lourdes w ręku,
wyzdrowiał.
Nawrócenie starego czarownika było szybkie i zupełne. Dał się nawet przekonać i
natychmiast oddalił 8 ze swych 12 żon. Zobowiązał się też, że wkrótce ureguluje
swoje sprawy małżeńskie.
Ten głośny i nieoczekiwany gest przekonał wiele tysięcy animistów i fetyszystów,
którzy zapragnęli rozpocząć trzyletni kurs dla katechumenów, aby przygotować się
do chrztu.
Gdy biskup dowiedział się o szczegółach tego masowego nawrócenia, najpierw
wybuchnął śmiechem.
Potem, wdzięczny niebu, podziękował Panu za nieskończoną dobroć. Poczuł się na
zawsze wyleczony z zarozumiałości i przestał uważać się za "niezastąpionego".
Odśpiewał uroczyste Te Deum w podzięce dobremu Bogu, który udzielając darmowo
swe nieskończone dary multifariam multisque modis - nigdy nas nie opuszcza!
Pan daje i we śnie tym, których miłuje (.Ps 127,2).
Ty niczego nie rozumiesz!
Pewien nieznośny mąż przy każdej okazji powtarzał uparcie żonie: - ty naprawdę
niczego nie rozumiesz!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]