[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Powoli! - krzyknęła Vicky, zaskoczona tym nagłym powrotem
kondycji. - James ją tu przyprowadzi, jestem pewna. W tej chwili są
raczej zajęci.
Annette zachichotała.
- Ona za nim szaleje, prawda?
To bezpośrednie pytanie zbiło Vicky z tropu.
- No cóż, tak, ja również odniosłam takie wrażenie. I... nie
przeszkadza ci to?
- Czemu miałoby mi to przeszkadzać?
- Jesteście bardzo związani.
- Uwielbiam go! Och, Vicky! - Znów zachichotała, tym razem z
przebłyskiem zrozumienia w oczach. - Nie w ten sposób. Jest jak starszy
brat, może nawet wujek. Ale tobie też się podoba, co? I ty też nie jesteś
mu całkiem obojętna. Widziałam, jakie rzuca ci spojrzenia.
RS
115
- Gdybyśmy obie miały większy dar obserwacji i intuicję, może
bardziej trafnie umiałybyśmy ocenić motywy Stephena - mruknęła
Vicky.
Annette skrzywiła się, akceptując tę ich obustronną porażkę.
- Idz, proszę, i powiedz, żeby tu przyszli, tak?
- Dobrze. Ale wracaj do łóżka.
Vicky zeszła w dół i otworzyła drzwi gabinetu. Zastała Yolandę
siedzącą w wielkim fotelu z Abigail na kolanach i Jamesa usadowionego
na poręczy, z ręką obejmując jej ramiona. Zmiali się, trzymając głowy
blisko siebie.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedziała - ale Annette chciałaby
was zobaczyć. Obawiam się, że nie uspokoi się, dopóki do niej nie
pójdziecie. - Zatrzymała się w progu.
- Powiedz jej, że za dziesięć minut - rzekł James.
Przekazała wiadomość Annette i wróciła do swego pokoju
korytarzem, który odbijał echem jej kroki.
Kilka minut pózniej usłyszała, jak James i Yolanda mijają jej drzwi.
Ich śmiech sprawił, że poczuła się osamotniona i bezradna.
Co ma teraz ze sobą zrobić? Była zmęczona, a jej umysł nie był
chętny do skupienia się na przyszłości. Niech rzeczy toczą się swoim
torem, w końcu samo się to rozstrzygnie, w ten czy inny sposób.
Usiadła przed toaletką i ledwie rozpoznała patrzącą na nią z lustra
twarz: blada, niemal szara z braku snu cera straciła swój blask, a ciemne
sińce nie przysparzały jej urody. Oczy były puste, a włosy zwisały w
strąkach wokół twarzy. Z tego otępienia wyrwało ją pukanie do drzwi.
- Avanti! - zawołała, spodziewając się ujrzeć Marię z kolacją.
To był James.
- Przepraszam, nie zamierzałem cię lekceważyć - powiedział
wchodząc do środka i zamykając drzwi. - Wszystko w porządku?
Skinęła głową.
- Dzwoniłem do szkoły. Są gotowi pozwolić Annette na powrót, a
ona, zdaje się, chce natychmiast jechać. Zastanawiam się, czy nie
mogłabyś zawiezć jej.
- Tak, naturalnie.
- Upiera się, że będzie gotowa do drogi z rana. - Roześmiał się, a
Vicky nie była pewna, czy zabrzmiał w tym śmiechu żal, czy też ulga. -
RS
116
Nie może doczekać się wyjazdu. - Sądzisz, że możesz się tego podjąć? -
Nie czekając na odpowiedz, podszedł bliżej i odwrócił jej twarz w stronę
słabego światła.
- Nie. Nie mogę cię o to prosić. - Pokręcił głową.
- Czy wyglądam aż tak zle? - Ponownie zerknęła na swe odbicie. Nie.
Lepiej nie odpowiadaj na to pytanie.
Domyślała się, że chce ułatwić jej odjazd, a nie było powodu, by
dłużej go odkładać. Z każdym dniem stawało się to trudniejsze.
- Spakuję walizki i jutro obu się nas pozbędziesz.
- Potrzebujesz tylko podręcznej torby - zaprotestował.
- Ale moja praca tutaj jest już ukończona.
RS
117
Rozdział 9.
Jego usta wykrzywił grymas.
- Scenariusz nie jest jeszcze skończony. Może będę chciał zrobić kilka
drobnych poprawek. Ale nie ma czasu, by teraz o tym dyskutować.
Wieczorem wyjeżdżam z Yolandą do Florencji.
- Wieczorem? - Vicky spojrzała na zegarek i poczuła, jak oblewa się
rumieńcem, zdając sobie sprawę, że James uśmiecha się na widok jej
reakcji.
- Tak - potwierdził. - Jutro z rana jest zebranie w sprawie filmu. A
kiedy Yolanda uczepi się czegoś, nie można jej pokrzyżować planów.
- Jaką rolę bierze Yolanda? - Vicky była zdziwiona. - Nie potrafię jej
sobie wyobrazić jako którejkolwiek z sióstr w twojej historii.
- Nie chodzi o mój scenariusz. To zupełnie inny film. Na tamten
przyjdzie czas.
- A więc rzeczywiście wracasz do pracy?
- Teraz nikt nie jest w stanie mnie powstrzymać - stwierdził z uporem.
- Odbieram samochód z Piazzale Borna. Giovanni sprowadza go z
Mestre, gdzie stoi zwykle w garażu. - Przerwał, jak gdyby coś go
zastanowiło. - Właśnie. Mógłbym zabrać ciebie i Annette na lotnisko w
Pizie - powiedział, ale zaraz wycofał się z tego.
- Nie, obie potrzebujecie wyspać się porządnie. Dopilnuję, żeby
dostarczono wam bilety z samego rana. Wolałabyś wrócić pociągiem?
Zdawało mi się, że nie przepadasz za lataniem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]