[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miałby na sobie krawat w wydrą\one dynie.
- Hm, no tak. - Dziekan Marymount pogłaskałby się po cienkich, jasnych włosach
zaczesanych na łysinę. - Lesbijka i piromanka. Jest co prawda przewodniczącą jedenastej
klasy, ale i tak trzeba ją umieścić na liście. - Po czym skinąłby mądrze głową i zapisał jej
nazwisko, a obok niego umieściłby dopisek: Winna".
SówNet Komunikator
KaraWhalen: Chcesz iść na kolację na cześć kandydatów?
BrettMesserschmldt: Mo\e lepiej zamówię coś do pokoju...
KaraWhalen: Ale dlaczego?
BrettMesserschmidt: Chyba się poło\ę.
KaraWhalen: Hej, nie ma się czym martwić.
jesteśmy na liście dziekana, ale przecie\ nie zrobiłyśmy nic złego,
no nie?
BrettMesserschmidt: Zale\y, kogo spytasz.
12
Sowa Waverly nigdy nie przegrywa pojedynku
Tinsley wracała \wirową alejką do Dumbarton, a jej białe, skórzane buty Prince'a do
tenisa wybijały ka\dy krok. Bawiła się dziś na treningu lepiej ni\ zwykle. Pani Nemerov,
superwysportowana, nieco męska w sposobie bycia trenerka rosyjskiego pochodzenia,
bezwstydnie faworyzowała Tinsley. I to tylko dlatego, \e ta znalazła się na liście
podejrzanych dziekana. Była przera\ona perspektywą, \e jej najlepsza zawodniczka mogłaby
zniknąć z dru\yny. Wzięła nawet Tinsley na stronę i zaproponowała, \e mo\e szepnąć
dziekanowi słówko w jej sprawie. Tinsley uprzejmie odmówiła. Poradzę sobie sama, dziękuję
bardzo. Z pomocą Chloe dziekan do środy będzie ju\ przekonany, \e Jenny jest
winowajczynią. Tinsley czuła się jak aktor w teatrze marionetek, poruszający wszystkimi
sznurkami.
Grupa dziewcząt z dziewiątej klasy, ubranych w skąpe topy, rozło\yła się tu i ówdzie
na murawie opustoszałego stadionu Waverly, wystawiając chude ramiona na ostatnie ciepłe
promienie słońca. Wszystkie ukradkiem uniosły wzrok znad otwartych ksią\ek i obserwowały
Tinsley. Z trudem powstrzymała się od śmiechu. Przecięła rakietą powietrze, wyobra\ając
sobie, \e ścina głowę Jenny uło\oną na pieńku. Nie zauwa\yła, \e zbli\a się do niej wysoka,
chuda postać. Prawie na nią wpadła.
- Tinsley - oznajmił głośno Julian.
Niemal podskoczyła.
- Julian - powiedziała automatycznie, bo nic innego nie przyszło jej w rym momencie
do głowy Przed tym cudownym, smukłym chłopakiem, który patrzył na nią brązowymi,
łagodnymi oczami, ogarniało ją dziwne onieśmielenie. Poczuła, \e w brzuchu jej się
przyjemnie przewraca na wspomnienie ich ognistych spotkań w ró\nych miejscach kampusu -
w łazience Dumbarton, w sali kinowej w podziemiach Hopkins Hall. Zrobiła z tego
potajemny romans tylko dlatego, \e bała się gadania, \e zadaje się z pierwszoroczniakiem.
Ale kiedy teraz o tym myślała, to nie widziała w tym fakcie nic złego. Być mo\e
zapoczątkowałaby nową modę, a la Demi Moore.
- Hej, szkoda, \e... hm... nie mieliśmy okazji porozmawiać w czasie weekendu. -
Julian kopał czubkiem buta dziurę w \wirowej alejce. Po chwili podniósł wzrok, jego
zmierzwione jasnobrązowe włosy opadały w nieładzie na czoło. Ubrany był w \ółtą kraciastą
koszulę z kołnierzykiem na guziki i Tinsley zastanawiała się, co ma pod nią. - Wszystko
wymknęło się spod kontroli. Ale naprawdę miałem zamiar porozmawiać z tobą o pewnych
sprawach.
Tinsley zesztywniała, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Zganiła się w duchu za chwilę
słabości. Jak mogła dopuścić do tego, \eby ten smarkacz tak bardzo ją zdenerwował?
- O pewnych sprawach? - zapytała lodowatym tonem, mru\ąc fiołkowe oczy. - Czy
mówiąc, \e wszystko wymknęło się spod kontroli", chciałeś powiedzieć, \e byłeś zbyt
pochłonięty swoją nową dziewczyną?
- O czym ty mówisz? - Julian wydawał się naprawdę zakłopotany. Przeczesał ręką
potargane włosy, zastanawiając się pewnie, skąd wie o Jenny. Myślał, \e mo\e się zadawać z
tą biuściastą małą puszczalską, a ona się o tym nie dowie?
- Nie udawaj naiwniaka. Widziałam cię z tym kurduplem. Postawiła tytanową rakietę
do tenisa i oparła się na niej.
Czuła się tak, jakby właśnie zaliczyła punkt w grze.
Julian uniósł brwi. Nie wiedziała, czy jest zdziwiony, czy zły. Pewnie jedno i drugie.
- Gdzie?
Tinsley zesztywniała, pojmując swój błąd. Jeśli mu powie, \e widziała ich koło
stodoły, to tak jakby przyznała się do podpalenia. Zerknęła na lewo. Opalające się
dziewczyny wydawały się zatopione w ksią\kach, ale podejrzewała, \e nadstawiały uszu, aby
nie uronić ani słowa z tej rozmowy.
- Niewa\ne gdzie - syknęła. - Ale ułatwię ci to. Jeśli jeszcze raz zobaczę ciebie i twoją
dziewczynę razem, to być mo\e będzie to wasz ostami raz. - Ostatnie słowa wymówiła
powoli i starannie. Nie miała zamiaru tego powtarzać.
Julian zaczerwienił się delikatnie.
- Grozisz mi? - Głos mu dr\ał, a jego zwykły pogodny nastrój ulotnił się bez śladu.
Wydawał się zaszokowany i nieco przestraszony. I tak właśnie mieli się czuć wrogowie
Tinsley.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]