[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednego z pracowników obsługi technicznej szpitala.
- Niestety, mogę was tam wpuścić tylko na piętnaście minut,
doktorze Ferguson - powiedział. - A jeśli ktoś mnie wezwie...
- To powinno nam wystarczyć - przerwał mu Angus. -
Dziękuję, odwdzięczę się panu za to.
- Nie ma sprawy. - Mężczyzna otworzył kluczem drzwi
znajdujące się obok windy, po czym zaczął czyścić jakimś pły-
nem zardzewiałe pręty przy schodach ewakuacyjnych. - I tak
miałem tutaj coś do zrobienia.
S
R
Caitlin weszła za Angusem po schodach na górę i po chwili
znalezli się na dachu.
- Dlaczego wróciłeś? - zapytała.
Stanął twarzą do niej.
- Pamiętasz, jak wyszliśmy wtedy na dach podczas sylwe-
stra? To był taki udany wieczór - rzekł, jakby zupełnie nie
usłyszał jej pytania. - Miałem nadzieję, że tutaj też ci się spo-
doba.
- Proszę, odpowiedz mi.
- No dobrze. Chciałem to zrobić na swój sposób. %7łeby kogoś
naprawdę przeprosić, trzeba się o to postarać.
- Przeprosić?
- Może dokończę ci o tej kartce od Rachel? O czym to ja
mówiłem?
- Napisała, że nigdy ci nie wybaczy...
- No tak... że cię zraniłem, zarzucając ci tchórzostwo.
Uświadomiła mi, że biorąc pod uwagę okoliczności, odmowa
wymagała od ciebie większej odwagi, niż gdybyś się zgodziła
na moją propozycję. Stwierdziła, że to tylko świadczy o twojej
prawości oraz o tym, że dobrze rozumiesz, na czym polega
prawdziwy związek między kobietą i mężczyzną...
- To musiała być całkiem długa kartka!
- Tak, chociaż prawie nieczytelna, tyle tam było podkreśleń
i wykrzykników. Ale chyba Rachel miała rację. Chciałem ko-
niecznie wrócić i naprawić wszystko. Nie było już wolnych
miejsc w najbliższych samolotach do Sydney i musiałem kupić
bardzo drogi bilet pierwszej klasy, żeby tu przylecieć i cię prze-
prosić. Niepotrzebnie przypierałem cię do muru. Nie chciałem
słuchać twoich argumentów i w dodatku powiedziałem ci
o Scotcie, a to nie było w porządku z mojej strony.
S
R
- Okazało się, że jednak miałeś rację - odparła cicho. - On
próbował namówić mnie, żebyśmy znowu byli razem, i wtedy
spytałam go, czy...
- I przyznał się?
- Nie powiedział tego wprost, ale sposób, w jaki się zacho-
wał, nie pozostawiał wątpliwości. Zrozumiałam wtedy, że na-
prawdę miałeś dylemat, czy mówić mi o tym, czy nie, zwłaszcza
na początku, kiedy sądziłeś, że go kocham.
- Tak, to nie dawało mi spokoju.
- To dlatego mówiłeś mi, że nic nie jestem mu winna?
Myślałeś, że może o tym wiem i nie mam nic przeciwko jego
romansom na boku? Chciałeś to sprawdzić wtedy, w Kiamie,
gdzie zatrzymaliśmy się w drodze do Sydney.
- Za to także cię przepraszam, Caitlin.
- Niepotrzebnie. Co innego mogłeś wtedy zrobić? Ale...
- uśmiechnęła się i nagle łzy napłynęły jej do oczu - zepsułam
ci podróż, Angusie. Nie musisz mnie za nic przepraszać.
- Nawet za to, że posądziłem cię o tchórzostwo?
- Nawet za to. Przez całe ostatnie dwa tygodnie żałowałam,
że nie miałam wtedy odwagi...
- A teraz masz? - spytał szeptem.
- O, tak...
- Na tyle, żebyś bez wahania zgodziła się spędzić ze mną
resztę życia?
- Oczywiście, nie mam żadnych wątpliwości, że tego chcę.
Niepotrzebnie sugerowałam się tym, co robią inni ludzie: Scott,
Erin czy moja przyjaciółka, Sara. Rachel uświadomiła mi, że
w naszym związku liczymy się tylko ty i ja.
- W takim razie może pojedziesz ze mną do Los Angeles?
Rzeczywiście trudno znieść taką długą rozłąkę. Powinniśmy być
S
R
razem przynajmniej przez część tego czasu. Czy możesz wziąć
teraz urlop, choćby na tydzień?
- Prawdę mówiąc, mam w tym roku cztery tygodnie urlo-
pu, a może nawet trochę więcej, jeśli dodam do tego wolne
dni...
- To wspaniale! Myśl o tym, że spędzę bez ciebie parę mie-
sięcy, wydawała mi się nie do zniesienia. Postarasz się wziąć
urlop teraz?
- Oczywiście - odparła, przytulając się do niego i pociera-
jąc policzkiem o jego szyję. - Te dwanaście dni po twoim
wyjezdzie były straszne. Myślałam, że już nigdy do mnie nie
wrócisz. To wszystko, co się wydarzyło, wydawało mi się snem.
Bałam się, że oszaleję i żałowałam, że wcześniej nie oprzyto-
mniałam.
Dotknęła jego twarzy i jęknęła, gdy przywarł ustami do jej
warg. Jego policzki były szorstkie. Tego dnia nie miał pewnie
czasu się ogolić. Objęła go mocno i przylgnęła mocno do jego
rozgrzanego ciała. Wiał lekki wiatr od strony plaży, niosąc z so-
bą zapach morza. Z dachu wysokiego szpitala, za budynkami
miasta skąpanymi w blasku księżyca oraz siecią rozświetlonych
ulic, widać było ciemny pas oceanu, plażę Marboura i zatokę
Lurline na południowym-wschodzie, po drugiej stronie zatokę
Botany, na północy zaś Bondi.
Może pójdziemy jutro na plażę, rozmarzyła się Caitlin. Wte-
dy było nam tam tak dobrze...
- Kiedy musisz wrócić? A właściwie kiedy przyleciałeś?
- Samolot wylądował dokładnie dziesięć po dziesiątej. Pięt-
naście minut za wcześnie.
- Ale teraz jest dopiero dwadzieścia po jedenastej?
- Wziąłem tylko bagaż podręczny i prosto z odprawy celnej
S
R
wsiadłem do taksówki. Z lotniska do szpitala jedzie się szybko,
kiedy nie ma korków.
- Skąd wiedziałeś, że teraz tu będę?
- Zadzwoniłem na twój oddział z samolotu. Rozmawiałem
z Brooke Peters. Nie powiedziałem jej, skąd dzwonię i po co,
zapytałem tylko, kto jest na dyżurze.
- Telefonowałeś z samolotu?
- Teraz jest to możliwe, chociaż wcale nie takie tanie.
- Z pewnością.
Caitlin zrobiło się przyjemnie na myśl o tym, że ktoś jest
w stanie wydać mnóstwo pieniędzy na najdroższe bilety lotni-
cze i satelitarne rozmowy telefoniczne tylko po to, by cieszyć
się jej towarzystwem.
- Muszę wrócić jutro wieczorem - dodał z ciężkim sercem.
- Mam samolot o siódmej.
- Tak szybko!
- Caitie, i tak z trudem udało mi się wyrwać.
- W takim razie chyba najlepiej będzie, jeśli poproszę o ur-
lop od razu w poniedziałek - odparła słabym głosem.
- Myślisz, że dostaniesz go w lutym?
- Spróbuję.
- Przez następne dwa tygodnie możemy dzwonić do siebie
i zastanawiać się, jak spędzimy czas. Chociaż ja mam już parę
pomysłów... - rzekł uwodzicielskim tonem.
- Ale teraz bardziej mnie interesuje, jak chcesz spędzić na-
stępne osiemnaście godzin.
- Prawdę mówiąc, moja wyobraznia jest teraz trochę ogra-
niczona. Myślę tylko o tym, żeby cię całować, zjeść coś, potem
znowu cię całować, leżeć obok ciebie i... - odwrócił głowę
i ziewnął, zasłaniając usta grzbietem dłoni - zasnąć.
S
R
- W takiej kolejności?
- Najpierw w takiej, a potem w odwrotnej.
- Szkoda, że nie mamy dla siebie osiemnastu dni...
- Może wtedy mielibyśmy czas, żeby spotkać się z twoją
rodziną lub moją i powiedzieć im o nas. Co o tym myślisz?
- Lepiej jeszcze nie mówmy.
- Nawet Rachel?
- Nawet jej. Chociaż ona pewnie już wie, jak zareagowałeś
na jej kartkę, i może powiedziała o wszystkim rodzicom. Kto
wie, czy nie planują już ślubu.
- Masz rację. Czy twoja mama lubi huczne wesela?
- Myślę, że jeśli o nią chodzi, moglibyśmy włożyć na siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]