[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sumiennie, odkładając co tydzień sporą kwotę na wyprawkę dla Alice.
%7ładnych pózniejszych pożyczek" ze spadku maleńkiej. Co to, to nie,
ciotkę Suzanne stać na to, aby obkupić dziecko. Tak więc miała
przygotowaną pewną sumę. Co innego jednak, kiedy kupuje się
ostrożnie, przeliczając wciąż w myśli swoje niezbyt jednak
imponujące zasoby, a co innego, kiedy towarzyszący wypowiada takie
oto cudowne słowa:
- Stronę finansową biorę na siebie!
Suzanne poczuła się cudownie wolna. Boże, jak ona tego
potrzebowała! Takich beztroskich chwil po nieskończenie długich
tygodniach pełnych zmartwień i niepokoju. Pełnych żalu po
przedwczesnej śmierci Jodie. Pełnych porażającego strachu, czy
dzieciątko, malutkie jak laleczka, nie zechce odejść do Pana Boga.
A potem chwila przeogromnej radości, kiedy pierwszy raz
można było wziąć Alice na ręce, ostrożnie, jak kawałek kruchej
porcelany. A teraz tęsknota za takim prawdziwym noszeniem, bez tej
75
RS
maski i rurek. Suzanne marzyła, by wreszcie mocno przytulić dziecko,
połaskotać w brzuszek, wycałować maciupeńkie paluszki...
- Chcesz kupić tę huśtawkę? Stephen, przecież Alice jest na to za
mała!
- Nie szkodzi, przynajmniej twoje studio teatralne nareszcie
zacznie przypominać pokój dziecinny!
- Nie nabijaj się! Na razie powiesimy jej nad łóżeczkiem taką
śliczną karuzelkę, zobacz, tu jest duży wybór.
- I bierzemy tę pozytywkę. Słyszysz, jaka śliczna melodia? To z
Doktora %7łiwago".
- Stephen! Stephen! Spójrz, jakie cudo! - wołała Suzanne,
wtulając twarz w prześliczną sukieneczkę w kolorze jasnego bzu,
ozdobioną koronkami i kwiatuszkami z jedwabiu. - Jak dla
prawdziwej księżniczki!
- Hm - mruknął Stephen. - Im dalej od swego kraju, tym mniej
jest prawdziwa.
- Co tam mamroczesz? Moja Alice jest prawdziwą księżniczką,
ale lepiej, że będzie mieszkała w Stanach. Powinna mieć normalne,
szczęśliwe dzieciństwo. Tutaj nikt nie będzie chował się po krzakach,
żeby zrobić jej ukradkiem zdjęcie. Przypomnij sobie, jak żyje rodzina
królewska w Anglii! Ci paparazzi są niemożliwi.
- Aragovia to nie Wielka Brytania - powiedział dziwnie szorstko
Stephen. - Nigdy bym nie pozwolił, żeby Alice pozbawiono
normalnego dzieciństwa.
- Przepraszam, nie chciałam cię urazić - bąknęła Suzanne,
zdumiona, że Stephen zareagował tak ostro.
76
RS
- Nic się nie stało - uspokoił ją i szybko zmienił temat: - Zobacz,
tu są bardzo ładne śpioszki.
- Nie, tu nie będziemy kupować śpiochów. Widziałam w innym
sklepie takie same, o wiele tańsze. Och, Stephen, mnie po prostu kręci
się już w głowie! Nigdy w życiu nie kupowałam tylu rzeczy za
jednym zamachem!
- Kręci ci się, bo jesteś głodna - stwierdził doktor Serkin. - Pora
lunchu dawno minęła.
- Naprawdę? W ogóle nie zauważyłam! Kompletnie
zwariowałam, wciąż mi się wydaje, że jeszcze trzeba kupić mnóstwo
rzeczy!
- Nie, nie zwariowałaś - śmiał się Stephen. - Ale jesteś
zadowolona, prawda?
- Och, Stephen! - Rozpromieniona twarz Suzanne była
najbardziej wymowną odpowiedzią. - Jestem bardzo szczęśliwa! Nie
kupiłam jej wcześniej wyprawki, rozumiesz, żeby nie zapeszyć. Ale
po tej cudownej wiadomości, że chcą ją już wypisać, nie ma co dłużej
zwlekać. Kupiliśmy wszystko. Aóżeczko, stół do przewijania i
komódkę przywiozą w poniedziałek, ubranka, pieluszki i zabawki
mamy w tych torbach. Wiesz, intuicja mi podpowiada, że wszystko
się uda i Alice naprawdę będzie ze mną.
- Na pewno - powiedział z przekonaniem Stephen. - Wierzę w
to.
- Ja też. Zniknie ta maska, te rurki, kiedyś będę mogła nosić
Alice ze sobą wszędzie, jak to robią inne matki. Cieszę się z tych
pięknych rzeczy, które kupiliśmy, ale najważniejsze, żeby dziecko
77
RS
było zdrowe. A spać może równie dobrze w szufladzie wymoszczonej
kocykiem, ubrane w śpioszki odziedziczone po innym dziecku.
- Oczywiście, może więc oddamy te zakupy z powrotem do
sklepu?
- Tylko spróbuj! - krzyknęła Suzanne z udanym przerażeniem,
zasłaniając własnym ciałem kolorowe torby.
Do domu wrócili w świetnym nastroju, śmiejąc się i żartując,
zastawili kolorowymi torbami prawie pół holu.
- Jest piąta, a kolację zamówiłem dopiero na wpół do dziewiątej
- oznajmił Stephen. - Ty powoli rozpakuj zakupy, a ja pomyszkuję w
lodówce Arkadego i Soni.
- Aha - mruknęła Suzanne i tak już zajęta wyciąganiem
słodkiego sweterka z śliczną aplikacją z aksamitu.
Kiedy nurkowała do kolejnej torby, nagle poczuła, że coś
zimnego dotyka jej ręki.
- Ojej, co to?
- Szampan - wyjaśnił z uśmiechem Stephen, podając jej kieliszek
z musującym trunkiem. - Nasi gospodarze zadbali, aby nie zabrakło
atrakcyjnych napojów. Poza tym znalazłem krakersy, kawior, trochę
sera camembert i angielską marmoladę. Myślę, Suzanne, że ten
sweterek z aksamitnym reniferem jest taki piękny, że powinniśmy
wznieść za niego toast!
- I jeszcze za pieluszki i oliwkę dla dzieci!
- Za kroplówkę - przebił Stephen. - %7łeby jak najszybciej poszła
sobie precz!
78
RS
- Och tak! Zamiast tego dokarmianie nocą - rozmarzyła się
Suzanne. - I problemy z ząbkowaniem.
- W takim razie wznoszę toast przede wszystkim za nas! Bo to
my będziemy wstawać w nocy do Alice, no i liczyć ząbki!
Suzanne uniosła w górę kieliszek, a potem upiła spory łyk.
Szampan spłynął do żołądka, ale ponieważ było tam pusto,
natychmiast uderzył Suzanne do głowy. Marmurowa posadzka zrobiła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]