[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najwyrazniej nie miał do tego głowy. Zaprowadziłem go do sali bilardowej, znalazłem na
parapecie pół butelki brandy, która pozostała tu od wieczora, i dałem ją Hincusowi. Porwał ją
łapczywie i długo nie odejmował od ust.
Patrzyłem na Hincusa. Można było, rzecz jasna, założyć, że jest on w zmowie z mordercą
i że wszystko zostało wymyślone dla zamydlenia oczu, tym bardziej że Hincus przyjechał razem
z Olafem. I można było nawet przypuścić, że on właśnie jest mordercą i że wspólnicy związali go
potem, żeby mu zapewnić alibi. Ale czułem, że hipoteza ta jest cokolwiek zbyt skomplikowana,
żeby była prawdziwa. To znaczy, oczywiście, z Hincusem wyraznie nie wszystko było
w porządku. %7ładnej gruzlicy, rzecz jasna, nie miał, nie był też prawdopodobnie kuratorem do
spraw nieletnich. I bez odpowiedzi pozostawało pytanie, w jakim celu właściwie sterczał na
dachu... Nagle mnie olśniło. Przypomniałem sobie te wszystkie historie z prysznicem, z fajką,
z tajemniczymi listami i przypomniałem sobie, jaki zielony i przerażony był Hincus, kiedy
w dzień schodził z dachu.
Niech pan posłucha, Hincus powiedziałem łagodnie. Ten, który napadł na pana...
Przecież pan go widział już przedtem w ciągu dnia, prawda?
Hincus dziko spojrzał na mnie i znowu przyssał się do butelki.
Tak powiedziałem. No to chodzmy. Za pana w pańskim pokoju. Butelkę może pan za
ze sobą.
A pan? ochryple zapytał Hincus.
Co ja?
Pan odejdzie?
Naturalnie odpowiedziałem.
Niech pan posłucha powiedział. Niech mnie pan posłucha, inspektorze... Oczy mu
biegały, nie wiedział, co powiedzieć. Pan... Może ja pójdę z panem? Ja nie ucieknę, i... nic...
przysięgam panu...
Boi się pan sam zostać w pokoju? zapytałem.
Tak odpowiedział Hincus.
Ale przecież ja pana zamknę uspokajałem go. I klucz zabiorę ze sobą...
Jakoś rozpaczliwie machnął ręką.
To nie pomoże wymruczał.
No, no, Hincus powiedziałem surowo. Niechże pan będzie mężczyzną! Rozkleił się pan
jak stara baba!
Hincus nic nie odpowiedział, tylko jeszcze mocniej obiema rękami przytulił butelkę do
piersi. Odprowadziłem go do pokoju, jeszcze raz obiecałem, że go odwiedzę i zamknąłem. Klucz
rzeczywiście zabrałem i włożyłem do kieszeni. Czułem, że Hincus to nie wyeksploatowana żyła
złota i że przyjdzie mi jeszcze nad nim popracować. Odszedłem nie zaraz. Kilka minut postałem
pod drzwiami przyłożywszy ucho do dziurki od klucza. Słychać było, jak bulgocze płyn, potem
zaskrzypiało łóżko, potem rozległy się częste, przerywane dzwięki. Nie od razu domyśliłem się,
co to takiego, ale potem dotarło do mnie. Hincus płakał.
Zostawiłem go sam na sam z jego sumieniem i poszedłem do du Barnstockre a. Stary
otworzył mi natychmiast. Był okropnie wzburzony. Nawet nie zaproponował mi, żebym usiadł.
Pokój był pełen dymu z cygar.
Drogi panie inspektorze! przemówił natychmiast. Mój szanowny przyjacielu! Czuję się
diabelnie niezręcznie, ale sprawy zaszły zbyt daleko. Muszę wyznać panu moje niewinne
przestępstwa...
To pan zamordował Olafa Andvaraforsa? zażartowałem ponuro.
Du Barnstockre wzdrygnął się i załamał ręce.
O Boże! Nie! Nigdy w życiu nikogo nawet palcem nie dotknąłem! Quelle idee! Nie! Chcę
tylko szczerze wyznać, że regularnie mistyfikowałem publiczność w naszym hotelu...
Przycisnął ręce do piersi obsypując szlafrok szarym popiołem. Niech mi pan wierzy, niech
mnie pan zrozumie właściwie, to były tylko żarty! To zawodowe przyzwyczajenie! Uwielbiam
atmosferę tajemniczości, mistyfikacje, powszechne zdumienie... Bez żadnych złych zamiarów,
zapewniam pana! Bezinteresownie...
Jakie konkretnie żarty ma pan na myśli? zapytałem sucho.
No... wszystkie te zabawne historie z cieniem Poległego Alpinisty. No, te pantofle, które
ukradłem sam sobie i schowałem pod jego łóżkiem... %7łart z prysznicem...
Stół w moim pokoju to też pana robota? zapytałem.;
Stół? du Barnstockre popatrzył na mnie stropiony, a potem spojrzał na swój własny stół.
Tak, stół. Zalał pan klejem stół.
N-nie zaprzeczył z przestrachem. Klejem... stół... Nie, nie, to nie ja, przysięgam panu!
znowu przycisnął ręce do piersi. Niechże pan zrozumie, inspektorze, wszystko, co robiłem,
było całkowicie niewinne, nikomu nie sprawiło najmniejszej przykrości... Wydawało mi się
nawet, że wszystkim to się ogromnie podoba, a nasz drogi gospodarz tak wspaniale mi
podgrywał...
Był w zmowie z panem?
Ależ nie, co też pan mówi! du Barnstockre zamachał rękami. Chciałem powiedzieć, że
on... że mu się to właściwie bardzo podobało...
Rozumiem powiedziałem. A ślady w korytarzu?
Twarz du Barnstockre a spoważniała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]