[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A co z Benettonami? Po kilku dniach intensywnych zeznań bracia zostali aresztowani, lecz za odpowiednią
kaucją zwolnieni. Pewnie upłynie trochę czasu, zanim poznamy wszystkie zakulisowe niuanse związane z
przekazaniem kolekcji muzeom i wydarzeniami ostatnich dni. Kiedy opuszczaliśmy Nowy Jork, wcią\ trwało
śledztwo prowadzone przez FBI oraz Lloyda. Zeznania terrorystów były skąpe i nie potwierdziły układu
zawartego z Benettonami w chatce nad jeziorem. Có\, za pięć milionów dolarów milczą nawet bogaci, a co mówić
o bojówkarzach. Nawet Ursula Pappani nie zaszkodziła swoimi sensacjami rodzinie z Teksasu. Do tej pory nie
poznano motywów spalenia obrazów przez T.O.E. W zamku działali pod wpływem emocji, chcieli zrobić na
Benettonach wra\enie, gotowi spalić płótna, byle osiągnąć cel, który im przyświecał - zniszczenie pól naftowych
Benetton Oil. Zrobili to częściowo, poświęcając mniej znane obrazy polskich artystów. Zaś smutny epilog nastąpił
w chatce nad jeziorem, gdzie dokonali reszty zniszczenia. Z zeznań Benettonów wynikało, \e terroryści spalili
resztę obrazów, kiedy zjawiłem się w chatce nad jeziorem, z czego mo\na było wnioskować, \e pośrednio to ja
zawiniłem. Dla mnie to nieracjonalne zachowanie terrorystów było wielce podejrzane, aczkolwiek trudne do
obalenia w sądzie. Kazało uwa\ać, \e kolekcja - oprócz jedynego van Gocha - zawierała falsyfikaty. To kto miał w
takim razie oryginały? Paul? Ronald? I kto wykonał falsyfikaty? Kiedy?
Paul, Ronald, Susan i David nie wnieśli do sprawy niczego nowego. Oczywiście, zgodnie podkreślali, \e w
bibliotece wisiały oryginalne obrazy. Terroryści zaś milczeli.
Dziwna to była rodzina ci Benettonowie. Uwikłana w intrygi i rodzinne skandale, fałszerstwa i nienawiść. I
tylko Ted Benetton jawił się na tle pozostałych jako niezłomny obrońca zasad. Granitowa bryła ludzkiej dumy. W
tym względzie przypominał trochę rzezbiarza Szukalskiego, którego autoportret posiadał u siebie w kolekcji. Nasz
artysta - podobnie jak Benetton - nigdy nie zmieniał swego zdania ani poglądów, a czyjeś uznawał pod
warunkiem, \e adwersarz potrafił niezłomnie bronić swoich racji. Zmarł w wieku 94 lat i do końca zachował
niezwykłą jasność umysłu. Czy podobnym człowiekiem był Ted Benetton? Podobno jeszcze gorszym - jak
mawiali ci, którzy go znali. A mo\e właśnie go nie znali? śył 91 lat.
Przelecieliśmy tysiąc kilometrów nad Atlantykiem.
- I co ja powiem pani minister? - zaczął biadolić kolega Pietraś, gdy skończył notować. - śe Paul Benetton był
fałszerzem i zrzucił całą winę na Ronalda? A tamten pózniej się na nim odegrał i zaplanował sprzedać van
Gogha dwom miłośniczkom malarza? Co mam napisać w raporcie? śe złodziejki-dziwaczki uratowały Słońce w
pejza\u ? Co za zwariowana historia!
- śebyś wiedział - westchnąłem. - Ty wiesz, ile zwariowanych historii musiałem zamieścić w swoich
raportach.
- Mam pisać o tych naszych ucieczkach z zamku, bijatykach, strzałach, zdartych stopach i negocjacjach za pięć
milionów dolarów? - jęczał. - Brzmi to jak powieść, a nie jak raport. Swoją drogą ciekawe, o czym Susan Benetton
rozmawiała z tym oprychem na zboczu góry? Tego nie udało nam się wyjaśnić. Paweł, skoro masz du\e
doświadczenie w pisaniu podobnych raportów, pomó\ mi. Proszę. Zgoda?
- Ale po powrocie - zapewniłem. - Sam nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania. Wedle oficjalnej wersji,
terroryści uderzyli zgodnie ze swoim planem, a ich celem było wyłącznie pole naftowe Benettona. Nikt od
Benettonów z nimi nie współpracował. Kradzie\ van Gogha to osobna historia. My wiemy, \e rodzinne konflikty
Benettonów nało\yły się na te sprawy i pogmatwały obraz całości. Szczególnie rola Ronalda wybija się na plan
pierwszy. W wyniku zagro\enia na zamku, Paul Benetton mógł próbować uło\yć się z terrorystami, brat nie,
gdy\ zale\ało mu na sprzeda\y van Gogha, to jest kradzie\y obrazu przez Dwie Damy (ale ju\ w chatce nad
jeziorem wiedział, \e obraz został ukradziony i był spokojny; kto wie, czy nie popierał brata w pertraktacjach).
Jednak\e szanta\ terrorystów był faktem, istniała więc szansa na odszkodowanie. Ale jak udowodnić prawdziwe
zamiary Paula i Ronalda? Najbardziej \ałosne i śmieszne w tej historii jest to, \e terroryści nawet nie wiedzieli, \e
brakowało im van Gogha w momencie ewakuacji. Uciekli wypłoszeni przez tajemniczego intruza, a o kradzie\y
van Gogha dowiedzieli się na drugi dzień z gazety kupionej przez fałszywą Pappani w okolicach Peekskill. Dwie
Damy były sprytne. Po dokonaniu kradzie\y, ukryły dobrze obraz na zamku i z powrotem zamknęły się w pokoju
hotelowym jakby w ogóle z niego nie wychodziły. Rozumiesz, terroryści sprawdzili kogo brakuje w pokojach i
gdy stwierdzili, \e nikogo, wpadli w jeszcze większą panikę. Co się działo w chatce nad jeziorem, nie wiem. Mo\e
Paul się dogadał z T.O.E. albo i nie? Nie wiem!
- Mo\e terroryści lubią bawić się ogniem? - \artował Pietraś. - Najpierw spalili obrazy, potem szyby naftowe.
Syndrom podpalacza.
- Ale nie pisz tego w raporcie - dodałem. - Spalenia przez nich obrazów nie rozumiem. Mo\e chcieli zemścić
się na Benettonach? Zrobili to z nienawiści albo uwa\ali, \e kolekcja nie jest nic warta. Natomiast Ursula Pappani
twierdzi, \e Susan do końca broniła obrazów.
- Mo\e wtedy na zboczu błagała terrorystów, \eby nie niszczyli obrazów? - zauwa\ył Pietraś.
- Mo\e.
W pewnym momencie kolegę Pietrasia pogoniło do toalety. Zostawił on swój notes na fotelu i opuścił segment
dla pasa\erów. Poło\ył go w ten sposób, \e zawartość notatnika otworzyła się, ukazując zapisane strony. Nigdy
nie zaglądam ludziom do łó\ek, nie podsłuchuję rozmów i nie czytam cudzych listów. Nigdy nie czynię tego
świadomie. Lecz patrząc mimowolnie na zapiski kolegi Pietrasia, nie mogłem oderwać od nich wzroku. Nie była
to \adna słu\bowa notatka. Nic z tych rzeczy. To był rodzaj wiersza, szkicu, gdy\ całość była w twórczy sposób
pokreślona. Jakaś siła zmusiła mnie do przelecenia wzrokiem całości.
Z DZIENNIKA PODRśY
Unoszący się w powietrzu słodki zapach magnolii
rozpuszczony w oparach nieprzyzwoicie taniej ropy...
Wyziewy barowych obejść flirtujące
z oddechem skwierczącego asfaltu...
Delikatny pocałunek majowego Atlantyku zło\ony
na moim spoconym czole...
Stromo pnące się w spiekocie dywany chodników...
Oblicza sennych domostw otulone kamiennym
murem, za którym zraszacz szemra kołysankę
włączoną ręką leniwego ogrodnika...
Przypadkowy uśmiech luterańskiej \ony...
I pokrzepiające spojrzenie policjanta...
To wszystko zapamiętałem dzisiaj
między 10:00 a 12:21
w Greenwich
i zapisałem przy kawie na Havemayer Ave.
w stanie ostrej melancholii
usprawiedliwionej poczuciem absolutnej pustki
wobec braku odpowiedzi na podstawowe pytanie:
Dlaczego?
Ogarnął mnie wstyd. Mój niecny postępek wart był potępienia. Wszedłem buciorami w intymny świat
drugiego człowieka, bo pewnie Jan nie \yczyłby sobie lektury tych swoich poetyckich zwierzeń. Jednocześnie
ogromnie mnie zdumiała pewna dojrzałość wibrująca między wierszami, egzystencjalna powaga uchwycona
nostalgicznie zapiskiem chwili. Takim go nie znałem. Gdzie on to wszystko tam widział? Przez dwie i pół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]