[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A może tak przestanie pan z tą zacną niewiastą ? Najspokojniejszą może to
wyprowadzić z równowagi! ostrym głosem odezwała się babina, odrzucając jednocześnie
chustę z głowy,
Zapaliłem wewnętrzne światło...
Obok mnie siedziała Czarna Milady.
Zastanawiała się przez chwilę, a potem rzekła tonem nie znoszącym sprzeciwu:
Tu, gdzieś niedaleko, jeśli się nie mylę, jest opuszczony od niedawna młyn. Ruina, ale
ocalała w niej na dole izba z piecem. Można będzie, o ile ma pan w swym superaucie siekierę,
porąbać podłogę i w cieple przebiedować do rana, dobry człowieku tym razem ona
pozwoliła sobie na kpinę.
A jeśli to zasadzka? pomyślałem. A niech tam! Przecież załatwić mogli mnie i
tutaj. Albo wtedy, gdy Czarna Milady mnie zatrzymała! Tylko skąd mogli wiedzieć, że dziś
będę jechał do Przeklętnika?! Nic, dalej udawajmy, że wóz wysiadł...
Wyjąłem siekierę z bagażnika czyżby i o niej Milady wiedziała? latarkę oraz koce i
ruszyłem za moją przewodniczką pod wiatr siekący drobnymi krupami śniegu.
Milady oczywiście kłamała, mówiąc, że tylko sądzi o istnieniu młyna. Nie było do
niego dalej niż kilkaset kroków. A na parterze łatwo znalezliśmy wygodną izbę z piecem. Ba,
zauważyłem, że ktoś niedawno palił w piecu podłogą, była ona bowiem w jednym miejscu
wyrwana. Kto wie, czy nie tutaj nocowała banda tajemniczego szefa , a wraz z nią i Czarna
Milady?
Młyn był rzeczywiście w złym stanie. Drugie piętro zapadło się na pierwsze. Ocalał parter
i część pierwszego piętra, bo zbudowano je z cegieł. Z zewnątrz wyglądał jak wielka
zgnieciona skrzynka albo jak jeż z wystającymi na wszystkie strony kolcami połamanych
belek i krokwi. Ale na parterze kilka pomieszczeń przedstawiało się zupełnie znośnie. Sufity
podpierały jeszcze zdrowe bale drewniane, pod ścianami stały potłuczone skrzynie na mąkę,
wszędzie leżała gruba warstwa zjedzonego przez pleśń czarnego prochu resztki starej mąki.
Izba, gdzie znajdował się piec, służyła kiedyś jako piekarnia i dlatego zbudowano tu piec.
Trochę zburzony jak duży potwór, ział na izbę otwartą, czarną paszczęką. W paszczęce
rozpaliłem ognisko, okienko z wybitą szybą zastawiliśmy od wiatru pokrywą skrzyni, inną
skrzynię przyciągnęliśmy pod piec. Kucnęliśmy na niej jak kury na grzędzie, owinęliśmy się
w koce.
Ciekawa jestem, jak panu na imię, kim pan jest, jaki pana zawód? zaczęła rozmowę
Czarna Milady.
Spodziewałem się takich pytań. Odparłem bez namysłu:
Na imię mi Tomasz. Z zawodu inżynier rolnik (zawsze marzyłem, żeby być rolnikiem).
Prywatnie jednak interesuje mnie czarnoksięstwo, magnetyzm, gesneryzm...
Roześmiała się. Udałem obrażonego.
No, jeśli śmieszą panią moje zainteresowania...
Nie, nie. Ale chyba sam pan przyzna, że są trochę dziwne. Czy nie mógłby mi pan
wyjaśnić, co to jest gesneryzm?
To taki prąd w literaturze. Od nazwiska Gesnera, niemieckiego sielankopisarza.
Pan lubi sielanki?
Pasjami. Marzę, aby napisać sielankę-powieść, w której wszystko byłoby inaczej niż w
życiu. Każdy miałby prawo żyć jak chce, kochać co chce, a co chce nienawidzić. Jeden
zbierałby zdjęcia podkasanych panienek i nie musiałby się z tym ukrywać, inny nalepiałby na
swoich książkach ekslibrisy i nikt by go za to nie zaszczuwał na śmierć. Byłby w tej powieści
dziennikarz, którego by nie zmuszano do uprawiania polemik, ale pisałby o architekturze i o
czarnoksiężnikach. Nie byłoby w tej książce zakazanych poetów, lecz każdy dobry poeta
cieszyłby się szacunkiem.
Tak. Inaczej niż w życiu westchnęła Czarna Milady. A w dziedzinie czarnoksięstwa
ma pan jakieś sukcesy?
Odpowiedziałem z pełną powagą:
Owszem, nawet duże.
To proszę zrobić swoje czary-mary i powiedzieć coś o mnie.
Z prawdziwą przyjemnością. Umie to zrobić każdy początkujący czarnoksiężnik. A
jeszcze w tak doskonałych warunkach...
Rzeczywiście, warunki do czarów były wspaniałe. Na dworze buszowała zawieja, za
oknem zastawionym deskami gwizdał wiatr. Trzy czwarte izby pławiło się w mroku i tylko od
ogniska w piecu rozchodził się krąg ciepła i światła. Trzaskały iskrami czerwona polana,
skakały języki ognia. Dookoła młyna trwał las, wielki i pusty...
Ująłem w swe ręce dłoń Czarnej Milady, rozchyliłem jej palce, spojrzałem na wnętrze
dłoni, poważny jak wróżbita. Mówiłem wolno, patrząc w ogień:
Nie znam pani imienia. Ma pani dwadzieścia siedem lat, urodziła się w rodzinie, która
kiedyś była bardzo bogata. Lecz nadszedł dzień, gdy całe bogactwo zostało jej odebrane... Nie
wiem czy kochała pani swego męża, lecz wiem, że rozdzieliła was wielka tragedia, że go już
nie ma między żywymi...
Skąd pan to wie? szepnęła niespokojna,
Proszę nie przerywać... Interesowały panią zawsze rzeczy piękne i wzniosłe. Kocha pani
i szanuje tylko piękno. Jest pani z gruntu uczciwa, ale to, co czyni, czym się zajmuje... nie jest
uczciwe.
Chciała mi wyrwać swą dłoń. Przytrzymałem ją silniej. Mówiłem dalej:
Kocha pani piękno, a przecież obcuje z ludzmi, którym daleko do piękna. Jest tych ludzi
trzech, jeden z nich najsprytniejszy, najgorszy, proszę strzec się go. To on chce panią mieć
za żonę, ale pani odtrąca go ze wstrętem. Jest pani samotna. Nauczona gorzkim
doświadczeniem pragnie pani związać się tylko z człowiekiem szlachetnym. Przeżyła pani
wiele smutku mówiłem już o tym i to wywarło na pani piętno. Nie jest pani podlotkiem i
wie dobrze, że życie jest trudne, pełne goryczy, szczególnie dla takich jak pani. Przestała pani
wierzyć, że są ludzie dobrzy, szlachetni i dlatego zgodziła się zawrzeć sojusz ze złem. Lecz
powiada Eurypides w słynnej tragedii Orestes:
Najgorsze plony daje ze złymi przymierze.
Nie warto go zawierać. Najczęściej utonie
Mąż zbożny, gdy na okręt siadł w bezbożnym gronie
%7łeglarzy zginie razem z tą przeklętą rzeszą.
Patrzyła na mnie spłoszona, a ja wczułem się w swoją rolę:
Powiadam pani raz jeszcze: proszę strzec się trójki swych przyjaciół i tego spośród nich,
który chce panią mieć za żonę. Proszę nie szukać skarbów, bo nie one dają szczęście...
Wyrwała mi rękę. Była jak rozzłoszczona łasica. W oczach jej widziałem lęk,
podejrzliwość, nienawiść, niedowierzanie.
Kim pan właściwie jest? syknęła. Policjantem? Szpiclem? Czarnoksiężnikiem?
Przesiadłem się na skraj skrzyni tak, żeby mieć twarz w ciemności. W karczmie w
Winodaju także siedziałem w półmroku. Nie, na pewno nie zapamiętała wtedy moich rysów.
Rozmyślała półgłosem:
Od kilku tygodni prześladuje mnie ktoś mi nie znany, ale chyba bardzo niebezpieczny.
Nic wiem, może to pan?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]