[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to nie święta prawda? A więc teraz raczej umrzesz, niż przyznasz się, że popeł-
niasz samobójstwo, co nie jest najchlubniejszym uczynkiem we wszechświecie!
Wolałbyś zginąć, niż przyznać, że tak samo jak każdy inny człowiek jesteś pełen
zwątpienia i tak samo się boisz. Przysunąłem się jeszcze bliżej. Nawet się nie
poruszył. Kogo chcecie oszukać? mówiłem. Kogo? Ja was przejrzałem
na wylot, podobnie jak i ludzie na wszystkich czternastu światach! Ja wiem, że ty
wiesz, jakie to szamaństwo, te wasze Zjednoczone Kościoły. Ja wiem, że ty wiesz,
183
iż styl życia, o którym tyle zawodzisz przez nos, nie jest tym, za co chciałbyś, by
uchodził. Ja wiem, że twój Starszy Bright i jego banda starców o ciasnych po-
glądach to tylko szajka łasych na nowe światy tyranów, którzy nie daliby pięciu
groszy za religię ani za nic innego poty, póki mają to, czego im potrzeba. Ja wiem,
że ty to wiesz. . . i mam zamiar zmusić cię, żebyś to przyznał. I podstawiłem
mu pod sam nos notę. Przeczytaj to!
Wziął ją ode mnie. Odstąpiłem do tyłu, gdyż na sam jego widok chwytały
mnie dreszcze.
Studiował ją przez długą minutę, a ja przez cały ten czas wstrzymywałem
oddech. Twarz nie zmieniła mu się ani na jotę. Potem wręczył mi notę z powrotem.
Czy mogę cię podwiezć na spotkanie z Graeme em? zapytałem. Po-
duszkowcem Outbonda możemy przeciąć linię frontu. Możesz zdążyć z kapitula-
cją, nim rozlegną się pierwsze strzały.
Potrząsnął głową. Przyglądał mi się przedziwnie spokojnym wzrokiem, z wy-
razem twarzy, którego nie mogłem sobie wytłumaczyć.
Czy to ma znaczyć. . . nie?
Lepiej zostań tutaj odrzekł. Nawet z ambasadorskimi proporczykami
ten poduszkowiec może zostać ostrzelany nad linią frontu.
Odwrócił się, jakby miał sobie pójść, tak po prostu wyjść za drzwi.
Dokąd ty idziesz?! wrzasnąłem na niego.
Zastąpiłem mu drogę i znów podsunąłem notę do przeczytania.
Jest prawdziwa. Nie możesz na to zamknąć oczu.
Zatrzymał się i popatrzył na mnie. Potem wyciągnął rękę, chwycił mnie za
nadgarstek i odsunął moje ramię i dłoń z notą na bok. Palce miał szczupłe, lecz
o wiele silniejsze, niż myślałem, tak że musiałem opuścić rękę, choć wcale nie
miałem takiego zamiaru.
Wiem, że jest prawdziwa. Zmuszony jestem pana ostrzec, panie Olyn, by
już nigdy więcej nie mieszał się pan do moich spraw. A teraz muszę już iść.
Ominął mnie i pomaszerował do wyjścia.
Jesteś kłamcą! krzyknąłem w ślad za nim.
Szedł dalej. Musiałem go zatrzymać. Porwałem z biurka solidografię i roz-
trzaskałem ją na podłodze.
Odwrócił się jak kot i spojrzał na leżące u moich stóp drobne kawałeczki.
Oto, co czynisz! krzyknąłem, wskazując je palcem.
Bez jednego słowa wrócił, przykucnął i po kolei starannie pozbierał kawałki.
Wrzucił je do kieszeni, powstał i wreszcie przybliżył swą twarz do mojej. A gdy
zobaczyłem jego oczy, wstrzymałem oddech.
Gdyby moim obowiązkiem rzekł niskim, opanowanym głosem nie
było w tej chwili. . .
Jego głos ucichł. Ujrzałem, że jego oczy wpatrują się w moje i powoli zaczy-
nają łagodnieć, a czający się w nich mord słabnie do czegoś w rodzaju zdziwienia.
184
Azaliż rzekł łagodnie azaliż naprawdę nie masz wiary?
Otwarłem usta, by przemówić, lecz to, co powiedział, powstrzymało mnie.
Stałem niby trafiony w dołek, z braku tchu nie mogąc wykrztusić ani słowa. Przy-
glądał mi się szeroko otwartymi oczyma.
Czemu pomyślałeś, że ta nota wpłynie na moje zdanie?
Czytałeś ją! odparłem. Bright napisał, że macie tu deficytowy interes,
a więc wstrzymuje wam wszelką pomoc. I nie trzeba wam o tym mówić, gdyż boi
się, że gdybyście wiedzieli, moglibyście się poddać.
Czy tak ją zrozumiałeś? zapytał. Właśnie w ten sposób?
A mogłem inaczej? Jak można inaczej to odczytać?
Tak, jak zostało napisane.
Stał teraz prosto, zwrócony twarzą do mnie, a jego oczy nawet na chwilę nie
spuszczały wzroku z moich.
Przeczytałeś to bez wiary, przechodząc do porządku dziennego nad Imie-
niem i Wolą Boską. Starszy Bright nie napisał, że mamy tu być zostawieni na pa-
stwę losu, lecz że skoro nasza sprawa została doświadczona tak boleśnie, pozwala
nam oddać się w ręce naszego Boga i Kapitana. Dalej zaś pisze, iż nie trzeba nam
o tym mówić, by żaden z nas tu obecnych nie był kuszony próżną chwałą i nie szu-
kał specjalnie korony męczennika. Niech pan spojrzy, panie Olyn! To wszystko
jest tu czarno na białym.
Ale nie to miał na myśli! Nie o to mu wcale chodzi!
Potrząsnął głową.
Panie Olyn, nie mogę odejść, wpierw nie rozwiawszy pańskich złudzeń.
Spojrzałem na niego ze zdumieniem, gdyż w jego oczach dostrzegłem sympa-
tię. Dla mnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]