logo
 Pokrewne IndeksDaniel Min (EN) Planetary Awareness TechniqueKONCEPCJA UMYSŁU W FILOZOFII DANIELA DENNETTAEarthling Tony DanielDaniels B. J. Przyjaciel czy wrĂłgDefoe Daniel Przypadki Robinsona CrusoeSparks Nicholas Noce w Rodanthe_2Asimov, Isaac Nine TomorrowsTaylor_Janelle_ _W_sieci_strachuNorton Andre Brama KotaLisa Oliver The Reluctant Wolf (Cloverleah Pack #1)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • boatlife.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    się kołdrą z zajęczych skórek, którą właśnie skończyłem przed kilku dniami. Przy posłaniu
    przygotowałem dwie duże muszle, napełnione wodą, nie chciałem bowiem narażać się w no-
    cy na wychodzenie do zródła.
    44
    XVIII
    Choroba. Cierpienia. Brak pomocy. Rozpacz. Gorączka. Ma-
    rzenia straszliwe. Dwa dziwne sny.
    Zaledwie sen skleił moje powieki, kiedy nagle przebudziło mnie nadzwyczajne zimno. Są-
    dziłem, że znów woda podpłynęła pod moje posłanie, lecz niebo wypogodzone, pięknie i ja-
    sno świecący księżyc przekonały mnie o mylności tego mniemania. Czułem w całym ciele tak
    silne dreszcze, iż zęby szczękały od nich i drżałem, jakby wśród najtęższego mrozu. Nada-
    remnie otulałem się kołdrą, nic to nie pomagało, zdawało mi się, że zmarznę.
    Tak męczyłem się blisko do rana. Wówczas zimno zaczęło mnie opuszczać, a w miejsce
    jego powstała tak silna gorączka, że pozrzucawszy z siebie kołdrę i odzież, jeszcze nie mo-
    głem wytrzymać. Czułem wewnątrz palący ogień, pragnienia nie mogłem ugasić, a głowa
    mało nie pękła z bólu. Na koniec zmęczony cierpieniem, mocno usnąłem.
    Kiedym się przebudził, słońce zbliżało się już ku południowi. Zimno, gorąco i ból głowy
    opuściły mnie zupełnie, lecz czułem się tak bardzo osłabiony, że niepodobna wstać było.
    Wytężywszy siły, zwlokłem się nareszcie z posłania, ale nogi drżały pode mną i nie mogłem
    kroku postąpić. O wyprzątaniu dalszym ziemi z jaskini ani myśleć. Niezawodnie przenoszenie
    się podczas burzy mi zaszkodziło. Myśl o chorobie dręczyła mię straszliwie. Jeżeli nie ustąpi,
    któż mię będzie pielęgnował, kto mi poda wody, kto jaki pokarm przyrządzi!
    Ku wieczorowi było mi nieco lepiej, a nawet uczułem chęć do jedzenia.  A więc to tylko
    słabość przemijająca, chwała Bogu, zawołałem z radością, wszystko skończyło się na strachu.
    Radość ta jednak niedługo trwała. Wprawdzie na drugi dzień miałem się jeszcze lepiej i nawet
    mogłem cokolwiek pracować, ale w nocy powtórzyły się wszystkie poprzednie objawy choroby.
    Powtórnie wstrząsnęło mną zimno i znowu po nim nastąpiła gorączka. Tym razem było daleko go-
    rzej, nie przysposobiłem wody, a zdawało się, że mię spali pragnienie. Próbowałem wstać i dopeł-
    znąć do zdroju. Sił mi brakło. Rozpacz mię ogarnęła, a okropny ból głowy mieszał mi zmysły.
    W tym niewymownym cierpieniu znów mi stanął w oczach obraz rodzicielskiego domu.
    Przypomniałem sobie, jak troskliwie kochana matka pielęgnowała mię w najlżejszej słabości,
    z jaką trwogą nad moim łożem czuwała i najdrobniejsze życzenia wypełniała z pośpiechem.
    Jak ojciec, zwykle surowy, okazywał się podczas mojej choroby pełnym troskliwości, a gdym
    wyrzekł, że mi lepiej, radość rozjaśniała jego twarz szanowną. A teraz nie ma przy mnie ni-
    kogo, któż wie, czy to nie koniec mojego życia. Może nigdy, nigdy ich nie zobaczę!
    Starałem się wszelkimi siłami odepchnąć myśl o śmierci, lecz cisnęła się jeszcze tym natrętniej.
    Stan mój był okropny. Krew wrzała w żyłach, a oddech stawał się coraz szybszy i krótszy.
    W tym niebezpiecznym położeniu pierwszy raz szczerze pomyślałem o Bogu. Zacząłem
    przypominać sobie słowa pacierza, którego od pięciu lat nie mówiłem wcale, lecz rozpacz nie
    dawała mi się modlić. Strach śmierci tak mię opanował, że sobie rady dać nie mogłem, a
    trwoga ta o wiele jeszcze zwiększyła moje cierpienia. Zdaje mi się, że umarłbym już z samej
    bojazni, gdyby ciało, zmęczone tak długim wysileniem, nie uległo potędze snu.
    Nazajutrz znowu mi było lepiej, ale czułem większe jeszcze osłabienie jak przedwczoraj. Od trzech dni
    nic prawie nie jadłem. Gdyby skąd dostać można talerz rosołu, choćby kleiku! Jak przykre jest położenie
    biednego wygnańca, zmuszonego żyć surowiznami, nie mającego czym pokrzepić zwątlonych sił.
    %7łułem owoce bananowe, wysysając sok tylko, a odrzucając miazgę. Przeświadczenie, że
    dostałem febry, dopełniło kresu mego zmartwienia. Wiedziałem, że ta choroba zabija Euro-
    pejczyków na wybrzeżach Gwinei. Rzadko który unika śmierci, a ja, jeżeli nie umarłem pod-
    czas pierwszej podróży, winienem to tylko kapitanowi, który mnie przewiózł do Anglii. Jedy-
    nie zmiana klimatu mnie uleczyła.
    45
    Gdzież teraz ucieknę przed zabójczą chorobą, pozbawiony wszelkiej pomocy lekarskiej. Niezawod-
    nie skończę życie w najokropniejszych cierpieniach, a nikt nie będzie wiedział, co się ze mną stało.
    W nocy dostałem znowu zwykłego napadu febry. Pragnienie jeszcze silniej mnie dręczyło
    niż podczas poprzednich paroksyzmów. Do tego przyłączył się silny ból w lewym boku, my-
    ślałem, że skończę życie tej nocy. Na szczęście przygotowałem sobie znaczny zapas wody i
    tylko to przynosiło mi słabą ulgę. Nad ranem gorączka znacznie się zwiększyła, okropne ma-
    rzenia przerywały sen co chwila. Raz zdawało mi się, że walczę z rozhukanym morzem.
    Krzyczałem z przestrachu i zrywałem się jak szalony. Za chwilę znów widziałem mnóstwo
    potworów: lwów, tygrysów, lampartów rzucających się na mnie z rykiem. I uciekałem przed
    nimi, a nogi plątały się pode mną. Potykałem się co chwila, upadałem, a zgłodniała czereda
    rozjuszonych bestii już, już dosięgała mnie swymi kłami. To znów wrzawa i wystrzały bitwy
    napełniały powietrze. Korsarze mauretańscy wywijali nade mną szablami, jakiś olbrzymi Mu-
    rzyn pochwycił mnie w objęcia i dusił, dusił tak silnie, że już tchu w piersiach zabrakło. Zmę-
    czony, spocony, zziajany obudziłem się na chwilę, nie wiedząc, czy to były okropne marze-
    nia, czy straszna rzeczywistość.
    Po chwili zapadłem znowu w sen głęboki. Zdawało mi się, że siedzę pod tym samym
    drzewem, gdzie podczas trzęsienia ziemi szukałem schronienia. Gęste kłęby chmur poczęły
    opuszczać się z nieba i zakryły przed moim okiem całą wyspę. Nic nie widziałem, tylko czar-
    ne, nieprzejrzane tumany. Nagle straszna błyskawica rozdarła chmury, z wnętrza ich wystąpił
    olbrzym, niewypowiedzianą jasnością okryty. Gdy wyszedł z łona szkarłatnyh obłoków i no-
    gą dotknął ziemi, wstrząsnęła się cała wyspa, a gromy zahuczały tak gwałtownie, jak gdyby
    świat miał runąć. Zbliżywszy się do mnie, wzniósł w górę oszczep i zawołał głosem, na który
    krew ścięła się w mych żyłach:
    Nędzny! Tyle dobrodziejstw doznanych od Opatrzności nie wzruszyło twego zakamienia-
    łego serca! Trwasz w twych złościach, a więc giń, jak żyłeś, marnie!
    I wzniósł oszczep, aby mię przebić. Co się dalej stało, nic nie wiem.
    Kiedy mi się zdawało, żem przyszedł do przytomności, wszystko zniknęło. Znajdowałem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl