[ Pobierz całość w formacie PDF ]
majteczki i haleczki jak wszystkie inne dziewczyny na świecie, lecz ojciec tak bronił tej
szkoły, jakby ją sam ukończył. Miałaś wszystko , mawiał uszczęśliwiony. Wszystko,
włącznie z dwuletnim prawie pobytem we Florencji, gdzie z trudem udało mi się pozostać
jedyną dziewicą w szkole, i towarzyskim debiutem, przez protekcję, na balu w Bostonie, w
Massachusetts. Byłam prawdziwym kwiatem zacnej, starej arystokracji netto-brutto .
Wiedziałam więc, że zrobi coś dla Marty Dodd, i gdy szłam do jego biura,
wyobrażałam sobie w marzeniach, że uda mi się coś zrobić również dla Johnny Swansona-
kowboja i Evelyna Brenta, i dla wszystkich innych wyrzuconych na śmietnik. Ojciec był
człowiekiem czarującym i niezwykle sympatycznym - z wyjątkiem tego jednego razu, gdy
niespodziewanie zobaczyłam go w Nowym Jorku - i nawet wzruszał mnie trochę jako ojciec.
Ostatecznie - jest moim ojcem, więc zrobi dla mnie absolutnie wszystko. W sekretariacie była
tylko Rosemary Schmiel, zajęta telefoniczną rozmową z aparatu Birdy Peters. Kiwnięciem
ręki zaprosiła mnie, bym usiadła, ale ja, w moim zapale, kazałam Marcie czekać i nie
przejmować się, nacisnęłam guzik pod biurkiem Rosemary i skierowałam kroki do drzwi,
które się przede mną otwarły.
- Twój ojciec ma konferencję! - zawołała Rosemary.. - Właściwie nie konferencję,
tylko... ale nie wolno...
Byłam już za drzwiami i minąwszy mały przedpokój - za drugimi drzwiami;
zaskoczyłam ojca w koszuli, bez marynarki, gdy zamierzał otworzyć okno. Był gorący dzień,
ale nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak gorący, i pomyślałam, że ojciec zle się czuje.
- Nie, nic mi nie jest - powiedział. - O co ci chodzi?
Wytłumaczyłam mu. Chodząc po pokoju mówiłam, co myślę o takich ludziach jak
Marta Dodd, w jaki sposób powinien ich zatrudniać, dając gwarancję stałego zarobku.
Odniosłam wrażenie, że przyjął mój pomysł z zachwytem, kiwał głową i zgadzał się ze mną;
już dawno nie wydał mi się tak bliski. Podeszłam do niego i pocałowałam w policzek. Drżał,
a koszulę miał przesiąkniętą potem.
- Jesteś chory - powiedziałam - albo w tarapatach.
- Nie, nie jestem.
- No to co się stało?
- To Monroe - odpowiedział. - Ten przeklęty mały jezusik z Vine Street! Nie daje mi
spokoju w dzień i w nocy.
- Ale co się stało? - spytałam o wiele chłodniej.
- Och, mądrzy się jak stary rabin. Siedzi i gada, to zrobi, tego nie zrobi... Nie mogę ci
teraz opowiedzieć... jestem na wpół przytomny. Jedz dalej.
- Nie chcę, żebyś był w takim nastroju.
- Jedz dalej, mówię ci! - Pociągnęłam nosem, lecz ojciec nigdy nie pił.
- Idz i uczesz się - powiedziałam. - Chcę, żebyś przyjął Martę Dodd.
- Mam ją tutaj wpuścić? Nigdy się od niej nie uwolnię!
- To pogadaj z nią gdzie indziej. Ale najpierw idz i umyj się. Włóż świeżą koszulę.
Z teatralnym gestem rozpaczy przeszedł do małej łazienki przylegającej do pokoju. W
gabinecie jego panował upał, wszystkie okna były dotąd zamknięte i może dlatego tak zle się
poczuł; otworzyłam więc jeszcze dwa okna.
- Mów dalej, zaraz wracam! - krzyknął ojciec spoza zamkniętych drzwi.
- Bądz dla niej bardzo miły - powiedziałam. - %7ładnych gestów litości.
W tym momencie rozległ się przeciągły jęk, jak gdyby Marta osobiście wystąpiła w
swojej sprawie. Drgnęłam, potem znieruchomiałam, gdy jęk powtórzył się, i to wcale nie w
łazience, w której był ojciec, ani nie za oknem, lecz w ściennej szafie na wprost mnie. Nie
wiem, jak mi starczyło odwagi; przebiegłam przez pokój, otwarłam szafę i wypadła z niej -
zupełnie jak trup w filmie - sekretarka ojca, Birdy Peters, goła, jak ją Pan Bóg stworzył. Wraz
z nią buchnęła z szafy fala stęchłego powietrza. Dziewczyna upadła na podłogę, jedną ręką
odruchowo przyciskając do piersi swoje ubranie i leżała na ziemi oblana potem; i na to
właśnie ojciec wyszedł z łazienki. Czułam, że stoi za mną, i nie musiałam odwracać się, żeby
dokładnie wiedzieć, jak wygląda - bo już kiedyś tak samo go zaskoczyłam.
- Przykryj ją - powiedziałam ściągając koc z kanapy. - Na miłość boską, przykryj ją!
Wyszłam z gabinetu. Rosemary Schmiel odpowiedziała przerażoną miną na widok
mojej twarzy. Nigdy już więcej nie zobaczyłam ani jej, ani Birdy Peters.
Gdy opuszczałam biuro razem z Martą, spytała: - Co się stało, kochanie? - Milczałam.
- Kem, że zrobiłaś, co mogłaś. To pewnie był nieodpowiedni moment. Powiem ci, co zrobię.
Poznam cię z jedną bardzo miłą Angielką. Czy widziałaś tę dziewczynę, która siedziała
wczoraj przy naszym stole i z którą Stahr tańczył?...
Tak więc za cenę zanurzenia się w rodzinne błotko osiągnęłam to, czego chciałam.
Niewiele sobie przypominam z tej wizyty. Po pierwsze - nie zastałyśmy jej w domu.
Zewnętrzne drzwi z siatki nie były zamknięte na klucz i Marta weszła do środka wołając
wesoło, poufale: - Kathleen! - Zobaczyłyśmy pusty pokój, jak w hotelu: były tam kwiaty, lecz
nie takie, jakie przysyła się kobiecie. Marta znalazła również kartkę na stole, na której było
napisane: Zostaw sukienkę. Poszłam szukać pracy. Wpadnę jutro .
Marta przeczytała ją dwukrotnie, lecz chyba nie była to wiadomość zostawiona dla
Stahra. Poczekałyśmy pięć minut. Dziwnie nieruchoma cisa panuje w domu, gdy nie ma w
nim ludzi. Nie zawsze jest hałas, rzecz jasna, gdy są - po prostu sprzedaję to spostrzeżenie za
tyle, ile jest warte. Cisza i spokój. Niemal uroczysty. Tylko jakaś mucha panoszyła się tu nie
zwracając na nas najmniejszej uwagi i wiatr wzdymał róg zasłony.
- Ciekawa jestem, jakiej pracy szuka - powiedziała Marta. - Zeszłej niedzieli wybrała
się gdzieś ze Stahrem.
Lecz mnie przestało to interesować. Było coś okropnie niestosownego w mojej
obecności tutaj - to dziedziczne, pomyślałam z przerażeniem. I w panice wyciągnęłam Martę
na słońce; blask jego działał kojąco, lecz nie na mnie. Czułam się koszmarnie. Zawsze dumna
byłam z mego ciała - myślałam o nim w kategoriach figury geometrycznej, która dobrze
prezentuje się w każdej pozycji. Przypuszczam, że ludzie oddają się miłości wszędzie, nie
wyłączając kościoła i biur - ale nikt mnie jeszcze nie wepchnął nagiej do dziury w ścianie, w
środku jasnego dnia.
- Przypuśćmy, że jest pan w drugstorze - powiedział Stahr - i czeka na wykonanie
lekarstwa...
- Ma pan na myśli aptekę? - spytał Boxley.
- Przypuśćmy, że jest pan w aptece - zgodził się Stahr - i czeka na lekarstwo dla kogoś
z rodziny, kto zaniemógł...
- Zachorował? - spytał Boxley.
- Tak. Poważnie zachorował. Wówczas wszystko za oknem, co przyciąga pańską
uwagę, prawdopodobnie dobrze zagra w filmie.
- Morderstwo?
- Po co aż tyle! - odparł Stahr z uśmiechem. - Wystarczy pająk na szybie.
- Oczywiście... rozumiem.
- Obawiam się, że pan tego nie rozumie, panie Boxley. Pan na to patrzy pod kątem
swojej sztuki, nie naszej. Pająka chowa pan dla siebie, dla nas wymyśla morderstwa.
- Powinienem wyjechać - odpowiedział Boxley. - Na nic się panu nie przydam. Siedzę
tu już trzy tygodnie i nic nie zdziałałem. Daję pomysły, których nikt nie zapisuje.
- Chcę, żeby pan został. W panu jest jakaś niechęć do filmu i pewnie to przeszkadza
panu wymyślić historię filmową.
- Bo to piekielne zawracanie głowy! - wybuchnął Boxley. - Przecież człowiek nie
może sobie pozwolić...
Ugryzł się w język. Wiedział, że Stahr, sternik tej nawy, znalazł dla niego czas pośród
[ Pobierz całość w formacie PDF ]