[ Pobierz całość w formacie PDF ]
flanki, na szerokiej płaszczyznie przodowej kując napisy ku wieczystej chwale zgasłego władcy
Sagali, króla Archiriusa, syna Gondafara a ojca Awenira, który oby wiecznie żył.
Więcej nizli sześć miesięcy trwało ciosanie ogromnego głazu, a miało ich być
siedemdziesiąt dwa, tyle lat bowiem panowania liczył zmarły król. Gdy rzezbiarze skończyli swą
pracę, wielkim wysiłkiem czterystu par ramion podkładano pod kamień mocną pleć z bambusów,
związanych tęgo palmowym łykiem moczonym, czterysta par ramion chwytało za przypięte do
tej tratwy bambusowej liny i szarpało się długo w daremnym wysiłku, zanim głaz zadrżał i
posunął się po ziemi. W niezmiernym trudzie uciągnięto go czasem przez dzień dziesięć piędzi,
czasem zaledwie dwie piędzie. Nad bystrymi falami rzek wraz z krzykiem ptactwa wodnego
wznosił się świszczący chór zmęczonych płuc i trzaskanie batogów dozorców. Tak sunął ów słup
kamienny, strojny w napisy ku chwale króla Archiriusa, przez wiele tygodni, aż wyoranym w
ziemi ciężkim szlakiem docierał skraju szerokiej drogi królewskiej. Tam ciemniały zawczasu
wykopane przepaściste doły, i gdy głaz dotknął stopami brzegów jamy, puszczano przepojone
krwawym potem liny, by przełożyć je ku przeciwnej stronie, i padając z wyczerpania, rzężąc w
straszliwym wysiłku, dzwigać z wolna słup kamienny, ażby stanął prostopadle - zarysował się
wyniosłym obeliskiem na tle nieba, przewyższył drzewa rzezbioną głowicą i z szelestem osunął
się w jamę, w której, otoczony ziemią po kolana, tkwiłby już na wieki wieczne.
Król Awenir, gładząc malowaną na szkarłatny kolor brodę, którą przebiegał lekki wiew
wachlarzy - patrzył uparcie na tłum szarych ludzi, pozornie stojących na miejscu, w istocie
ciągnących szósty z rzędu głaz wytartym w ziemi wąwozem. Bose ich nogi grzęzły w pyle
czerwonawym. Co dwa obroty klepsydry puszczali liny, by chwilę odpocząć; wtedy jedni padali
bezsilnie, przywierając mokrą piersią do rozdartej piersi ziemi - inni zaś stali, chwiejąc się i
nieprzytomnie przecierając mgłą zaszłe oczy. Wnet krzyk dozorców wzywał ich do dalszej pracy
i karnie, skwapliwie ujmowali znowu liny dłońmi sczerniałymi od nabiegu żył.
- Mozolny to trud - zauważył obojętnie powiernik królewski, Barlaam.
- Każda rzecz wielka potrzebuje trudu - odparł z wolna król Awenir, który nie tylko
władcą był, ale i mędrcem. - Trudu i niemałych ofiar. Nędzne robactwo chrześcijańskie, z
poczucia wszelkiej godności wyzute, niechże przynajmniej w ten sposób, wbrew woli, spełni
czyn godny człowieka. Zciągnięte przez nich głazy, głosząc nieśmiertelną chwałę króla
Archiriusa, dziedzica Seleucydów, trwać będą przez czasy, urągając wiekom. Jestli zaś na
świecie rzecz godniejsza pogoni i trudu nizli uwieczniona wielkość? Rozbłysnąć sławą i umocnić
ją przez wieki, przekazując pamięć czynu, co nie miał sobie równego; rozgłosem dumy
wstrząsnąć wyobraznią ludów...
- O, panie mój dobrotliwy, żyj wiecznie! - rzekł Barlaam. - Zaiste, tak jest, jak mówić
raczyłeś. Lecz gdy siedemdziesiąty drugi słup stanie stróżować nad drogą, zaczniemy kuć chwałę
twoją nie w słupach kamiennych, ale w samych górach żywych. Czymże są owe pomniki, z
takim mozołem stawiane? Wieluż władców stawiało podobne!... Dla twojej chwały, panie mój -
nie dosyć; trzeba nam stworzyć rzecz wielką, nie mającą równej sobie; przekujemy szczyty gór...
- Nieśmiertelnej sławy Gondofares, król Sagali, miał myśli twoim podobne, Barlaamie.
Pragnął wznieść dla siebie pałac, który by wszystkie budowle istniejące na świecie przewyższył,
niepodobny żadnej z nich, ni wykonaniem, ni kształtem. Zebrawszy skarby ogromne, wysłał
powiernika swego, roztropnego Abbanesa, by szukał po krajach dalekich godnego
budowniczego. Lecz Abbanesa oszukał Hebrajczyk pewien, za budowniczego się podający,
którego zwano Tomaszem, i pałac wzniesiony nie został.
- %7łyj wiecznie, najdobrotliwszy królu mój i władco! Jakże lekkomyślnie postąpił
roztropny Abbanes, powierzając rzekomemu budowniczemu tak ogromną pracę!
- Lekkomyślnie zaprawdę. Należy jednak dodać, że zasnąwszy w podróży miał sen, w
którym ujrzał sędziwego Hebrajczyka, stojącego z kielnią w dłoni, i głos usłyszał mówiący: Ten
ci jest budowniczy ponad wszystkich lepszy . Nie dziw więc żaden, że gdy w dwa dni pózniej
zgłosił się takiż sam Hebrajczyk, budowniczym być się mieniąc - wiódł go Abbanes szczęśliwy
do króla Gondofaresa, ani przypuszczając podejścia... Król Gondofares powierzył skarb
niezmierny budowniczemu, zwanemu Tomaszem, i polecając pośpieszać z robotą, ruszył na boje
zwycięskie z plemieniem scytyjskim Kszatrapów. Zaś Tomasz rozdał skarb królewski między
najnędzniejszych niewolników państwa, między jeńców lub życia niegodne kaleki, a rozdawszy
chodził wśród ludu głosząc naukę Nazarejczyka Chrystusa, którego jakoby był uczniem.
Wymową, a może czarami, opętał ludzi niemało. Gdy po dwu latach niezwyciężony dziad mój,
król Gondofares, powrócił z wyprawy - nie znalazł śladu pałacu, skarb był roztrwoniony, a w
kraju dotychczas spokojnym, bujnie wzeszedł przeklęty posiew chrześcijaństwa!
- Hebrajczyk uciekł zapewne przed powrotem króla?
- Nie, miły Barlaamie, Hebrajczyk nie uciekł. Czekał, owszem, na króla, stojąc na placu
pod budowę przeznaczonym, Witaj, wielki władco! - rzekł. - Za skarb, który mi oddałeś.
zbudowałem gmach nad gmachy, nie w tym jednakże, ale w innym świecie; nie na tym placu, ale
ponad obłokami. Gdy dusza twa ciało opuści, ujrzysz moje dzieło i błogosławić mi będziesz
przez wieczność .
- %7łyj wiecznie, najcnotliwszy panie mój i królu! W jaki sposób ukarano zuchwałego
Hebrajczyka za zbrodnię, popartą szyderstwem? Boć żaden człowiek żyjący pałacu nad obłokami
nie wzniesie...
- Hebrajczyk odszedł cało, miły mój Barlaamie. Albowiem, gdy go wiedziono na męki
weszła pierwsza małżonka króla Gondofaresa, prawiąc, iż widziała we śnie pałac ów, przez
Hebrajczyka Tomasza wzniesiony. Gmach ten ma tysiąc siedemset siedem sal - rzekła. - Zciany
nie są z marmuru, cegły ni kamienia, ale z korali i pereł. Największa zaś sala ma ściany z
diamentów. Lśnią one niby łzy zaschłe. Dniem i nocą w komnatach panuje jakowaś jasność
słodka, choć kaganków ani świeczników płonących nie widać. Woń cudowna, podobna woni
puszczy wiosną, napełnia cały gmach. Gdy tak mówiła, zatrwożył się król Gondofares, nie
wiedząc, co jest w tej sprawie prawdą, a co złudą, i puścił Hebrajczyka wolno... Słyszano, że
poszedł na południe, szerząc wszędzie chrześcijaństwo, aż w odległym państwie Koromandelu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]