[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiele satysfakcji. Mam dwóch zdrowych synów i nadal kocham moją \onę. Dziwię
się sam sobie, jak bardzo przejmuję się Red Soxami**.
Nadal myślę wiele o latach sześćdziesiątych i o tym, jak starałem się być dobrym
hippisem. Nie mam \adnych złudzeń, \e rozumiem teraz, co wtedy się działo, ale jest
kilka rzeczy, które warto powiedzieć. Wcale nie byliśmy tymi pozbawionymi
kontaktu z rzeczywistością, eterycznymi, egotycznymi, roz-krochmalonymi,
skamlącymi dziećmi-kwiatami, jak to ukazują filmy i telewizja, uzurpujące sobie
prawo do oceny tej epoki. Prawda, mieliśmy zbyt mało lat i doświadczenia,
okazaliśmy się te\ zbyt podatni na złe wpływy socjopatycznych guru w średnim
wieku. I zle się to wszystko skończyło, narkotyki te\ zrobiły swoje; ale przedtem
hippisi zrobili wiele dobrego. Byli odwa\ni, uczciwi i szczerzy, i musieli za to
zapłacić.
Jestem pewien, \e nikt tego nie sprawdzi, ale wydaje
* Im bardziej witaminy opanowywały...
** Dru\yna baseballowa z Bostonu. mi się, \e kalekich i głęboko zranionych eks-
hippisów jest tylu, co weteranów wojny wietnamskiej.
Cokolwiek by mówić, w tamtych czasach wszystko stanęło na głowie. Dorośli
oznajmili nam niemal wprost, \e oni nie mają pojęcia, co robić, i \e świat musimy
naprawić my, najlepsze, najdzielniejsze, najinteligentniejsze dzieci, jakie
kiedykolwiek \yły na Ziemi. A my zrobiliśmy wszystko, co w było w naszej mocy;
cieszę się, \e uczestniczyłem w tym.
UWAGI
Wykształceni hippisi, tacy jak Mark, którzy pod-czas wojny wietnamskiej byli w
wieku poborowym i w dobrym stanie zdrowia, ale nie musieli w tej rzezi nara\ać na
szwank \ycia, są rzeczywiście tak samo kalekami, jak ci, co tam walczyli, mają
jednak rany innego rodzaju. Najbardziej bolesną z nich jest, jak sądzę, uczucie
wstydu, \e nale\ą do klasy społecznej (mojej klasy społecznej) tak uprzywilejowanej
przez państwo, \e jej młodzi przedstawiciele (poza nielicz-nymi wyjątkami) nie
musieli iść na wojnę, je\eli nie chcieli. Ja sam znam tylko jedną twarz, jedną osobo-
wość, którą potrafiłbym dopasować do jakiegoś na-zwiska wyrytego na
waszyngtońskim pomniku wal-czących w Wietnamie: był to syn lekarza, znany leser.
Jego rodzice uznali, \e dyscyplina wojskowa dobrze mu zrobi. Nim się obejrzeli,
synek wrócił do domu wyprę\ony na baczność - na zawsze, w worku na zwłoki.
Znam jeszcze tylko jednego ojca, bogatego plan-tatora ziemniaków (na jego korcie
grywałem dawniej w tenisa z Sidneyem Offitem), który stracił w Wiet-namie syna. I
on, i ten syn (nie znałem go) byli typowymi patriotami, takimi, jak większość Amery-
kanów podczas drugiej wojny światowej, kiedy to wszystkie klasy społeczne dość
równo i godnie dzieliły wszystkie wyrzeczenia oraz niebezpieczeńst-wa. Ojciec i syn
uwa\ali, \e zabijanie lub nara\anie na szwank swego \ycia na wojnie jest dla młodego
człowieka nie tylko obowiązkiem, ale i zaszczytem. Sam w to wierzyłem, i słusznie,
podczas drugiej wojny światowej. Gdybym wtedy poprosił rodziców, \eby podlizali
się jakiemuś politykowi i w ten sposób załatwili mi przydział na głębokich tyłach,
popełnił-bym we własnych oczach (i w oczach moich dzieci, gdyby się kiedyś o tym
dowiedziały) rzadkie świńs-two; byłoby to jakby samobójstwo mojego sumienia.
Mark odziedziczył po mnie podobne sumienie (tak samo, jak dzieci O Hare a i tak
dalej, i tak dalej). Więc gdyby musiał je zranić, je\eli nie zabić, po to, \eby nie trafić
w koszmar Wietnamu, byłoby to bardzo bolesne. Podobnie jak wielu z jego
pokolenia, stał się człowiekiem bez ojczyzny, poniewa\ jego państwo zachowywało
się względem młodych ludzi swych warstw ni\szych, nie mówiąc ju\ o Wietnam-
czykach, w sposób nie tylko okrutny i marnotrawny, ale, jak wielokrotnie
powtarzałem, makabrycznie idiotyczny.
Markowi nie podobało się w USA, i słusznie, więc choć nie podlegał ju\ poborowi i
nie musiał przed niczym uciekać - poza władzą, która (tak jak i dziś) silnie faworyzuje
jego własną rasę i klasę ekonomicz-no-intelektualną - wyjechał do Kanady. Wszystko
to opisał w The Eden Express. Dalszy ciąg ksią\ki (a mam nadzieję, \e doczekamy się
go, bo z Marka taki dobry pisarz) opowie o tym, jak to się stało, \e udało mu się
wyleczyć ze swojego fioła, \e skończył medy-cynę na Harvardzie, \e jest teraz
pediatrą i sak-sofonistą w średnim wieku, \e ma dwóch synów, \e praktykuje na
obrze\ach Bostonu... (Pielęgniarki stanowego szpitala w Massachusetts wybrały go
ostatnio swym ulubionym pediatrą, a wśród jego młodych pacjentów znalazł się te\
[ Pobierz całość w formacie PDF ]