logo
 Pokrewne IndeksAnn Vremont The Bloodstone Chronicles 3 Calabi Chronicles (EC) (pdf)Elizabeth Ann Scarborough Songs From The Seashell ArchivesKrentz Jayne Ann Noc poślubnaKrentz Jayne Ann Uśmiech losuAnn Yost About a Baby (pdf)Marshall Paua Pod szczesliwa gwiazdąBond Stephanie Być gwiazdaJane Heller Szczęśliwe gwiazdyMajor Ann BliĹşniaczkiJ. G. Ballard The Terminal Beach
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apo.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    idiotów wierzy...
    Klnąc grubiańsko, Leander rzucił słuchawkę na widełki.
    - 86 -
    S
    R
    Przegrywał. Tracił wszystko i nic nie mógł na to poradzić. Telefon
    zadzwonił znowu. Odebrał, nie zwlekając, chcąc usprawiedliwić się, przeprosić.
    - Słuchaj, Shaw, ja... - zaczął.
    - Zostaw Heddy w spokoju! - usłyszał obcy głos. - Wynoś się na Alaskę,
    morderco!
    Tym razem nawet nie położył słuchawki na widełki. Heddy i tak nie
    zadzwoni. Nie wierzyła mu i nigdy nie uwierzy.
    Psiakrew! W końcu obiecał, że da jej rozwód. Czas już był najwyższy, by
    przejrzał na oczy i dostrzegł to, co widział każdy głupiec. %7łe było to dla ich
    szalonego małżeństwa jedyne rozsądne rozwiązanie.
    Być może wciąż kochał ją. Być może ona także coś jeszcze do niego
    czuła.
    Lecz cóż z tego? Nie da się żyć  być może".
    Była gorsza niż ten motłoch przed szpitalem. Tylko Tia się dla niej
    liczyła. A ta kierowała nią tak jak całym tym przeklętym miastem. Gdy Tia
    umrze, Heddy i za to obwini tylko jego.
    Leander padł na łóżko. Nad głową miał potrzaskany kulami żyrandol.
    Dobrze radził mu anonimowy rozmówca. Najrozsądniejsze, co zostało mu do
    zrobienia, to wynieść się na Alaskę.
    Bo i któż tu za nim zatęskni?
    Pomyślał o Christinie. O Heddy.
    Kręcąc się w pobliżu, zamienił tylko ich życie w koszmar. Poczuł się
    nagle śmiertelnie tym wszystkim zmęczony.
    Lecz przecież nie wolno mu wyjechać, dopóki nie unormuje się jakoś stan
    Tii.
    Wstał i zaczął układać na łóżku swoje rzeczy. Gdy przyjdzie pora, będzie
    mógł spakować się bez zwłoki.
    - 87 -
    S
    R
    Wyciągał właśnie z szafy naręcze wieszaków z ubraniami, gdy usłyszał
    zgrzyt opon na żwirowym podjezdzie. Odskoczył od okna. Po chwili usłyszał
    stukot damskich pantofelków na werandzie, a potem delikatne pukanie do drzwi.
    Heddy! pomyślał.
    Poczuł bolesny ucisk w sercu. Rozpaczliwie pragnął, by weszła przez te
    drzwi i powiedziała, że kocha go i że mu wierzy.
    Podszedł do drzwi i otwarł je powolutku. Uśmiech stężał na jego wargach
    na widok stojącej na progu ślicznej kobiety.
    W promieniach słońca puszyste włosy Mary Ann tworzyły ognistą aureolę
    wokół jej twarzy. Miała na sobie obcisły beżowy sweterek podkreślający
    kształtne piersi.
    Stał, nie wiedząc, co powiedzieć.
    - Jestem pewna, że pozwolisz mi wejść - powiedziała słodko.
    - Oczywiście. - Przytrzymał drzwi.
    - Ojej. - Mary Ann dotknęła podrapanego policzka i zabandażowanego
    czoła. - Pobyt w tym mieście wyraznie ci nie służy.
    - Nie jestem tutaj najpopularniejszym mieszkańcem.
    - Dla mnie jesteś.
    Przecisnęła się przez drzwi, na ułamek sekundy przywierając do niego
    całym ciałem.
    - Przepraszam - szepnęła.
    - Przyjechałaś tutaj, żeby...
    - Och. Tak. Właśnie. Ja... przywiozłam moją książkę - pokazała pękatą
    szarą kopertę. - Na pewno pamiętasz, że obiecałeś przeczytać ją.
    Nie pamiętał, lecz kiwnął potakująco głową.
    - Uważam, że to straszne, co ludzie wygadują na twój temat. Nie wierzę,
    byś mógł skrzywdzić nawet muchę. A tym bardziej strzelić swojemu teściowi
    prosto w głowę i zostawić go zwierzętom na pożarcie.
    - Powiedziałaś, że przywiozłaś swoją książkę? - Leander zacisnął usta.
    - 88 -
    S
    R
    - Wiem, jakie to straszne dla ciebie chwile... ale chciałabym, żebyś
    powiedział mi o wszystkim, co jest w niej złe - zamruczała jak kotka. - Zniosę
    każdą krytykę.
    - Oczywiście. Przeczytam twoją powieść, gdy tylko będę mógł.
    - Ja... myślałam, że my... moglibyśmy przeczytać ją... razem - powiedziała
    głucho.
    - Jak słusznie zauważyłaś, to nie jest najlepsza pora.
    - Ach. - Wydęła wargi. Leander stał bez ruchu.
    - Próbowałam dodzwonić się do ciebie, ale wciąż było zajęte.
    - Zapisz mi, proszę, swój adres i numer telefonu - powiedział oficjalnym
    tonem. - Skontaktuję się z tobą, gdy będę gotów.
    - Będę czekać niecierpliwie... - powiedziała, pisząc szybko.
    - Ale to może trochę potrwać - zastrzegł się.
    Odprowadził ją do samochodu, unikając prowokujących spojrzeń. W
    chwili gdy pomagał jej wsiąść do samochodu, nadjechała Heddy.
    Była bardzo blada i wyglądała na niezwykle wyczerpaną. Wyłączyła
    silnik, lecz nie wysiadała. Leander poczuł, że zasycha mu w gardle.
    Heddy przyjechała do niego. Dlaczego?!
    Miał chęć podbiec do niej... lecz powstrzymał się. Udawał, że jest
    zupełnie zaabsorbowany pierwszym gościem. I choć wszystko w nim wyrywało
    się do Heddy siedzącej w tamtym samochodzie, nie przerwał rozmowy z Mary
    Ann. Uśmiechnął się do niej zachęcająco, a ona była tym wyraznie oczarowana.
    Heddy zbladła i wplotła palce we włosy.
    Gdy Mary Ann zrobiła Leandrowi dość dwuznaczną propozycję, pochylił
    się, pocałował ją w policzek i przepraszającym tonem powiedział, że jest żonaty.
    Twarz Heddy stężała.
    Czyżby była zazdrosna? A może ciągle jeszcze coś do niego czuła?
    - 89 -
    S
    R
    Z szerokim uśmiechem pomachał ręką odjeżdżającej Mary Ann. Gdy jej
    auto zniknęło za zakrętem, opuścił rękę i pomału podszedł do samochodu
    Heddy.
    - Wysiądziesz? Czy będziesz siedzieć tam całe popołudnie? - spytał.
    - Przeszkodziłam ci? Nie wyglądasz na zadowolonego.
    - Doprawdy? Tak mi przykro.
    - Mary Ann powiedziała mi, że jedzie do banku.
    - Mogę cię zapewnić, że jej wizyta miała jak najbardziej oficjalny
    charakter - rzekł miękko.
    - Jeszcze jak!
    - Ma to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie? Sądziłem, że skoro tak
    wytrwale obwiniasz mnie o wszystko...
    Pomógł jej wysiąść. Nie odezwała się. Popatrzyła na stojący przed
    domem stary dąb. Ostatnia burza złamała gruby konar i zrzuciła go na dach
    chaty.
    - Będziecie mieli z Jimem Bobem sporo pracy, żeby to wszystko
    uporządkować - powiedziała po chwili.
    - To już raczej jego zmartwienie. Zwietnie radzi sobie z piłą łańcuchową.
    A poza tym, jak zresztą sama widzisz - mówił wprowadzając ją do chaty -
    wyjeżdżam. Kiedy tylko będzie wiadomo coś pewnego o stanie zdrowia Tii.
    Wiódł wzrokiem po stertach swoich rzeczy, nie patrząc nawet na Heddy.
    - Och! Ja... ja...
    Nie odwrócił się, choć usłyszał, że opadła ciężko na łóżko. Chociaż [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl