[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak innym, ale wiem, że przeżyłabyś ogromne rozczarowanie, wręcz klęskę emocjonalną.
Jessie zacisnęła mocniej palce wokół słuchawki i pomyślała, że marzyła o zupełnie innej
odpowiedzi. Czyżby naprawdę miała nadzieję, że ciotka zachowa się tak samo jak inni? Czy
rzeczywiście pragnęła usłyszeć, że wszystko się uda?
Cóż, muszę się pakować. Wpadnę do ciebie po powrocie. Dzięki, że poleciłaś mi te wszystkie
ksiązki o sektach. Wiele się z nich dowiedziałam.
- Nie ma za co.
Huk śmigieł hydroplanu skutecznie uniemożliwiał rozmowę. Pilot zaczął kołować nad pływającym
dokiem. Jessie wyjrzała przez okno. Jej wyobrażenia o tym, jak powinna wyglądać siedziba
radykalnych obrońców środowiska, zupełnie rozminęły się z rzeczywistym wyglądem rezydencji
Fundacji Jutrzenka Nadziei. Pilot, uśmiechnięty młody człowiek w wieku około dwudziestu pięciu
lat, ubrany w niebiesko-biały mundur, zaśmiał się i wyłączył silniki.
- Pewnie jest pani zdziwiona. Większość naszych gości sądzi, że mieszkamy w jaskiniach i żywimy
się korzonkami albo jagodami.
- W każdym razie nie oczekiwałam takich luksusów - przyznała Jessie, wpatrując się we wspaniałą
posiadłość nad zatoką. - Widziałeś, Hatch? Hatch wzruszył ramionami i wyszedł na falujący trap. -
Trudno było cokolwiek przewidzieć. Mogliśmy tu zastać bandę wariatów, którzy chcą zbawić świat.
Jessie uśmiechnęła się przepraszająco do pilota.
- Proszę nie zwracać na niego uwagi. To urodzony sceptyk. Czuję się winna, że go tu ściągnęłam.
- Rozumiem. Wielu ludzi odnosi się do nas trochę nieufnie. Przewodnicy zaraz tu przyjdą. %7łyczę
miłej wycieczki. - Znów uśmiechnął się czarująco. Stał na trapie na mocnych nogach obutych w
oficerki, a lekki wietrzyk rozwiewał mu włosy.
Jessie pomyślała, że pilot wygląda naprawdę fantastycznie w mundurze, który leżał na nim jak ulał.
Dziewczyna obrzuciła dyskretnym spojrzeniem szerokie ramiona i tors mężczyzny, po czym doszła do
wniosku, że jego ulubionym zajęciem jest najprawdopodobniej podnoszenie ciężarów. Z tak
wspaniałą prezencją mógł pracować w każdej firmie przewozowej. Nazwisko wypisane na
identyfikatorze brzmiało: Hoffman.
- Kiedy zaczynamy zwiedzanie? - spytał Hatch, zerkając na zegarek. - Nie zamierzam tu tkwić przez
cały dzień.
Jessie skrzywiła się z zażenowaniem i spojrzała przepraszająco na Hoffmana.
- Proszę cię, kochanie szepnęła, łagodnym tonem wyrozumiałej żony - nie denerwuj się. Mamy taką
piękną pogodę i jestem pewna, że będziemy się świetnie bawić.
- Bawić? Chyba zwariowałaś. Gdybym chciał się zabawić, pojechałbym na ryby. Nie marnowałbym
tu ani chwili.
- Oczywiście, kochanie.
Jessie ukryła uśmiech. Hatch wczuł się w rolę. Zwietnie mu to wychodziło i dziewczyna pomyślała,
że pewnie nie musi się specjalnie wysilać, bo istotnie uważał całą tę eskapadę za stratę czasu.
Zresztą to on wymyślił, że mają udawać małżeństwo. - Zrobimy tak jak w tym numerze z dobrym i
złym gliną - tłumaczył jej w drodze. - Ty będziesz łatwowierną, naiwną kobietką, która wierzy we
wszystko, co się jej powie.
- Dziękuję. A ty?
- Ja będę cynicznym, gderliwym facetem. Trudno mnie będzie o czymkolwiek przekonać.
- A może by tak odwrócić role? - zaproponowała sucho Jessie.
- %7łartujesz? Przecież ty świetnie pasujesz do swojej.
Kto tu nie potrafi odmawiać? Gdyby nie ja, byłabyś teraz właścicielką przynajmniej dwustu akcji tej
spółki produkującej olej bez tłuszczu.
- Wiesz co? jeśli ich akcje pójdą w górę, podam cię do sądu i zażądam wysokiego odszkodowania. -
A jeżeli spadną?
- Będę ci wdzięczna na wieki.
- Tak czy inaczej, jakoś przeżyję.
Jessie pomyślała, że wszystko na razie układa się niezle, i w tej samej chwili dojrzała dwie postacie
zmierzające w ich stronę. Właściwie czuła się tak, jakby pojechała z Hatchem na wakacje. Jeszcze w
Seattle, gdy wkładał ich torby podróżne do bagażnika Mercedesa, ogarnął ją nastrój radosnego
podniecenia. Wyjeżdżała ze swoim kochankiem. Miała romans.
Romans był zresztą jedynym słowem, jakim potrafiłaby określić ich związek. Wbrew naleganiom
Hatcha nie chciała przyjąć do wiadomości, że są zaręczeni. Z drugiej strony nie mogłaby traktować
tego mężczyzny jak kochanka na jedną noc.
- Przedstawię wam teraz przewodników - powiedział pogodnie Hoffman, gdy dwoje nieznajomych
weszło na trap. - Oto Rick Landis i Sherry Smith. Rick, Sherry poznajcie państwa Hatchard.
- Bardzo mi miło - powiedziała uprzejmie Jessie. Cieszymy się, że znalezli państwo czas, by
oprowadzić nas po swoich posiadłościach.
- Zwietnie, że udało się państwu przyjechać - odparł Rick Landis, patrząc z szacunkiem na Hatcha.
Rick pod wieloma względami przypominał Hoffmana. Był mniej więcej w tym samym wieku oraz
odznaczał się takim samym urokiem osobistym i tężyzną fizyczną. Miał na sobie białą koszulę w
wojskowym stylu i granatowe spodnie - strój bardzo podobny do munduru lotnika. Ciemne włosy
były starannie, krótko przystrzyżone.
- A co mogłem zrobić? - mruknął Hatch, doskonale odrywając rolę zrzędliwego męża. -. %7łona się
uparła. Jakbym postawił na swoim, już dawno bylibyśmy na Orcas.
- Ta wyspa jest o wiele ładniejsza - powiedziała szczerze Sherry Smith. Młoda, najwyżej
dziewiętnastoletnia, wydawała się o wiele bardziej spięta niż Hoffman czy Landis. Jessie zauważyła
również, że dziewczyna jest bardzo atrakcyjna. Miała długie włosy barwy miodu, a niebiesko-biały
strój eksponował wąską talię i kształtne biodra.
- Tu na pewno jest ślicznie - przyznała wylewnie Jessie, jakby chciała zatuszować szorstkie
zachowanie męża. Ostentacyjnie objęła wzrokiem skalistą plażę, port i starą rezydencję. Zza
wielkiego domu wyłaniał się sosnowo-świerkowy las. - Wprost cudownie. - Zrobiła słodkie oczy do
Hatcha.- Prawda, kochanie?
Hatch spojrzał na nią cierpko.
- Jako tako. Czy możemy wreszcie zacząć tę kosztowną wycieczkę? Chciałbym zdążyć do gospody na
kolację.
- Ależ oczywiście - powiedział Landis. - Jestem pewien, że gdy już skończymy zwiedzanie, uzna pan,
że dotacja nie poszła na marne. - Proszę za mną. Odwrócił się i poprowadził ich ścieżką w stronę
posiadłości.
- Najpierw opowiem trochę o historii wyspy - zac:zęJla Sherry. Kiedyś stanowiła ona własność
magnata budowlanego, który dorobił się majątku na początku dziewiętnastego wieku. Wybudował ten
piękny dom, by w nim odpoczywać i przyjmować gości.
- A w jaki sposób nabyła go Jutrzenka Nadziei? - zainteresował się Hatch.
- Kilka miesięcy temu otrzymaliśmy go w darze od pewnej kobiety - ostatniego żyjącego członka.
Doktor Bright wykorzystał tę doskonałą okazję, by się tu przenieść. Poprzednia właścicielka należała
do grona naszych zagorzałych zwolenników.
- Należała? - upewnił się Hatch, zerkając na nią spod oka.
- Była już bardzo stara - odparła smutno Sherry. - Zmarła wkrótce potem, jak uczyniła nas swoimi
spadkobiercami.
- Sprawiedliwości stało się zadość - szepnęła Jessie. Majątek magnata budowlanego przechodzi na
własność obrońców środowiska.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]