[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obydwoje przeżyli.
ROZDZIAA DWUDZIESTY PITY
Mike poślizgnął się na stromym zboczu. Powi-
nien być ostrożniejszy, ale wyczerpanie coraz
bardziej dawało mu się we znaki. Nie czuł już
strug deszczu spływających z ronda jego kapelu-
sza ani obolałych rąk i ńog. Wiedział tylko, że
musi posuwać się naprzód, krok za krokiem,
i donieść Emmę do hoganu.
Nagle potknął się i zaczął zsuwać wdół. Emma
krzyknęła. W świetle błyskawicy ujrzał wielki
głaz tuż przed nimi, a zaraz za nim przepaść.
Obrócił się tak, by zatrzymać się na głazie. Udało
mu się, ale przy uderzeniu nadwerężył sobie bark.
Wziął głęboki oddech i spojrzał wdół. O dwa-
dzieścia centymetrów od niego znajdowała się
krawędz urwiska wysokiego na mniej więcej dwa-
dzieścia metrów.
Ann Major 315
Potrząsnął głową, by oprzytomnieć, i znów
ruszył pod górę. Noga już zupełnie odmawiałamu
posłuszeństwa. Brnął uparcie przed siebie, ale
zaczynał tracić otuchę. Jak daleko uda mu się
dojść z Emmą w ramionach?
Przypomniał sobie opowieści dziadka o Dłu-
gim Marszu. Wielu ludzi wtedy zginęło, ale
najdzielniejsi przetrwali. Dziadek próbował za-
szczepić w nim cechy wojownika odwagę,
współczucie dla innych i wytrwałość.
Emma przez całą drogę ani razu nie otworzyła
oczu, ale czuł jej konwulsyjny oddech. Zimny
deszcz siekł go prosto w twarz. Musiał ją zanieść
w ciepłe, bezpieczne miejsce, wysuszyć i przy-
kryć kocami.
Brnął do przodu, usiłując dojrzeć coś w stru-
gach ulewy. W końcu, gdy już był bliski załama-
nia, dostrzegł na horyzoncie wierzchołki drzew.
Był prawie na miejscu.
W kilka minut pózniej, szlochając z radości,
oparł się o drzwi hoganu. Poruszył klamką, ale
drzwi były zamknięte na klucz. Klucz. Sterta
drewna. Pod piątą belką od zachodniej strony.
Jego umysł przywoływał niezbędne szczegóły
jeden po drugim. Ten proces myślowy był jeszcze
bardziej wyczerpujący niż wysiłek fizyczny.
Postawił Emmę pod dachem altany obrośniętej
dzikim winem. Jęknęła i oparła się o niego całym
ciałem.
316 Blizniaczki
Mike?
Muszę znalezć klucz.
Po chwili wrócił i znów wziął ją na ręce.
Przeszedł przez niskie, wąskie drzwi i ostrożnie
położył ją na szerokim łóżku.
Ośmiokątne pomieszczenie było ciemne jak
jaskinia. Zapalił zapałkę i podszedł do piecyka.
Pociągnął nosem; hogan czuć było pleśnią. Nie
miał już siły sprawdzać, czy nie dostały się tu
węże albo skorpiony. Na razie wystarczyło, że
mieli dach nad głową.
Szczękając zębami, zapalił następną zapałkę
i odnalazł lampę naftową. Krzesła i stół po-
krywała gruba warstwa kurzu. Na zewnątrz była
studnia, ale mycie naczyń musiało poczekać.
Na szczęście znalazł stos suchego drewna.
Otworzył poczerniałe drzwiczki pieca i rozniecił
ogień, a gdy płomienie zaczęły skakać po metalo-
wych ściankach, padł na łóżko obok Emmy.
Nawet przez przemoczone ubranie wyczuwał
ciepło jej ciała. Najbardziej na świecie pragnął
już tu pozostać, zasnąć i potem obudzić się obok
niej. Ale na to było jeszcze za wcześnie.
Po kilku minutach usiadł i zaczął zdejmować
z niej ubranie, starając się nie wkładać w te
czynności żadnych emocji. Gdy ściągnął z niej
spódnicę, zaczęła się trząść. Odwracając wzrok,
zsunął sweter z jej ramion i rozpiął biustonosz.
Zciągając mokre majtki, uporczywie wpatrywał
Ann Major 317
się wścianę nad głową. Przypomniał sobie prze-
czytane kiedyś zdanie słynnego pisarza, który
stopniowo tracił wzrok: ,,Nie lekceważcie widze-
nia obwodowego. To ono pozwala nam dostrzec
tygrysa w trawie . Mimo wszystko jednak wi-
dział jej ciało w każdym szczególe: jasną skórę na
ramionach, kremowe piersi, drobniutkie rozstępy
na brzuchu, których kiedyś nie było. Lilly. Wie-
dział już wcześniej, że to Emma jest matką Lilly,
ale jego serce zabiło mocniej na widok tego
potwierdzenia. Zaczął się zastanawiać, przez co
ona musiała wtedy przejść. Była taka młoda
i zupełnie sama. Przekazała dziecko Karze, której
bezgranicznie ufała. A Kara gotowa była oddać je
obcym ludziom. Nie mógł jej tego wybaczyć.
Okrył Emmę kocami i długo siedział obok niej,
nasłuchując bicia własnego serca i dudnienia
deszczu o dach. Już nie był na nią zły za to, że
oddała Lilly. Widział w jej oczach miłość i cier-
pienie tamtego dnia przed siedmiu laty, po pre-
mierze w Santa Fe. Wiedział, że kochała ćorkę.
A jednak ją oddała.
Oddała własne dziecko jak Indiana.
Był jednak przekonany, że musiała mieć po
temu ważne powody i że kiedyś mu je wyjawi.
Była blada jak papier, ciężko oddychała.
Mike pokuśtykał do szafki, przyniósł ręcznik
i delikatnie osuszył jej mokre włosy, a potem
owinął głowę ręcznikiem jak turbanem. Buzujący
318 Blizniaczki
w piecyku ogień rzucał na ściany migotliwe
cienie. Czuł się tak, jakby byli jedynym ludzmi na
świecie. Przypomniał sobie pierwszą noc, którą
spędzili razem w kiwie. Wtedy Emma uratowała
mu życie i stworzyła między nimi więz, której
potem żadne z nich nie umiało do końca zerwać.
Omal nie zginęła w pożarze domu Kary. A dziś
znów ktoś próbował ją zabić. Ten ktoś próbował
zabić również jego. Dlaczego?
Delikatnie pogładził palcami jej czoło.
Masz żyć, rozumiesz? szepnął ochryple.
Masz żyć!
Otworzyła oczy i wpatrzyła się w jego twarz.
Wyciągnęła lodowatą dłoń w stronę jego policz-
ka, ale zabrakło jej sił i ręka opadła bezwładnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]