logo
 Pokrewne IndeksE.Orzeszkowa MartaRAlan Burt Akers [Dray Prescot 04] Swordships of Scorpio (pdf)Podpalacze ludzi t.1Angelia Sparrow & Naomi Brooks Kestrel on the Horizon (pdf)Brian Brookwell His Merwife and othe Metamorphic FantasiesJane Heller Szcz晜›liwe gwiazdyHerries Anne Ukochany nicpośÂ„Cook Robin (1995) ZarazaMaxwell Megan ProśÂ› mnie, o co chcesz 01
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lorinka.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    Jan objął go nagle, okręcił się z nim w kółko i z głośnym śmiechem w oba policzki go pocałował.
    - Każdy młody głupi! - otulając się kapotą i trochę na synowca rozgniewany sarknął Anzelm.
    Wieczór był ciemny, bo strzępiaste, wieloramienne, do rozwiewających się dymów podobne obłoki tu i
    ówdzie zasłaniały niebo i gwiazdy.
    - Jeżeli pani chce dobrze widzieć, to trzeba aż pod topolę zejść - ozwał się Jan.
    Justyna prędko zbiegła; Jan stryjowi zstępować z góry pomagał.
    Spod topoli widać było długi szlak Niemna, z jednej strony, naprzeciw Korczyńskiego dworu, za wysoki
    brzeg skręcający, z drugiej niknący w przestrzeni za dalekimi piaskami. Justyna czwarty już raz dnia
    tego widziała go w coraz innej postaci. Naprzód ciężkimi chmurami podszyty, a z powierzchnią
    wybuchającą promienistymi ogniskami świateł i skrzydłami jaskółek muskaną; potem wzburzony,
    ponury, wzdęte fale i białe piany toczący, z wlokącymi się w deszczowej zawiei żółtymi płyty i chyżo
    mknącym stadem czarnych czółen; potem jeszcze, po burzy, najczystszym błękitem i złotem płynący,
    w złote dymy ubrany, z poważnym nad sobą chórem śnieżnych wron morskich i płochliwą gromadką
    atłasowych rybitw; teraz pozornie nieruchomy, stał się on w dole wstęgą na dwie podłużne połowy
    przeciętą: głęboko czarną pod długim cieniem boru, a z drugiej strony ciemnostalową. W tym pasie
    roztopionej stali nie błyskały odbicia gwiazd dymnymi, strzępiastymi obłokami przysłanianych, w
    zamian ślizgały się po nim blade połyski i wypływać nań poczęły czerwone, jaskrawe, z daleka kształt
    okrągły mające ognie. Spod stóp wysokiej góry wysuwały się one na punktach różnych, aż z rzadka
    uszykowanym szeregiem rzekę usiały. Gdy płynąć zaczęły, rozpoznać można było, że były to płomienie
    rozniecone na drobnych czółnach i przez siedzących przy nich ludzi wciąż podsycane. Było ich ze
    dwadzieścia. W głębokim dole, po nieruchomej z pozoru rzece płynęły bardzo powoli, powoli też ich
    odbicia kołysały się w ciemnej toni, a w blasku ich zaczerwienione profile ludzkich postaci i twarzy z
    wypukłością rzezby i zarazem widmową tajemniczością odrzynały się od ciemnego tła przestrzeni. Lecz
    najdziwniejszym i prawie fantastycznie wyglądającym zjawiskiem była jakaś mgła gęsta, która
    niepojętym mnóstwem drobnych, jakby śniegowych płatków osypywała czółna i siedzących w nich
    ludzi, często blask ogni kulami niby białej pary przyćmiewając. W powietrzu jej nie było, nie było też na
    przestrzeniach rozdzielających czółna; nie wiedzieć skąd się brała. Jednak wkrótce widocznym się
    stawało, że składały ją niezliczone roje śnieżnych, malutkich motyli, które na skrzydłach z krepy jakby
    utkanych wylatywały z wody. Może było ich tyle, ile ziarn piasku na dnie Niemna, w którego głębiach
    zrodzone opuszczały swój żywioł rodzinny z żądzą niepowściągnioną i nieścignioną chyżością w blask i
    upał płomieni wpadając. Podstępni rybacy z żywymi ruchami ramion cicho, szybko zgarniali do worów
    tę skrzydlatą zamieć, która ich głowy, odzież, czółna okrywała białością śniegu.
    Cicho, bardzo powoli, bez najlżejszego odgłosu, który by trwożliwe stworzenia wodne spłoszyć mógł i
    odstręczyć, nawet bez plusku wioseł, czerwone ognie i siedzące przy nich zaczerwienione profile ludzkie
    płynęły z dala od siebie w ciemnej przestrzeni po ciemnym szlaku rzeki, aż całą jego widzialną długość
    zajęły. Cicho było wszędzie: pod niebem, w powietrzu, na ziemi i na wodzie; tylko w górze, kędyś nad
    drzewami, wysoko wzbite i w ciemności niewidzialne brzęczały roje nadniemeńskich muszek. Było to
    brzęczenie nieustanne, monotonne, metaliczne; zdawać się mogło, że wydawała je z siebie struna
    rozciągnięta i drżąca pomiędzy usianą płomienistymi punktami ciemną wstęgą rzeki a niebem, pod
    którym wisiały obłoki do rozwiewających się dymów lub do podartej krepy podobne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl