[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak Drei.
Donovan przecząco kręci głową.
- To był przypadek. Zciągnęła mój pomysł i wykorzystała go, żeby wzbudzić
zainteresowanie. - Donovan raz za razem wbija ostrze w ziemię. - Wiesz, Drea, chciała cię
przestraszyć. Wymyśliła sobie, że uda, że też ktoś ją prześladuje, a potem zniknie bez śladu,
żebyś uwierzyła, że naprawdę spotkało ją coś strasznego. Myślała, że jak naprawdę
spanikujesz, wyjedziesz, to Chad zostanie dla niej.
Obserwuję, jak nóż co chwila wbija się w ziemię, patrzę na jego ramiona i zastanawiam
się, czy uda mi się go obezwładnić. Przesuwam się w lewo, coraz bliżej gałęzi.
Donovan patrzy na Dreę i usiłuje ją przekonać:
- Musiałem ją powstrzymać - tłumaczy. -Wcale nie chciałem, żeby tak wyszło, uwierz
mi. Nie jestem taki, dobrze o tym wiesz. Chciała cię przestraszyć, wypłoszyć ze szkoły.
Rozumiesz chyba, że nie mogłem do tego dopuścić.
Cały czas dzga ziemię, ale ostrze coraz bardziej zbliża się do jego kolana. Może
naprawdę ją kocha. A przynajmniej tak mu się wydaje. Może właśnie to miałam zrozumieć za
sprawą sennych koszmarów. Miłość jest zabawna, czasami dziwaczna. Patrzę na Dreę. Nadal
się kołysze. Nadal ma pusty wzrok.
- Donovan nabiera tchu i wbija ostrze w swoje kolano. Przebija skórę. Z rany leci krew.
Wyjmuje nóż z lekkim grymasem i dalej wbija go w ziemię, jakby to nie miało znaczenia,
jakby niczego nie poczuł. Chce, żeby Drea zareagowała na jego słowa, żeby zapewniła, że
będą żyli długo i szczęśliwe, ale nie wiem nawet, czy go słyszy.
Czubkami palców przyciągam gałąz do siebie, uginam kolana, żeby przyciągać ją bliżej.
- Ona była okropna - tłumaczy Donovan. - Strasznie się o tobie wyrażała.
Uwalniam splecione dotąd dłonie. Gałąz jest w zasięgu ręki Biorę ją. Donovan widzi
ruch.
- Co ty wyprawiasz?! - wrzeszczy.
Wstaję, biorę zamach, celuję w dłoń z nożem, ale on to przewiduje, chwyta gałąz i mi ją
wyrywa.
Wstaje, łamie ją na kolanie w dwóch miejscach i ciska na bok.
Szukam czegoś, czym zdołam się bronić. Jest, kamień po prawej stornie. Idę tam, ale
Donovan łapie mnie i pcha na drzewo. Zamyka moje nadgarstki w dłoni, unosi nad głowę
i przyciska mi nóż do policzka.
- Myślisz, że jesteś ode mnie mądrzejsza, co? - Przecząco kręcę głową.
Czubek noża muska moje policzki, brodę, zatrzymuje się na szyi.
- Nie! - krzyczy Drea.
Zaglądam mu przez ramię. Drea stoi, zaciska dłonie na butelce ochronnej.
Donovan się cofa, patrzy na nią.
- Drea?
- Nie! - powtarza, kręcąc głową.
Donovan już nie trzyma mnie tak mocno.
- Drea? - Odwraca się do niej całym ciałem. Puszcza moje dłonie, ale noża nie zabiera.
Czuję, jak moje ramiona opadają niczym w zwolnionym tempie. Chwytam za dłoń
z nożem i wbijam w nią zęby, z całej siły. Donovan jęczy gardłowo i upuszcza nóż.
- Drea! -wołam.
Szuka noża, znajduje go, zaciska w dłoniach, razem z butelką ochronną.
- Oddaj mi to - proszę.
Ale Drea celuje w Donovana.
Chłopak wyciąga ręce, jakby chciał ją uspokoić i odebrać nóż.
- Drea - zaczyna. - Ostrożnie. Sama nie wiesz, co robisz.
- Nie! - szepcze. Nóż drży w jej dłoniach. - Siadaj! Już!
Donovan udaje, że wykonuje jej polecenie, ale potem rzuca się na nią, chwyta za
nadgarstki i dosłownie wydusza z jej dłoni nóż.
Stoi do mnie plecami. Przesuwam się w jego stronę i z całej siły kopię go w kolano.
Upuszcza nóż, osuwa się na ziemię. Chcę go zabrać, uprzedzić jego dłoń...
- Stop! - słyszę to słowo w głowie, ale nie ja je wypowiadam. Podnoszę wzrok.
Oficer Tate.
Wychodzi z pobliskich zarośli i na czele grupki policjantów idzie w naszą stronę, do
mnie.
- Rzuć nóż i cofnij się.
Wykonuję to polecenie, wiedząc, że wreszcie nic nam nie grozi.
Tatę skuwa Donovana kajdankami i czyta mu jego prawa. Inny policjant zdejmuje kurtkę
i otula nią Dreę. Chce jej odebrać butelkę ochronną, ale nie pozwala, więc tylko uwalnia jej
nadgarstki.
A ja stoję, chłonę to wszystko wzrokiem i cieszę się, że nie muszę już walczyć.
Donovan cały czas patrzy na Dreę. W końcu policjanci go zabierają.
Patrzy na nią tym samym wzrokiem co zwykle - intensywnym, spragnionym. Jakby
naprawdę wierzył, że ją kocha. Jakby wiedział, że pewnego dnia wróci, by jej to udowodnić.
Podchodzę do niej, żeby ją uściskać.
- Przepraszam - mówi.
- Ja też.
Zamykam oczy, przyciągam ją do siebie, czuję jej palce na plecach, a potem przywiera do
mnie i odwzajemnia uścisk. Przez moment wydaje mi się, że trzymam w ramionach Maurę.
- Dziękuję - szepczę jej do ucha.
- To ja dziękuję - odpowiada
Kręcę głową. Dobrze, że Drea jest bezpieczna. Ale najważniejsze, że mój prawdziwy
koszmar się wreszcie skończył.
Rozdział 35
Trzy miesiące pózniej - tuż przed przerwą semestralną, po procesie. Drea wróciła do
kampusu, żeby zeznawać. Po zatrzymaniu Donovana pojechała do domu i została tam.
Musiała dojść do siebie i uporać się z czymś, co wydawało się niemożliwe.
Teraz byłyśmy tu znowu. %7łycie mniej więcej wróciło do normy. Umówiliśmy się
w Wisielcu.
Właściwie nikogo nie zaskoczyła wiadomość, że to Donovan nękał Dreę. Wszyscy
wiedzieliśmy, że oszalał na jej punkcie. Dosłownie. Jedyne, co nas dziwiło, to fakt, że
Veronica naprawdę była w to wplątana. I że idiotyczny plan zdobycia chłopaka skończył się
jej śmiercią.
Okazuje się, że miałam rację, wątpiąc w jej opowieści o prześladowcy. Zgodnie z tym, co
mówił Donovan, Veroniki nikt nie nękał. Ale słyszała, że Drea ma taki problem, i bardzo
chciała ją wystraszyć. Krótko mówiąc, wybierała się na dwutygodniowe safari z rodzicami, o
którym na wszelki wypadek nikomu nie powiedziała. Natomiast wcale nie przez przypadek
wybierała się w tę podróż dzień po tym, jak wyimaginowany prześladowca po nią przyjdzie.
Po prostu chciała, żeby Drea wpadła w panik? i zaczęła histeryzować albo uciekła z kampusu.
Veronica wpadła we własne sidła.
Koszmarnie smutne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]