[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zostańcie tam, gdzie jesteście. Obydwaj.
Shayne zrobił już wszystko, co mógł. Dziewczyna wyszła z windy, obserwując
Shayne a i portiera. Przesuwała się w kierunku głównego wyjścia. Z automatem w ręku
wyglądała stanowczo i widać było, że nie należy jej lekceważyć. Shayne zorientował się, że
dziewczyna ma duże szansę, żeby uciec. Może użyć ambulansu stojącego przed wejściem, a
jest prawdopodobne, że ma swój samochód. Jednocześnie dotarło do jego świadomości, że
jest mu wszystko jedno. Popatrzył na dwóch mężczyzn leżących niemalże u jego stóp. Jeden
nie żył, a drugi umierał. Koło obrotowych drzwi Miriam zatrzymała się na chwilę i ogarnęła
wzrokiem hol. W tym samym momencie drzwi obróciły się i do środka weszła Lucy.
- Nie! - chciał krzyknąć Shayne, ale z jego gardła wydobył się tylko charczący szept.
Bez chwili wahania Lucy uderzyła w tył głowy Miriam swoją torebką. Rzuciła się na
blondynkę, wchodząc ciałem tak, by uniemożliwić jej obronę.
- Nie - próbował wydobyć z siebie okrzyk Shayne. Zrobił ogromny wysiłek, żeby
wstać. Poczuł, że światła spadajvą na niego, a podłoga zbliża się na jego spotkanie. Upadł,
czując gwałtowną eksplozję pod czaszką.
W pierwszym momencie wydawało mu się, że w ogóle nie opuszczał sali szpitalnej.
Wśród majaków widział Claytona, który się postrzelił, a Lucy obezwładniła dziewczynę
uzbrojoną w Tommy ego . Leżał na tym samym wąskim łóżku, czuł tę samą ociężałość
całego ciała. Ból był ciągle taki sam, a Lucy siedziała obok.
Odwrócił głowę. Lucy wzięła go za rękę i przytuliła do niej swój policzek.
Poczuł pod palcami łzy. Chciał podnieść drugą rękę i pogłaskać ją po głowie, jednak
był to zbyt duży wysiłek.
- Czy ja tylko to sobie wyobrażam, czy rzeczywiście tu jesteś?
- Oczywiście, że jestem. W zasadzie cały czas chciałam dołożyć tej blondynce.
Od czasu, gdy zobaczyłam ją rozebraną w twoim pokoju.
- A jak poradziłaś sobie z automatem, który miała w ręku?
- Powinieneś wiedzieć, Michaelu Shayne, że walczyłam gołymi rękami. Ten automat
wcale nie miał znaczenia. Nie dałam jej szans.
- Codziennie uczę się czegoś nowego. - Uśmiechnął się słabo. - A Clayton?
- Jeszcze nie wiedzą, czy przeżyje. Razem z Timem byłam u adwokata. Nazywa się
Joe Riegelman. Nie sądzi, abyś miał powody do zmartwienia. Niewiele udało mi się
wyciągnąć od Paintera, ale jeśli zdecyduje się oskarżyć cię o pobicie policjanta, to Riegelman
zrobi z nich pośmiewisko.
- Riegelman nie jest z Armii Zbawienia. Będzie mnie kosztował co najmniej rękę i
nogę. Zresztą to nieważne. Mam nadzieję, że byłem wystarczająco długo przytomny, żeby
odnieść te pieniądze na dwunaste piętro? Do diabła, oni prowadzili nielegalną działalność.
Czy policja skonfiskowała te pieniądze?
- Nie było nic do skonfiskowania. - Lucy uśmiechnęła się tajemniczo. - Rozmawiałam
z bardzo miłym panem, który nazywa się Blackstone. Pomyślał, że pięć tysięcy może być
atrakcyjną nagrodą za zwrot jego skradzionej własności.
Ja byłam jednak innego zdania. Poprosiłam o dziesięć i je dostałam.
- Kochanie, chciałaś powiedzieć, że...
- Powinieneś się spodziewać, że po tylu latach pracy u ciebie czegoś się nauczyłam.
- Chodz tu do mnie.
- Michael, doktor był bardzo stanowczy i powiedział, że musisz odpoczywać.
%7ładnego wysiłku. Michael, nie. Jesteś wciąż bardzo osłabiony. Michael, Michael...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]