[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Cześć, bambino! Szukasz nowej miłości? Prychnęła lekko.
- Co u Marii?
- Wszystko w porządku. Chętnie bym z tobą pogawędził, ale nie chcemy
chyba, żeby twój chłopak czekał.
- To nie jest mój chłopak! - zaprotestowała.
Ale już jej nie słuchał. Wyszedł zza baru i przeprowadził ją na salę.
- Dlaczego tu tak pusto? - zdziwiła się i spojrzała zaskoczona na Gina. -
W sobotni wieczór zwykle są tu tłumy gości.
Stary kucharz wzruszył ramionami.
- Twój chłopak chciał mieć trochę prywatności.
No i pięknie! Randka z pierwszorzędnym szpanerem! Niechętnie
rozglądała się po sali, jakby chciała przekonać się, że naprawdę nie ma tu
innych gości, podczas gdy Gino prowadził ją do stolika. Tego samego, przy
którym kiedyś czekała na Jake'a.
- Nie mogłabym usiąść gdzie indziej? Proszę - spojrzała na niego
błagalnie. - Przecież cała sala i tak jest pusta.
Gino stanowczo pokręcił głową.
116
R S
- Ten dżentelmen miał bardzo konkretne wymagania. I chciał ten stolik. -
Odsunął jej krzesło, a ona opadła na nie z niezadowoloną miną.
Grymas utrzymywał się jeszcze wtedy, kiedy Gino wrócił z dwoma
kieliszkami szampana.
To już był naprawdę zły znak. Jeszcze nawet nie widziała tego faceta, a
już działał jej na nerwy.
- No, to gdzie on jest?
Gino nie odpowiedział. Mrugnął tylko do niej i uśmiechnął się do
rozanielonej Marii, królującej jak zwykle za barem.
Odsunęła kieliszek.
- Poproszę wodę mineralną.
Uznała, że rozsądniej będzie nie pić alkoholu, dopóki nie zobaczy tego
faceta. Gino zniknął na zapleczu, a ona wpatrywała się w obrus. Ich randka
najwyrazniej została starannie zaplanowana. Ale facet uzależniony od efektów
dramatycznych to ostatnie, czego potrzebowała.
Wodziła palcem po wzorach na obrusie.
Gino coś długo nie wracał, Marii też nie było widać. Uśmiechnęła się na
myśl, że jej tajemniczy randkowicz wyskoczy w końcu z wielkiego tortu.
Spragniona upiła w końcu niewielki łyk szampana. Hm, niezłe. Może
jeszcze łyk.
Zaczęła uważniej przysłuchiwać się muzyce płynącej z głośników. Głos
miał podobną barwę, jak głos Maksa. To był Max, zorientowała się nagle.
Przechyliła lekko głowę i wsłuchiwała się w słowa piosenki. Zpiewał coś o tym,
że był zbyt wystraszony, aby wpuścić miłość do swojego serca. Piękne słowa,
pomyślała. Smutna opowieść o utraconej miłości i straconych szansach.
To było strasznie głupie, ale nie mogła powstrzymać łez. Ta piosenka tak
bardzo przypominała ich historię... Max na chwilę przestał śpiewać i wtedy
usłyszała mistrzowską solówkę na gitarze. Skądś znała tę melodię. To był utwór
Jake'a, który zagrał dla niej tamtego wieczoru, kiedy zaprosił ją do siebie na
117
R S
kolację. Nie rozpoznała go od razu, bo w pełnej aranżacji melodia brzmiała
trochę inaczej.
Po chwili Max znowu zaczął śpiewać. Tym razem słowa piosenki dawały
nadzieję, mówiły o miłości na zawsze i wspólnym szczęściu.
Azy potoczyły jej się ciurkiem po policzkach, ale była zbyt zasłuchana,
aby przejmować się nimi. Po chwili usłyszała finalne akordy.
- Wreszcie ją dokończyłem.
Złapała się stołu, przekonana, że cały świat zwariował.
- Odkryłem, że brakowało mi inspiracji. - Jake szedł w jej kierunku.
Próbował się uśmiechnąć, ale nie bardzo mu to wychodziło. - Ty jesteś moją
inspiracją, Serendipity Dove. To ciebie potrzebowałem, aby ten utwór stał się
kompletny.
Dotarł wreszcie do stołu i usiadł naprzeciwko niej. Przez cały czas nie
spuszczał z niej wzroku i było to tak przejmujące, że co kilka chwil musiała
sobie przypominać o tym, aby oddychać. Naprawdę musiała. Azy wytrysnęły,
lały jej się po policzkach niemal strumieniem i zupełnie nie potrafiła nad nimi
zapanować. Oczy Jake'a były pełne wszystkich obietnic, które tak bardzo chciała
w nich zobaczyć.
Aby otrzeć mokre policzki, sięgnęła po kunsztownie ułożoną serwetkę
obok swojego nakrycia. Uniosła ją, a wtedy ze środka wypadło małe aksamitne
pudełeczko. Powietrze wokół zdawało się być naładowane elektrycznością.
Zdumiona wciąż wpatrywała się w pudełeczko, kiedy Jake wstał,
podszedł blisko i patrząc jej w oczy, uklęknął na jedno kolano.
Przeniknął ją taki dreszcz, że pudełeczko wypadło jej z rąk, ale Jake
szybko je przechwycił, otworzył i uniósł, aby mogła zobaczyć zawartość.
W środku był absolutnie zachwycający, cudowny pierścionek.
Kwadratowy szmaragd w otoczeniu brylantów, oprawiony w białe złoto. Nie
byłaby w stanie nawet wyobrazić sobie czegoś doskonalszego.
118
R S
- Serendipity Dove - zaczął uroczyście. - Nie nazywam cię Sereną, bo to
nie jest twoje prawdziwe imię, a ja kocham ciebie prawdziwą. Wyjdziesz za
mnie?
Wyjął pierścionek z pudełeczka i niepewnie zbliżył go do jej ręki, ale
wciąż patrzył na nią wyczekująco. Wreszcie odzyskała głos.
- Ale ty przecież mnie nie chcesz!
- Chcę cię bardziej niż czegokolwiek na świecie!
- Zostawiłeś mnie!
Jego oczy zachmurzyły się, przez twarz przebiegł cień.
- Przepraszam. - Kciukiem otarł łzę z jej twarzy. - Sądziłem, że tak będzie
lepiej. Myślałem, że to będzie szlachetne, ale to było tylko głupie, bardzo
głupie. Wiedziałem, jak bardzo pragniesz męża, domu i dzieci. Uciekłem, bo
bałem się, że zniszczę twoje marzenia.
- Ale teraz wróciłeś...
- Tak. Wróciłem. I chcę zostać z tobą na zawsze, o ile się zgodzisz,
oczywiście.
Jeśli sądziła, że do tej pory jej serce biło jak szalone, to właśnie
zobaczyła, jak bardzo się myliła. Mimowolnie pokręciła głową. Tego było już za
wiele. Chciała mu wierzyć, naprawdę chciała, ale już dwa razy się rozczarowała.
- Spójrz na mnie - poprosił cicho.
W jego oczach zobaczyła prawdę. Nie było w nich ani odrobiny lęku.
- Kocham cię tak, jak nie kochałem nikogo przedtem. Chcę, żebyśmy się
razem zestarzeli. Chcę się z tobą kłócić o pilota i o to, kto zmienia następną
pieluchę. Chcę, żebyś mi przypominała, gdzie odłożyłem okulary. Proszę, wyjdz
za mnie.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że to nie sen. Postanowiła odpowiedzieć
szybko, zanim się obudzi.
- Tak, wyjdę za ciebie, Charlie!
119
R S
[ Pobierz całość w formacie PDF ]