logo
 Pokrewne Indeks1028. Gordon Lucy Małżeństwo po włosku Karnawał w WenecjiKaflińska Jadwiga Ewa wzywa 07... 107 Magiczny papierekWilliams Polly Bezradnik małżeńskiLeigh Roberta Burzliwe małżeństwoElsikkasztott boldogsag Hedwig Courths MahlerArmada urnoje Hedwig Courths MahlerKettos vonzasban Hedwig Courths MahlerGazdatlan sziv Hedwig Courths MahlerArva gerlicem Hedwig Courths MahlerBeauty Robin McKinley
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • apo.htw.pl



  • [ Pobierz całość w formacie PDF ]

    wychowawcy dokładnych wskazówek, jak ma się wobec Jego Wysokości
    zachować.
    — Rozumie pan, drogi baronie, że nie chciałbym za żadną cenę zrobić
    na księciu złego wrażenia, bo mówiąc między nami, jest prawie pewne, że
    książę chce się starać o rękę mojej córki — zwierzył się swemu
    sekretarzowi, przed wizytą księcia.
    Słowa te mocno poruszyły barona Oldenaua. Poczuł ukłucie w sercu. Z
    roztargnieniem dał starszemu panu jeszcze kilka wskazówek. Pan
    Hartmann nerwowo poprawił kamizelkę, wyprostował się dumnie i
    powtórzył maksymy, które wpoił mu wychowawca:
    — Tak, tak... Jego Wysokość w trzeciej osobie. I nie zachowywać się
    służalczo, tylko spokojnie i godnie jak wobec każdego innego gościa. Nie
    wolno mi zapominać, że książę jest młody, a ja o wiele starszy od niego.
    Mam mu się ukłonić i poprosić, by usiadł.
    Baron przyglądał mu się dziwnym wzrokiem.
    — Wszystko będzie dobrze, proszę pana. Najważniejsze, by pan nie
    stracił pewności siebie i nie denerwował się. Książę to też człowiek; nie
    ma najmniejszego powodu, by wizyta księcia Nordheima wprawiała pana
    w stan podniecenia. Proszę go traktować jak pierwszego lepszego gościa.
    Tylko proszę nie zapominać o tytule.
    Pan Hartmann skinął głową i oddalił się spiesznie.
    Baron Oldenau patrzył za nim niewidzącymi oczyma. Zacisnął mocno
    zęby. A więc książę Nordheim! Żeby ona chociaż wiedziała, co to za
    człowiek, za którego ma wyjść za mąż — myślał.
    Znał dobrze księcia Edgara Nordheima. Jakiś czas temu książę
    przebywał przez kilka tygodni w jego dawnym garnizonie i bywał gościem
    w pułku. Opowiadano sobie o nim skandaliczne historie, a baron osobiście
    widywał księcia w tak niechlubnych sytuacjach, że napełniło go to
    wstrętem do młodego rozpustnika. Wreszcie, zostawiwszy po sobie górę
    nie spłaconych długów, książę znikł mu z pola widzenia; udał się do
    Berlina. I oto znów staje na drodze jego życia — tym razem jako
    konkurent do ręki młodej milionerki.
    Baron chodził niespokojnie po swoich pokojach. Był niezdolny do
    pracy. Wyraźniej niż zwykle uświadamiał sobie, że jego uczucia do panny
    Hartmann pozbawiają go spokoju ducha. Burzył się wewnętrznie na myśl,
    że ona mogłaby zostać żoną tego człowieka, który pod osłoną książęcego
    tytułu wiódł rozpustne życie na koszt swych wierzycieli.
    Czyż nie było jego obowiązkiem ostrzec pana Hartmanna, uświadomić
    mu, jakiemu to człowiekowi chce zawierzyć własną córkę tylko dlatego,
    że ten nosi książęcy tytuł? — pytał sam siebie i odpowiadał sobie
    przecząco na to pytanie. Nie, nie było to jego obowiązkiem ani też nie
    miał prawa wtrącać się. Był w tym domu podwładnym gospodarza i
    mógłby wypowiedzieć się na ten temat tylko wtedy, gdyby go spytano o
    zdanie. A kto wie, może i wtedy musiałby milczeć? Wszak gdyby
    próbował ostrzec pana Hartmanna, powiedziano by mu: nie wsadzaj pan
    nosa do cudzego prosa!
    Wreszcie, zaciskając zęby aż do bólu, baron usiadł przy biurku, by
    załatwić zleconą mu korespondencję. Ale oczyma duszy widział
    uśmiechniętą twarzyczkę Margot. Czy naprawdę mam przyglądać się
    spokojnie, jak oddają ją w łapy tego utytułowanego rozpustnika? —
    myślał.
    — Ach, ileż dałbym za prawo ostrzeżenia jej!
    Baron Golcyn nosił się z afektowaną elegancją, pozując na młodzie-
    niaszka. Włosy miał uczernione, ubierał się z przesadną elegancją, nosił
    monokl, starannie trefił włosy i brodę. Jego zachowanie było o ton
    uprzejmiejsze i przymilniejsze niż wypadało. Nikt nie miał pojęcia, z
    czego żyje, nikt też nie utrzymywał z nim bliższych więzi. Ale też nie
    unikano go ostentacyjnie, by go nie drażnić. Zbyt wiele wiedział; był
    prawdziwym mistrzem w śledzeniu drażliwych tajemnic i wykorzys-
    tywaniu swej wiedzy w dogodnych okolicznościach. Wtajemniczeni
    wiedzieli, że kojarzy małżeństwa w wyższych sferach i trudni się innymi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl