[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przygasła. Trochę wody pomiędzy barką węglową a gazownią zupełnie by nas tego
wieczoru zadowoliło. Nie pragnęliśmy pięknych krajobrazów. Pragnęliśmy zjeść
kolację i położyć się do łóżka. Dowiosłowaliśmy jednak do cypla, który nosi nazwę
Piknikowisko , i wpłynęliśmy do bardzo przyjemnej zatoczki w cieniu wielkiego
wiązu, do którego rozczapierzonych korzeni zacumowaliśmy łódkę.
Potem pomyśleliśmy, że zjemy kolację (zrezygnowaliśmy z podwieczorku,
aby oszczędzić na czasie), lecz George się sprzeciwił najpierw rozepnijmy płachtę,
póki jeszcze cokolwiek widać. Mając to za sobą, powiedział, będziemy mogli z
czystym sumieniem zasiąść do jedzenia.
Przy rozpinaniu płachty trzeba się było tyle namęczyć, że zwątpiliśmy, czy to
dobry interes. W teorii zdawało się to takie proste. Bierze się pięć stalowych
kabłąków, przypominających olbrzymi bramki do krokieta, mocuje do burt łódki,
przerzuca przez nie płachtę i przywiązuje; zajmie nam to najwyżej dziesięć minut,
ocenialiśmy.
Ocena była zaniżona.
Wzięliśmy kabłąki i zaczęliśmy je wsuwać do specjalnych otworów w
burtach. Nikt by nie pomyślał, że może to być niebezpieczna praca; a przecież dziś, z
perspektywy czasu, największe zdumienie budzi we mnie fakt, że ktokolwiek z nas
przeżył, by zdać sprawę z tych zdarzeń. To nie były kabłąki - to były istne demony.
Najpierw nie chciały wejść do otworów, więc musieliśmy je deptać, kopać, tłuc
bosakiem. Kiedy już je poskromiliśmy, wychodziło na jaw, że siedzą w złych
otworach, więc trzeba je było znowu wyjmować.
One jednak za nic nie chciały dać się wyjąć. Dopiero kiedy się z nimi
szamotaliśmy we dwóch przez pięć minut, nagle wyskakiwały z otworów, w nie
skrywanej intencji, żeby nas wrzucić do wody i utopić. W środku miały zawiasy i
kiedy niebacznie odwróciliśmy się do nich tyłem, szczypały nas tymi zawiasami w
delikatne części ciała. Kiedy zaś walczyliśmy z jednym końcem, żeby go zmusić do
sumiennego wykonywania obowiązków, drugi skradał się podstępnie jak tchórz i
walił nas w głowę.
Nareszcie umocowaliśmy je wszystkie i pozostało nam już tylko naciągnąć
płachtę. George rozwinął ją trochę i przytroczył jeden koniec do dziobu łódki. Harris
stał w środku, żeby przejąć płachtę od George'a i puścić ją w moją stronę, ja zaś
stałem przy rufie, żeby ją pochwycić. Solidnie się naczekałem. George wywiązał się
ze swojej części zadania, lecz Harris nie miał żadnego doświadczenia z płachtami,
więc spartaczył robotę.
Jakim cudem zdołał to osiągnąć, nie mam pojęcia, on sam nie umiał tego
wytłumaczyć. Jakimś tajemnym sposobem, po dziesięciu minutach nadludzkiego
wysiłku, zdołał się cały omotać w płachtę. Był tak ciasno spowity, zalepiony i
zapieczętowany, że nie potrafił się wydostać. Rzecz jasna, natychmiast rozpoczął
krwawy bój o wolność - przyrodzone prawo wszystkich Anglików. W ferworze walki
(o czym dowiedziałem się pózniej) obalił na ziemię George'a. Klnąc na Harrisa,
George też ruszył do boju, po czym on także się zaplątał i omotał w płachtę.
Ja nic o tym wszystkim wtedy nie wiedziałem. Zupełnie się nie znałem na
rozpinaniu płacht. Kazano mi stać i czekać, aż płótno do mnie przyjdzie, więc
staliśmy z Montmorencym na powierzonym nam odcinku i czekaliśmy, potulni i ufni.
Widzieliśmy, że płótno straszliwie szarpie się i miota, sądziliśmy jednak, że tego
wymaga sposób użycia, więc się nie wtrącaliśmy.
Spod płachty dochodziły nas stłumione, lecz gwałtowne słowa i domyśliliśmy
się, że praca jest uciążliwa. Doszliśmy jednak do wniosku, że to tylko przejściowe
trudności, dlatego nie interweniowaliśmy. Czekaliśmy dłuższą chwilę, lecz sprawy
zdawały się przybierać coraz bardziej dramatyczny obrót. Nareszcie na drugim końcu
łódki wysupłała się skądś głowa George'a i przemówiła.
Oto co powiedziała:
- Może byś tak nam pomógł, palancie. Stoisz tam jak kukła, choć widzisz, że
nas tu chce udusić, ćwoku jeden!
Nie umiem odwrócić się plecami, gdy ktoś błaga mnie o pomoc, więc
poszedłem i wyplątałem ich. W samą porę, bo Harris był już siny na twarzy.
Minęło jeszcze pół godziny morderczej pracy, zanim płachta była rozpięta jak
należy. Zrobiwszy porządek na pokładzie, wyjęliśmy rzeczy potrzebne do kolacji.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]