[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ści, a przecież w pierwszej chwili spokojnej, za pierwszym spojrzeniem
na twój obraz, za pierwszym słowem nadziei, które mi siostra rzuciła,
ja znów czuję, że cię kocham jak dawniej, lepiej niż dawniej, Aspazjo
i oni tu wszyscy, przez sześć lat zapomnieni, przez sześć lat zasmuceni,
rozgniewani gdym przybył, oni wszyscy uściskali mię z radością, nikt
mi nawet nie wspomniał o przebaczeniu, tak je dał każdy prędko i zu-
pełnie a kiedy tutaj nikt kochać mię nie przestał, czemuż ja się mam
lękać, żeś ty już przestała. Czyż to podobnym jest nawet? Nie, Aspa-
zjo, jeśli ci się tak zdaje, jeśli pod wrażeniem złych wspomnień lub w
napadzie tego nieszczęśliwego usposobienia, które czasem goryczą
uśmiech, jadem słowa twoje zatruwa, jeśli, mówię, odsądzisz mię w
sieroctwo, rozpacz i obojętność to samej sobie nie wierz, jedyna moja
Bóg nie może przeszłości powiedzieć: nie byłaś człowiek nie może
powiedzieć sercu, które kochało: już nie kochasz. W tej niemożności
jest cała świętość prawdy Bożej, całe uświęcenie życia ludzkiego, ty
mię kochałaś, Aspazjo, więc ty mię kochać będziesz obraz Cypriana
sprawdzi się, kochać mię będziesz tak, jak na obrazie, zachętą, nagro-
dą, uczestnictwem w czynach szlachetnych. Bo na obrazie widać to
wszystko, widać, że z uścisku dwóch tych istot pięknych i doskonałych
zrodzi się w przyszłości piękna jakaś i doskonała chwila, widać, że dla
nich pieszczota jest zaczerpnięciem sił nowych, nie wydaniem zebra-
nych, że Aspazja pochwyci lutnię swoją, że Alcybiades w słowa na-
tchnionych pomysłów obwinie scytal przy nim leżący. Wszakże praw-
da, że i nam przyszłość z ideałem Cypriana spodobnieje. Wszak czyta-
jąc te słowa, ty już mi wierzysz i sobie wierzysz, i myślisz o chwili, w
której przybędziesz do mnie bo ja, Aspazjo, ja nie pójdę do ciebie
tam, gdzie ty jesteś, martwość i zepsucie samo, we dwoje my byśmy
tam na nowo skalali się i cierpieli. A tu, przy mnie, czysto, święcie,
pobożnie, jak zwyczajnie wśród serc kochających, wśród grobów, nad
którymi łzy płyną, lecz nikt nie rozpacza. Ja też zostanę tutaj, Aspazjo,
ulepszę się, ugodnię i tutaj ciebie czekać będę: twoje i moje zmyję
przewinienia!...
NASK IFP UG
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
123
Przez miesiąc cały żyłem gorączkową nadzieją z zupełnej pewno-
ści porzucałem się w zwątpienie zupełne, bo niech tam kto jak chce się
chwali, ten, co raz już wierzyć przestał, nigdy naprawdę potem nie
uwierzy, a dla tego, co już raz cierpieć zaczął, chwile nadziei są jak
kantarydowe proszki w otwartą ranę sypane. Co wieczór tylko miałem
przystęp kilku chwil, nie wiem, szczęściu czy paroksyzmowi gorączki
podobnych. Wtedy siadałem w pokoiku na górze ktoś mi ogień przy-
chodził rozniecać, a ja całą godzinę, to jest cały czas, póki się nałożone
drzewo nie spaliło, patrzyłem w obraz i nigdy mi ani jedna smutna
myśl nie przyszła. Jeśli kiedy o innej porze próbować tego chciałem,
próba się nigdy nie powiodła. O zmierzchu tylko, w kominkowym
świetle, jak gdyby kto czary jakie rzucił, niemylnie zstępowała na mnie
półsenność błoga, dobroczynna i orzezwiająca. Wtedy czytałem w mej
wyobrazni najtkliwsze słowa spodziewanej odpowiedzi czasem przy-
puszczałem nawet, że Aspazja sama już zajeżdża, już wchodzi, już mi
ręce na szyję zarzuca i mówi: Bądzmy dobrzy, bądzmy szczęśliwi .
Najczęściej jednak traciłem wszelką osobistość, a płótno ożywiało się
za to i siedzące na nim postaci ruchowego życia nabierały to się
płaszcz Alcybiadesa osunął, to ręka Aspazji drgnęła, to się promienie
ich włosów zmieszały, to jakieś ciche słowa wyszły. Bądz co bądz, ja
tej godziny nie byłbym mieniał... nie byłbym mieniał, gdyby mi kto
dawał za nią dobrze w rzeczywistości zawarowane, lecz utajone przede
mną szczęście bo juścić, gdyby kto był powiedział, że stanowi żywą
Aspazję, to byłbym się nie wahał bez wątpienia, ale gdyby w niepew-
ność domysłów mię rzucił, to ręczę, żebym nawet oszczędził ich sobie.
Z moją jedną na dzień godziną jedną godziną bez cierpienia ja by-
łem taki szczęśliwy!...
Już wam wspomniałem, że to miesiąc trwało cały, dni trzydzieści;
bez zmyłki pamiętam, bo pilnie liczyłem trzydziestego pierwszego
dnia siedziałem na górze, mały chłopiec jak zwykle przyszedł ogień
rozniecić nim rozniecił, podał mi list. Na samo dotkniecie papieru
zaczęło mi w głowie szumieć, w uszach tętnić, w sercu bić tak gwał-
townie, że nie mogłem słabej pieczątki rozerwać. Stałem tak długo z
tym miękkim, drobno złożonym papierkiem w ręku, że chłopiec roz-
dmuchał węgle i wyszedł, i świecę wyniósł, a ja się jeszcze na otwo-
rzenie koperty nie zdobyłem. Potem byłbym się przeląkł potem było
mi za ciemno chłopca wołać za daleko, a węgle jak na złość tliły się
powoli i drzewo jak na złość nie zajmowało płomieniem. Wreszcie
buchnęło nim od razu na wszystkie strony ja pierwej jeszcze, by tę
NASK IFP UG
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
124
chwilę przyśpieszyć, uklęknąłem przed kominem; pózniej więc, nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]