[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pachniał znojem, wodą morską i wyprawioną skórą. Ta gama zapachów działała na
Lydię jak afrodyzjak. Wargi zrobiły się dziwnie gorące, musiała więc je dyskretnie zwil-
żyć językiem, a ręce jak najmocniej przycisnąć do siebie. Tak bardzo chciały go do-
tknąć...
- Jezdzisz konno? - spytał Kal takim tonem, jakby z góry zakładał odpowiedz
twierdzącą. I słusznie, w pewnych sferach wszystkie dziewczynki już w wieku trzech lat
próbują swoich sił na kucykach.
Na szczęście lady Roseanne pod tym względem była wyjątkiem.
R
L
T
- Nie, nie jeżdżę. I gdybym miała wybierać, wolałabym pójść na ryby.
- Tak? To może ubijemy interes. Ty zabierzesz mnie na ryby, a ja będę cię uczyć
jazdy konnej.
W uszach oszołomionej Lydii zabrzmiało to jak propozycja wspólnego seksu, a nie
wspólnej rozrywki na świeżym powietrzu. Zdawała sobie sprawę, że w tym stanie ducha
i ciała bez żadnych oporów dałaby się Kalowi porwać na ręce i zanieść do altany wy-
ścielonej dywanami.
- No cóż... Wygląda to na propozycję nie do odrzucenia... - mruknęła.
Na co Kal, o zgrozo, podszedł jeszcze bliżej i zrobił coś, co omal ostatecznie nie
zwaliło jej z nóg. Objął mianowicie jej twarz i delikatnie przesunął kciukiem po wargach.
- Czyli jesteśmy umówieni, Rose. - Pochylił głowę i jego usta zrobiły to, co przed
sekundą kciuk. Musnęły jej usta. - A więc umowa stoi. Po południu idziemy na ryby, a
jutro o świcie zapraszam na przejażdżkę. Mam tylko jedną prośbę. Wolałbym, żebyś
miała na sobie coś mniej rozpraszającego.
Gdy odszedł, Lydia znów została sama wśród zieleni i ciszy. Jedyne dzwięki,
oprócz głośnego bicia serca, to szelest wielkich liści palm. Spojrzała w dół. Wiatr bawił
się nie tylko liśćmi, także cieniutkim niebieskim jedwabiem, który opinał się na jej ciele,
ujawniając całą kobiecą geometrię. Biodra, brzuch, no i piersi nabrzmiałe pożądaniem.
R
L
T
ROZDZIAA SIÓDMY
Kal stał pod lodowatym prysznicem. Zamknął oczy, lecz nic nie pomogło. Pod
powiekami miał nadal obraz lady Rose Napier w niebieskim jedwabiu, który tak dokład-
nie opinał jej ciało. Ciało lady Rose, istoty słodkiej i niewinnej. Taki był jej oficjalny wi-
zerunek. I słusznie, Kal nie miał już żadnych wątpliwości. Rose jest dziewicą. Kobieta,
która ma choć odrobinę doświadczenia, nigdy nie okaże mężczyznie w sposób tak oczy-
wisty, że go chce. Oczywiście nieświadomie, tak jak Rose, która nie zdawała sobie spra-
wy, że w jej oczach, tym zwierciadle duszy, jest pożądanie, a jej ciało wysyła Kalowi na
potęgę sygnały typu wez mnie".
A może już się w tym zatracili oboje.
Dlatego zafundował sobie ostry galop brzegiem morza, by wysiłek stłumił żądania
ciała. Był pewien, że poskutkowało, ale kiedy cudownie zmęczony wracał ze stajni, na
ścieżce zobaczył Rose. Jasne włosy opadały na ramiona, ubrana była w jedwabny, błękit-
ny jak kolor oczu kaftan ozdobiony haftem.
Wyglądała pięknie i nadzwyczaj kobieco. W rezultacie znów go wzięło. Nalegał na
wspólne rozrywki, czyli łowienie ryb i jazdę konną. I dotknął jej. Nie potrafił się po-
wstrzymać. Najpierw musnął jej wargi kciukiem, potem, niestety, ustami, i tylko dzięki
żelaznej sile woli nie porwał jej na ręce i nie zaniósł do altany schowanej wśród drzew.
Zakręcił wodę. Wytarł się i owinąwszy biodra ręcznikiem, poszedł do garderoby,
gdzie na wieszakach wisiały już odprasowane ubrania. Ktoś, najprawdopodobniej Dena,
obok europejskich strojów powiesił kilka ubrań noszonych przez mężczyzn w Bab el
Sama.
Zanim zaczął się ubierać, zadzwonił do dziadka. Najpierw standardowe pytanie o
zdrowie, potem przekazał, że spotkał kogoś, kto doskonale go pamięta.
- Nie bał się do tego przyznać?
- To kobieta, jaddi. Mówiła mi, że zawsze byłeś strasznie uparty, choć przy tym
czarujÄ…cy...
Dziadek zaśmiał się chrapliwie.
- Ona? Czyli kto?
R
L
T
- Dena. Kazała ci powiedzieć, że wspomina ciebie ze wzruszeniem.
- Dena... - powtórzył z przejęciem dziadek. - Jak się miewa?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]