[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I wtedy przeprowadziliśmy tę rozmowę. Nie mogłeś zrozumieć, o co chodzi, wreszcie do Ciebie do-
tarło.
- Wzięłaś sobie misia do łóżka i wystarczy - powiedziałeś spokojnie - nie ośmieszaj mnie i siebie.
- Ja muszę być z nim - odrzekłam ze łzami w oczach.
- Krysiu - powiedziałeś - jesteś wytrącona z równowagi po ciężkiej chorobie, nie podejmuj w takim
stanie żadnych decyzji. A tego pętaka spuszczę jutro ze schodów!
- Ty mnie nie rozumiesz, ja go potrzebuję...
- Więc będę mu płacił, żeby mi pierdolił żonę! Bo ona to lubi! Umówmy się, że dam mu pensję, ale
masz tu być, w tym domu, rozumiesz! - Twarz Ci się zmieniła, rysy nabiegły krwią.
W milczeniu kręciłam przecząco głową, po policzkach płynęły łzy.
- Proszę cię - powiedziałeś już spokojniej - nie niszcz naszego życia dla kogoś, kto na to nie zasługuje!
Wyminęłam Cię i chciałam wspiąć się po walizkę na pawlacz, wtedy chwyciłeś mnie wpół i zaniosłeś
do sypialni. Drzwi zamknąłeś na klucz. Waliłam w nie pięściami, aż osłabłam. Osunęłam się na
kolana. Siedziałam na podłodze w poczuciu całkowitej klęski. Wydawało mi. się, że gdzieś w brzuchu
mam drugie otwarte do krzyku usta. Od tego krzyku niemal pękały mi bębenki. I nagle tuż nad sobą
zobaczyłam twarz ojca. Twarz sprzed getta, nieśmiało uśmiechniętą:
- Elusiu - powiedziały jego usta - Pitagoras twierdził, że lepiej być nieszczęśliwym człowiekiem niż
szczęśliwą świnią...
- Ale ja nie jestem człowiekiem, a mimo to cierpię... ja tak cierpię, tatusiu. - i nagle poprosiłam: - Ratuj
mnie!
Usłyszałam kroki, zatrzymały się pod drzwiami. Myślałam, że to Ty, i kiedy klucz zgrzytnął w zamku,
cała się wewnętrznie najeżyłam. Ale to był Michał. Podniósł mnie, podprowadził do fotela.
- Co się stało? - spytał, patrząc mi uważnie w oczy.
- Nie mogę ci powiedzieć - odrzekłam cicho.
Czułam się wyczerpana, nawet mówienie sprawiało mi trudności.
- A ja coś ci przyniosłem - rzekł, podając mi złożony na dwoje papier.
Odczytywałam, nie bardzo rozumiejąc: Artur Korzecki, syn Michała i Marioli z domu Kwiatek".
- Co to jest?
- Przecież wiesz, że urodził mi się syn. Dałem mu na imię Artur. I to było nagle jak ratunek. Dość
obojętnie przyjęłam pojawienie się na świecie tego dziecka, a nagle z całych sił zapragnęłam je
zobaczyć. To dziecko to miał być teraz mój dialog z ojcem.
Michał poszedł do siebie, a ja ciągle siedziałam w fotelu. Potem zamknęłam się w łazience.
Zobaczyłam w lustrze swoją twarz. To spojrzenie sobie w oczy było inne niż zwykle. Nie wiedziałam
jeszcze, co naprawdę zaszło, ale podświadomie czułam, że w moim życiu szykuje się jakaś zmiana.
Jakby nagle coś przeważyło szalę. Oto przechylała się na Twoją stronę. Czułam się ElżbietąKorzecką.
Twojążoną. Czułam się w rodzinie. Był syn, był wnuk... Wystarczyło Ci o tym powiedzieć, ale to
znowu nie było możliwe. Oglądając egzemplarz tłumaczonej przeze mnie książki, musiałeś dostrzec
to E" wciśnięte pomiędzy imię i nazwisko, czekałam, aż zapytasz. Ale o nic nie spytałeś... Przygo-
towałam się na taką ewentualność, powiedziałabym, że to pierwsza litera imienia mojej matki, którą w
domu nazywano Elżbietą, w metryce urodzenia była ta nieszczęsna Cecylia... Ale czy nie byłoby w
tym jakiejś prawdy? Czyż nie stawałam się swoją matką, tworząc
siebie od początku. Chciałam naprawiać roztrzaskane życie, a ono się do tego nie nadawało, ono
nadawało się tylko do wymiany. I tak się stało, Andrzeju. Postanowiłam przyjąć tę Krystynę,
postanowiłam ją uznać. Już się za nią nie ukrywałam, to byłam ja.
Wyszłam z łazienki niemal radosna, a z pewnością uwolniona, ale ze zdumieniem zobaczyłam, że
posłałeś sobie w gabinecie na kanapie. Nie mogłam zasnąć w pustym łóżku, za dużym dla mnie, za
zimnym. Przecież zawsze spaliśmy razem, bez względu na nasze wzajemne stosunki. W złych
okresach jedno z nas oglądało plecy drugiego, ale to były nasze plecy, Twoje i moje. A teraz byłam
nagle sama. Rano wstałam, żeby Ci zrobić śniadanie. Siedziałeś, jak zwykle, z nosem w
amerykańskim piśmie medycznym, ledwo trafiając do filiżanki z kawą. Ale dzisiaj wyglądało to
inaczej. Ty się tym pismem ode mnie odgradzałeś. Po Twoim wyjściu rzuciłam się na łóżko i
wybuchnęłam płaczem. Jaki Ty jesteś głupi - kołatało się w mojej głowie, nagle z powrotem chorej.
Czułam się chora, niemal umierająca. Byłam przecież noworodkiem, któremu nie chciano przeciąć
pępowiny, nie chciano przyznać prawa do życia. Zadzwonił telefon i rzuciłam się w jego stronę,
pewna, że to Ty. Ale to był Robert:
- Krycha?
Odłożyłam słuchawkę. Telefon dzwonił jeszcze długo, a ja schroniłam się w sypialni, zatykając uszy
poduszką.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]